image Strona poczÂątkowa       image Ecma 262       image balladyna_2       image chili600       image Zenczak 2       image Hobbit       

Podstrony

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

190
zamordowała pańskiego syna? Moje kondolencje, Durbury.
- Dziękuję.
Mężczyzna wyraznie czuł się nieswojo. Jocelyn, przyglądając mu się bacznie, chociaż na
jego twarzy malowało się jedynie znudzenie i obojętność, wyciągnął własne wnioski.
- I na dodatek jeszcze okradła - zauważył. - Mieszkając przez trzy tygodnie w Dudley
House, lady Sara musiała doskonale zdawać sobie sprawę z tego, że pełno tam kosztowności.
Odkąd wczoraj rano dowiedziałem się, że to była ona, czuję pewność, że mnie obrabowałaby i
zamordowała, gdybym miał nieszczęście natknąć się na nią w nieodpowiedniej chwili.
Durbury przyjrzał mu się uważnie, ale Jocelyn miał wieloletnią praktykę w
zachowywaniu kamiennej twarzy.
- No właśnie - zgodził się w końcu hrabia.
- Zupełnie rozumiem pański... gniew - powiedział Jocelyn - że jakaś krewna - do tego
pozostająca na pańskim utrzymaniu, jak przypuszczam - naraziła pana na takie cierpienia i
poderwała pański autorytet. Na pana miejscu równie niecierpliwie czekałbym na jej ujęcie, żeby
móc ją wybatożyć, nim zająłby się nią wymiar sprawiedliwości. Słyszałem, że to jedyny sposób
na krnąbrne kobiety. Jednak chciałbym wspomnieć o dwóch sprawach - to właściwie powód
mojej wizyty.
Hrabia Durbury nie był pewien, czy właśnie został znieważony, czy też okazano mu
współczucie.
- Wypytałem kilku swoich służących - wyjaśnił Jocelyn, chociaż oczywiście wcale tego nie
zrobił - i zapewnili mnie, że pielęgniarka, znana mi jako panna Jane Ingleby, pojawiła się w
Dudley House jedynie z małą torbą, w której miała swoje rzeczy osobiste. Dlatego zastanawiam
się, gdzie ukryła pieniądze i klejnoty, które panu zabrała? Czy wynajęty przez pana detektyw z
Bow Street pomyślał o tym, by rozpocząć poszukiwania? Trzeba znalezć skradzione przedmioty,
a wtedy łatwo dotrzemy do sprawczyni.
Urwał i uniósłszy brwi, czekał na odpowiedz hrabiego.
- To dobry pomysł - sztywno przyznał jego lordowska mość. Joce-lyn utwierdził się w
przekonaniu, że nie było żadnych skradzionych przedmiotów, a nawet jeśli coś zabrano, miało to
niewielką wartość.
- Z całąpewnościąmieliby większe szanse powodzenia, gdyby zajęli się szukaniem
pieniędzy i klejnotów, niż śledząc mnie - dodał Jocelyn.
191
Hrabia Durbury spojrzał na niego pytająco.
- Podejrzewam, że po wczorajszej rozmowie ze mną detektyw doszedł do wniosku, iż
jestem człowiekiem, którego podnieca obcowanie z kobietą, zdolną do ograbienia mnie z całego
dobytku, kiedy śpię, i rozłupania mi czaszki siekierą - ciągnął Jocelyn. - Można go zrozumieć.
Słynę z zamiłowania do ryzyka. Jednak, chociaż trochę mnie to bawiło, kiedy wczoraj śledzono
każdy mój krok, dziś uznałbym to za uciążliwe.
Hrabia najwyrazniej nie wiedział, co robił wynajęty przez niego detektyw, gapił się więc
na niego oszołomiony.
- Nie zauważyłem go dzisiaj - przyznał Jocelyn. - Przypuszczam, że znów sterczy przed
domem pewnej... damy, którą odwiedziłem ostatniej nocy. Dama ta jest mojąutrzymanką, ale
musi pan rozumieć, Durbury, że moja utrzymanka znajduje się pod moją całkowitą opieką i
każdy kto ją nachodzi, będzie miał ze mną do czynienia. Może uzna pan za stosowne wyjaśnić
rzecz całą temu swojemu detektywowi... obawiam się, że w tej chwili wyleciało mi z pamięci
jego nazwisko. - Wstał.
- Z całąpewnościąto zrobię. - Hrabia Durbury miał groznąminę. - Płacę im niebotyczne
kwoty za to, żeby obserwowali dom pana utrzy-manki, Tresham? To oburzające.
