image Strona poczÂątkowa       image Ecma 262       image balladyna_2       image chili600       image Zenczak 2       image Hobbit       

Podstrony

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

robi. No tak, zamierzała go uwieść. Zamknąwszy oczy, jęknęła cicho.
- To bez sensu, Ron - powiedziała zrezygnowana. - Nic z tego nie będzie. Lepiej idz
do domu.
- Co? Do domu? - W jego głosie pobrzmiewała nuta rozczarowania.
Otworzyła oczy. Czuła narastające zmęczenie.
- Przykro mi, Ron. Jakoś nie mam nastroju ani do uwodzenia, ani do snucia opowieści
o mitycznych stworach.
- Może jednak...? - zaczął błagalnie. Pokręciła przecząco głową.
- Nie mogę. Nie teraz, kiedy to głupie smoczysko łypie na mnie okiem.
- A gdybyśmy się go pozbyli?
- To by nic nie dało. Nadal czułabym jego obecność. Ciekawe, jak długo będzie mi
zatruwał życie? Paskudna, złośliwa bestia.
- Oj, paskudna - mruknął smętnie Ron. - Tobie zatruwa życie, a mnie zepsuła wieczór.
Przez chwilę razem z Tabithą wpatrywał się w wizerunek ziejącego ogniem smoka, po
czym wolno przeniósł nogi ze stolika na kanapę, przekręcił się na bok i zasnął kamiennym
snem.
Tabitha zerknęła na wyciągniętą postać, następnie podwinęła pod siebie nogi.
Ogarnęła ją przerazliwa senność. Skoro durny smok nie pozwoli mi się kochać z Ronem,
pomyślała, równie dobrze mogę iść w Rona ślady. Tak, parę godzin snu się przyda. Rano,
trzezwa i wypoczęta, zastanowi się, co zrobić z ognistym potworem, żeby jej nie
prześladował swoją obecnością. Bo coś musi zrobić. Tak dłużej być nie może. Tyle się w jej
życiu zmieniło! Ona sama się zmieniła! Nie pozwoli, żeby jakieś wredne zwierzę
dezorganizowało jej życie erotyczne.
Zapadając w sen, myślała o tym, jak trudno będzie jej uwolnić się od smoka, który
odcisnął na niej tak silne piętno. Spala niespokojnie. Znił się jej człowiek o srebrzystych
oczach i hebanowej lasce, który raz po raz przybierał postać legendarnej bestii.
Długo trwało, zanim uzmysłowiła sobie, że walenie, które słyszy, to nie sen, lecz
rzeczywistość. Ktoś dobija się do drzwi. Przez kilka sekund leżała bez ruchu, niezadowolona,
że słońce wdziera się przez szpary w zasłonach i że łomot nie ustaje.
Jedno i drugie potwornie ją drażniło.
- Boże... - jęknęła. Głowa pękała jej z bólu. - Przestań! Idz stąd! - zawołała głosem
niewiele donośniejszym od szeptu, więc ktokolwiek był za drzwiami, niczego nie usłyszał.
Walenie rozległo się ponownie i brzmiało jeszcze bardziej natarczywie.
- - Do jasnej cholery...
Zdobywając się na nadludzki wysiłek, Tabitha przewróciła się na bok i o mało nie
runęła na podłogę. W tym samym momencie z kanapy naprzeciwko doleciało ją głośne
chrapnięcie. Zaskoczona, zmusiła się do otwarcia oczu. Widok śpiącego Rona Adamsa
wprawił ją w zdumienie. Skąd on się tu wziął? O ósmej rano nie była jednak w stanie jasno
myśleć. Wpatrując się w śpiącą twarz, usłyszała kolejne chrapnięcie.
Powoli, zamroczona snem, opuściła nogi i usiadła na kanapie. Przycisnąwszy ręce do
skroni, rozejrzała się dookoła. I nagle odzyskała pamięć. Salon przypominał pobojowisko.
Puste szklanki walały się po stolikach i podłodze. Wszędzie stały cuchnące popielniczki
wypełnione po brzegi niedopałkami. Na środku pokoju leżało przewrócone krzesło. Kwiaty w
wazonach zdążyły zwiędnąć. Najwyrazniej ktoś wylał wodę. Tak, w rogu pokoju zobaczyła
na podłodze wielką kałużę.
Z trudem dzwignęła się na nogi. Psiakość, szkoda, że wczoraj trochę nie posprzątała.
Przynajmniej mogłaby iść normalnie, a nie zygzakiem, uważając, by nie wdepnąć w
tekturowy talerzyk z nadgryzioną kanapką czy resztką sałatki. Zapełnione do połowy butelki
wina zajmowały wszystkie półki w barku. Przytulny, wymuskany salon zamienił się w
melinę.
Jakby tego było mało, obok na kanapie chrapał czarnowłosy mężczyzna. Mijając
śpiącą postać, Tabitha pokręciła smętnie głową. Na podłodze między dwoma kanapami leżał
dywan z ognistym smokiem. Od powrotu z rejsu ma na pieńku ze smokami, ale akurat temu
na dywanie wiele zawdzięcza. Gdyby nie on, pewnie uwiodłaby Rona. Na szczęście
zapatrzyła się w smoka i rozmowa o zwyczajach erotycznych zwierząt urwała się w
odpowiednim momencie.
Pukanie do drzwi powtórzyło się.
- W porządku! Już idę! - zawołała, ale znów głosem tak cichym i słabym, że intruz
pewnie go nie usłyszał.
Trudno, pomyślała. Cały wysiłek wkładała w utrzymanie równowagi. Nie miała siły
się wydzierać.
Człapiąc przez salon, usiłowała obmyślić plan działania. Najpierw pozbędzie się
człowieka, który tak strasznie hałasuje, a potem obudzi Rona i wyprawi go do siostry.
Następnie zrobi sobie długą, gorącą kąpiel. Po kąpieli wypije ogromny kubek kawy. Dopiero
wtedy przystąpi do sprzątania. Czeka ją męczący, pracowity dzień.
- Hej, ty za drzwiami! Przestań, cholera, łomotać! - warknęła, naciskając klamkę. - Już
otwieram, szybciej nie mogę! - Na widok człowieka stojącego na werandzie wytrzeszczyła
oczy. - O Boże! - jęknęła zaskoczona. - To smok...
Devlin Colter opuścił hebanową laskę, która służyła mu za kołatkę, i popatrzył w
milczeniu na półprzytomną, potarganą postać w wymiętym ubraniu. Na jego twarzy
zdumienie mieszało się z dezaprobatą.
- Psiakrew, Tabi, co się z tobą dzieje? Uświadomiwszy sobie, że stoi w progu z głupią
miną, Tabitha usiłowała wziąć się w garść.
- Dev, co ty tu robisz? - spytała cicho.
- To chyba oczywiste. Przyjechałem do ciebie. Ale... Tabi, na miłość boską, co się
stało? Wyglądasz koszmarnie. - Marszcząc czoło, omiótł posępnym spojrzeniem jej twarz
oraz pogniecioną sukienkę.
- Czuję się tak, jakby mnie stratowało stado bazyliszków - odparła słabym głosem.
Może wciąż śnię, przemknęło jej przez myśl. Może wciąż leżę na kanapie, a to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl