Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zanurzył się głębiej w poszukiwaniu odpowiedzi... ale żadnej nie znalazł. Doczekał się jedynie bólu głowy kary za próbę wyrwania siłą informacji z Mocy. Wreszcie porzuciłswoje daremne wysiłki, wybudził się z transu i wrócił do kabiny, gdzie Organa mruczał coś pod nosem, sporządzając obszerne notatki na datapadzie. Jak daleko od celu jesteśmy, senatorze? Organa zerknął na niego i przestał mruczeć. Odłożył datapad i się wyprostował. Co się stało? Obi-Wan pokręcił głową. Nie wiem. Coś... przeczucie... nie potrafię tego określić. Jak to nie potrafi pan określić? spytał Organa, niezbyt skutecznie próbując ukryć zaniepokojenie. Przecież jest pan Jedi. Obi-Wan usiadł przy konsolecie komunikacyjnej. Co nie jest równoznaczne z nieomylnością, wbrew temu, co sugerują entuzjastyczne doniesienia na HoloNecie. Ale jest jakiś problem? dociekał Organa. Tego jest pan pewien? Jestem pewien, że mam złe przeczucie odparł Obi-Wan. I nierozsądnie byłoby je zlekceważyć. Jak daleko jeszcze? A, to? Organa rzucił okiem na komputer nawigacyjny. Niedaleko. Jesteśmy już prawie na miejscu. Co pan chce zrobić? Cofnąć czas, tak żeby ta misja nigdy nie doszła do skutku, pomyślał Obi-Wan. A jeśli to niemożliwe, to związać panu ręce i nogi i wepchnąć do szafy. Lecieć dalej powiedział. Chyba nie mamy innego wyjścia. Nie przyznał Organa głosem zdradzającym napięcie. Nie mamy. Wstał z fotela pilota, pozbierał swoje datapady i zaniósł je do przedziału pasażerskiego. Kiedy po dłuższym czasie wrócił do kabiny, na biodrze miał przypasany niewielki, ale groznie wyglądający osobisty blaster. Obi-Wan z trudem powstrzymał barwne przekleństwo. Cudownie. Bail Organa biorący udział w strzelaninie. A jeśli coś mu się stanie... Senatorze... Organa rzucił mu gniewne spojrzenie. Nie chcę tego słuchać, Mistrzu Kenobi. Oczywiście, że nie. Mimo wszystko musiał to powiedzieć. Dostałem wyrazne polecenie, żeby dbać o pańskie bezpieczeństwo, senatorze. Dlatego też nie mogę pozwolić, żeby pan... Dobra powiedział Organa, ignorując go. Wychodzimy z nadprzestrzeni za trzy... dwa... jeden... Kiedy rozciągnięte gwiazdy kurczyły się, powracając do swoich zwykłych konfiguracji, Obi-Wan poczuł, jak zalewa go nagła fala złych przeczuć, napełniając go lękiem. Przez iluminator zobaczyli niedbale zawieszony, krótki, pękaty wałek ze zmatowiałego metalu, rozjaśniony bladym światłem. Była to stacja kosmiczna, licząca sobie wiele dziesięcioleci i należąca raczej do tych tańszych. W stylu koreliańskim, tego Obi-Wan był niemal pewien. Miała w sobie tę szczególną prostackość, beztroską pogardę dla konwencji i ładu. W zasięgu wzroku nie było żadnych planet; stacja kosmiczna wisiała samotnie na tle monotonnej czerni. No cóż odezwał się Organa po długim, powolnym wydechu. To by tłumaczyło, dlaczego komputer nawigacyjny nie rozpoznał współrzędnych. Kątem oka zerknął na Obi-Wana. Wciąż ma pan te złe przeczucia? Mistrz Jedi pokiwał głową. O tak. W takim razie... może lepiej nie korzystać z ich urządzenia naprowadzającego. Może zgodził się. Proponuję, żebyśmy się wślizgnęli. Bez fanfar. Aadne, ciche, dyskretne podejście. Aha. Organa się skrzywił. W porządku. To będzie trochę tak, jakby cegła próbowała wpaść bezszelestnie, ale postaram się. A ma pan jakiś duży koc, którym moglibyśmy się nakryć? Na pewno mają zewnętrzne kamery. Obi-Wan zamknął oczy i poczuł, jak jego świadomość Mocy bije na alarm. Nawet jeśli tak, to mam paskudne przeczucie, że już nie działają mruknął. Senatorze, podejrzewam, że wlatujemy w sam środek chaosu. Nie wlatujemy sprostował Organa i przewrócił oczami. Wślizgujemy się. Jak cegła. Niech pan się trzyma. Zbliżamy się. Tańcząc palcami nad pulpitem sterowniczym, dezaktywował wszystkie zbędne funkcje statku, po czym wyłączył napęd podświetlny Starfarera. Podprogowy warkot silników ucichł, pozostawiając po sobie dziwną pustkę. Zwiatła kabiny niemal całkowicie przygasły. Czując natychmiastowy, bezwładny opór statku, jego niemrawy dryf przez próżnię w kierunku wysłużonej stacji kosmicznej, Obi-Wan przesunął się trochę w bok i oparł o najbliższy kawałek ściany. Istotnie jak cegła, pomyślał. Niech Moc będzie z nami. W bladozielonym blasku konsolety sterowej twarz Organy przybrała posępny, zacięty wyraz; widać było, jak zaciska zęby z wysiłku, jakiego wymagała walka z celowo sparaliżowanym statkiem. Palce kurczowo ściskały stery, starając się utrzymać kurs i uchronić ich przed zderzeniem ze stacją kosmiczną. Obserwując go, Obi-Wan musiał docenić jego kunszt. Okazało się, że zapewnienia senatora nie były jedynie czczymi przechwałkami; faktycznie był znakomitym pilotem. Ale nawet najlepszym pilotom przyda się czasem pomocna dłoń.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|