- Muszę wyznać, że świadomość, iż jest się obserwowanym, trochę rozprasza, kiedy
człowiek zajęty jest... konwersacją z damą - powiedział Jocelyn, biorąc kapelusz i rękawiczki ze
stolika, stojącego obok drzwi. - Nie chciałbym dziś wieczorem znów być narażony na takie
zakłócenie spokoju.
- Ależ oczywiście - zapewnił go hrabia. - Proszę mi wierzyć, że zażądam wyjaśnień od
tego Micka Bodena.
- Ach tak - powiedział Jocelyn, wychodząc z pokoju. - Właśnie tak się przedstawił.
%7łylasty, niski mężczyzna o wypomadowanych włosach. %7łyczę miłego dnia, Durbury.
Był zadowolony z wizyty kiedy zszedłszy po schodach znalazł się przed hotelem. Głowa
wciąż go bolała. Zbliżało się południe. Miał tylko nadzieję, że - tak jak do tej pory - Jane nie
wychyli nawet nosa za próg domu, póki detektyw nie zostanie odwołany. Ale przecież nigdy nie
wychodziła, poza ogrodem na tyłach domu. I teraz oczywiście rozumiał dlaczego.
Jane przez cały ranek zapamiętale wyrywała chwasty w zakątku ogrodu, do którego
wcześniej nie zaglądała. Doszła do wniosku, że wszystko skończone. Sam o tym mówił -
192
zauroczenie, stopniowa utrata zainteresowania, ostateczne zerwanie wszelkich stosunków.
Zauroczenie skończyło się za sprawą nadmiernej otwartości - albo tego, co sam uznał za
nadmierną otwartość. Spadek zainteresowania, jak przypuszczała, nie będzie stopniowy, tylko
gwałtowny. Może jeszcze liczyć na kilka takich nocnych wizyt jak ostatnia. Ale już niebawem
nadejdzie dzień, w którym pojawi się pan Quincy, by ustalić warunki zakoń-czenia związku.
Zresztą nie było dużo do omawiania. Większość spraw regulowała umowa.
I już nigdy nie zobaczy Jocelyna.
Zaczęła wyrywać kępę pokrzyw, które parzyły ją boleśnie nawet przez rękawiczki.
Może to lepiej, pomyślała. Przecież i tak zamierzała się zgłosić do sędziego pokoju.
Wkrótce będzie to mogła zrobić bez żadnych przeszkód. Własny los stanie się jej obojętny,
chociaż naturalnie dla samej zasady będzie starała się oczyścić z tych śmiesznych zarzutów.
Zmiesznych, gdyby nie to, że Sidney nie żył.
Zabrała się za kolejną kępę pokrzyw.
Tak skutecznie udało jej się przekonać samą siebie, że Jocelyn nie przyjdzie, że była
zdumiona, kiedy pojawił się wczesnym popołudniem. Usłyszała stukanie kołatki, gdy przebierała
się na górze w czystą suknię. Czekała w napięciu na odgłos jego kroków na schodach. Ale
usłyszała, jak pan Jacobs niepewnie puka do jej drzwi.
- Jego książęca mość prosi, by zechciała go pani zaszczycić swą obecnością w salonie -
poinformował kamerdyner.
Jane ścisnęło się serce. Odłożyła szczotkę do włosów. Od ponad tygodnia nie spotykali
się w salonie.
Kiedy weszła do pokoju, stał przed kominkiem, na którym nie płonął ogień, jedną ręką
opierając się o wysoki gzyms.
- Dzień dobry, Jocelynie - powiedziała.
Był znów cyniczny i arogancki, patrzył na nią nieprzeniknionym wzrokiem. Od ostatniej
nocy nie poprawił mu się humor. I nagle zrozumiała, dlaczego przyszedł. Nie przysłał pana
Quincy ego, bo postanowił osobiście jej o tym powiedzieć.
A więc wszystko skończone. Po dziesięciu dniach.
Skłonił głowę bez słowa.
- To był błąd - powiedziała cicho. - Kiedy spytałeś, czy możesz obejrzeć sąsiedni pokój,
powinnam zdecydowanie powiedzieć  nie . Chciałeś mieć kochankę, Jocelynie. Chodziło ci
193
jedynie o obcowanie cielesne z kobietą. Boisz się przyjazni, emocjonalnej bliskości. Boisz się
swej artystycznej duszy. Boisz się swoich wspomnień i nie chcesz przyznać się przed samym
sobą, że pozwoliłeś, by zniszczyły ci życie. Boisz się utraty własnego wyobrażenia o sobie jako o
silnym mężczyznie. Nie powinnam cię zachęcać do ujawniania twojej prawdziwej natury. Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl