image Strona poczÂątkowa       image Ecma 262       image balladyna_2       image chili600       image Zenczak 2       image Hobbit       

Podstrony

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wolno było przyjść i swą rodzicielską troskę z dobrą panią ciwunową podzielić.
KONIEC TOMU PIERWSZEGO.
Józef Ignacy Kraszewski - Na Królewskim Dworze.
Skanował, opracował i błędy poprawił Roman Walisiak.
Tom drugi.
ROZDZIAA 10.
Bielecki, z zamku powracający w parę dni potem, przyniósł dla pana Lasoty i
niespodziewaną, i niezbyt miłą wiadomość, że kanclerz się z nim widzieć
potrzebował.
"Oho - rzekł w duchu Płaza do siebie - ani chybi, że mnie stąd chcą wyprawić, a
z Bietką jeszcze ani wiem, co pocznę!"
Dzień i noc dręczył się tym, zmieniony do niepoznania.
%7łycie wprzód było mu dość obojętnym, bo epilog jego tylko odegrywał się
jeszcze) z pewną ciekawością, na wpół rozbudzoną, przybył do Warszawy między
tych, których niegdyś swymi nazywał.
Tu naprzód począł się w nim dawny człowiek odradzać i odmładzać, potem przyszło
znalezienie dziecięcia i zdawało mu się, że na nowo żyć musi, zapominając o swej
kozaczej przeszłości.
Tymczasem ona, jak każdy grzech czy cnota ludzkiego żywota, ciążyła na nim.
Wymazać jej nie mógł z rachunku, wkładała mu ona pęta na ręce.
Nie szczędziłby ofiar pewnie, aby się wyswobodzić i całkiem dziecku poświęcić,
ale tu innej nie starczyło, tylko całkowitego oddania siebie samego.
Był koszowym bratem i sługą, a kozactwo, jak często wybranego atamanem batka,
gdy odmawiał przyjęcia urzędu, zabijało na miejscu, tak każdego, co się wkupił
do tego ich zakonu, prześladowało jako zdrajcę, gdy chciał się wyrwać na
swobodę.
A jak Parfen powiadał, Kozacy długie ręce mieli.
Jechać znowu na Niż sam dla siebie potrzebował Płaza koniecznie, powrócić
stamtąd było największą trudnością.
Czy go wysłać powtórnie zechcą, za to ręczyć nie mógł.
Parfen, dozorujący z daleka, niezbyt był kontent z niego.
Wprawdzie ukrywał dobrze kozactwo swe i poselstwo, ale nadto się zżył z Lachami
i Parfen go widywał chodzącym często do księdza i kościoła.
"Lach taki zawsze Lachem - mówił sobie - ze swej skóry się nie wywlecze, to
darmo.
" Posłuchanie u kanclerza naznaczone było na ranek następny, miał się więc czas
przysposobić do niego Płaza i poszedł naprzód do przyjaciela Stoczka, bo przed
nim jednym tylko mógł się całkiem szczerze wyspowiadać i poradzić, co dalej.
Ksiądz Stoczek nie zawsze mu dał radę taką, za którą pójść otwarcie było można,
ale wskazywał drogę, uspokajał sumienie.
Teraz zaś ksiądz mu był nieodzownie potrzebny.
Po namysłach wielu postanowił jemu opiekę powierzyć zwierzchnią nad córką, i
pieniądze, jakie przywiózł, złożyć u niego na wypadek wszelki dla Bietki.
Nie łudził się bowiem - podróż była długa, nie bardzo bezpieczna, powrót
wątpliwy...
Samo odkopywanie skarbu i wyprowadzenie go z Siczy, tak aby tego nie
dostrzeżono i nie powzięto podejrzeń, dosyć było trudnym.
Płaza przebiegłym bardzo nie był, a często gwałtowny, choć już przytępiony
wiekiem, temperament go zdradzał.
W Siczy miał ci przyjaciół, ale daleko więcej zazdrosnych i niechętnych.
Było więc o czym rozmyślać.
Powołanie do kanclerza nie mogło nic innego oznaczać nad odprawę.
Tegoż dnia idąc na zamek do córki, z którą się widzieć chciał co najprędzej,
spotkał Parfena czatującego koło Bernardynów.
- A co, batku?
Nie ma tam nowego dla nas nic?
- zapytał go Kozak.
- Owszem - rzekł Płaza - jutro mi kazano u kanclerza być, a że jemum listy
oddawał, nie chybi, że mi odpowiedz przysposobili, z którą zaraz na powrót
pojadę.
Z rodzajem niedowierzania i zdumienia popatrzał Parfen na niego.
- Hę hę - rzekł - pojedziecie na powrót do Siczy, jak ja wam zazdroszczę!
Ja tu już usycham i ginę.
Prawda, u księcia Ostrowskiego kozaczyzny jest dosyć, ale to nie nasza!
Nie ma do kogo słowa huknąć, trzeba się oglądać, aby kto nie podsłuchał.
Wolnego Kozaka tu oprócz was i mnie nie ma więcej.
A mnie tu jak przykutego trzymają.
Posmutniał Parfen.
- Z czymże oni was nazad odprawią?
- dodał.
- Ze świstkiem papieru, którym chyba nabój przybić w rusznicy, bo hroszy nie
ma.
Rozrzucił ręce szeroko i śmiał się.
- Bóg z nami - dodał cicho - gdyby nasz skarb i ich obliczyć, pokazałoby się,
że u nas groszy więcej niż u nich...
ale też jak oni tu je garściami rzucają za okna!
Boże zlituj się, wszystek pieniądz za granicę wędruje.
Wina siła piją, bo im ani kwas, ani piwo nie smakuje, ani nawet gorzałka, choć
gorzałkę mają lepszą jak nasza, co kotłem śmierdzi, za wino muszą płacić, sukna
na nich nie ma kawałka ani jedwabiu, ani złotogłowiu, ani szkarłatu, żeby go zza
morza gdzieś nie sprowadzili, opłacając drogo; skórkę na buty ciągną od obcych,
pieprz płacą na wagę złota.
Kamień nawet na posadzki kupować muszą.
W końcu i płacić nie będzie czym, bo ziemia u nas nie rodzi złota.
Westchnął Kozak.
- Ano, co nam do tego!
- dodał.
- Tatarów to tam kożuchami zbędą i lada kiesą, ale nam hroszy trzeba dużo dać,
bo my bez nich nie pójdziemy.
Rozsierdzi się Turek, na nas pierwszych złość skrupi.
Płaza słuchał zimno.
Kozak westchnął.
- O o, jak ja wam zazdroszczę - szepnął.
- Wiosna za pasem, a co ona tu warta w tych murach?
Tu jak zimy nie było widać, tak i wiosny człowiek nie poczuje.
Zawsze jednako miasto śmierdzi...
Pożegnał go Płaza, bo mu do córki pilno było.
Na zamku już się umiał obracać; wywołano z fraucymeru Bietkę, ojciec blady stał
przed nią.
- Dziecko moje - rzekł głosem stłumionym - przyjdzie pono mi jechać, jak dawno
przewidywałem.
Jutro kazano być u kanclerza, nie darmo...
Na grzane piwo by mnie nie prosił...
Potarł głowę zafrasowany.
- Gdy mi listy oddadzą - ciągnął dalej - natychmiast wyjeżdżać muszę.
Cóż z tobą będzie?
Dziewczę razno podniosło główkę.
- Muszę znalezć sposób, aby się do Mingajłowej dostać - rzekła - kiedy taka
wola wasza, ale bądzcie spokojni o mnie, nie dam się im zjeść.
- Mingajłowa - mówił dalej Płaza - poczciwa babka, ale stara, a ty samowolna i
płocha.
Na Bieleckich się zdać nie mogę, bo choć dobrze życzą, ale chodzić nie umieją,
ino tak jak się na dworze nauczyli...
Ciebie też inaczej nie poprowadzą.
Dam ci więc opiekuna jednego jeszcze, takiego człowieka, że przed nim klękać i
do niego się modlić.
- Wiem, mówiliście mi już o księdzu Stoczku - przerwało dziewczę - ale to
ksiądz!
On ze swą suknią nie wszędzie wejdzie i wiele rzeczy dworskich zrozumieć mu
będzie trudno.
Na co on się mnie przyda - rozśmiała się - chyba gdybym już do klasztoru szła,
to mnie odprowadzi, ale ja za kratę nie myślę!
Nie, nie!
- Stoczek - przerwał Płaza - prawda, że nawet sutanny nowej nie ma, żeby na
świat wyjść, a sprawić sobie nie da, ale on i w podartej gotów choć przed króla.
Pieniędzy z sobą przywiozłem, nazad ich zabierać nie myślę, -bo to posag twój;
zostawić ich Bieleckim nie mogę, bo nie utrzymają, oddam księdzu.
Gdybyś potrzebowała, u Zwiętego Brunona przy szkole dowiedz się do niego.
Bietka ramionami poruszyła.
- Nie - rzekła - ja pieniędzy nie będę potrzebowała.
A one mnie na co?
Klejnocików nakupiliście mi dosyć i gdybym je przyjmować chciała, daliby mi
drugie tyle moje gachy.
Sukni jest tymczasem dostatek.
Stoczek mi się chyba zda...
Nie dokończyła swej myśli.
- Prędkoż wy powrócicie?
- spytała ojca. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl