image Strona poczÂątkowa       image Ecma 262       image balladyna_2       image chili600       image Zenczak 2       image Hobbit       

Podstrony

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dostrzega uśmieszek człowieka, który okazał swą wyższość.
- Daj mi - odezwał się Andrea.
Miller poczuł, jak wyjmuje mu pompkę z ręki, i po chwili rozległo się powolne, monotonne
pompowanie.
- Carstairs - rzekł Mallory. - Niech pan teraz powiosłuje.
Cień kapitana zamarł w bezruchu, ale głos Mallory'ego zadzwięczał ostro, niczym piłka do
metalu.
- Z przyjemnością - odparł Carstairs. - Pyszna pogoda na przejażdżkę łódką, prawda?
Przez dwie ciągnące się w nieskończoność godziny pióra wioseł zanurzały się w wodę,
pompka pompowała, a masyw Kynthos powoli pełzł w ich kierunku. Za pięć druga Wills,
który cały czas półleżał bezwładnie na boku, nagle podniósł głowę.
- Dwadzieścia stopni na lewo - powiedział dziwnym, skrzeczącym głosem.
- Co? - spytał Miller, który właśnie wiosłował.
- Trzeba skręcić trochę na lewo.
- Dlaczego?
- Tam jest plaża.
- Skąd pan wie? - spytał Carstairs.
- Z książki. Rozpoznaję kontur horyzontu. - Wills machnął ręką w kierunku wznoszących się
przed nimi i po ich prawej stronie poszarpanych szczytów.
- Pana stan raczej nie pozwala rozpoznać czegokolwiek - odparł Carstairs.
- Co więc pan proponuje? - spytał łagodnie Mallory.
- Płynąć prosto na brzeg i dobić do klifu - odparł bez wahania Carstairs.
- Posłuchajcie - powiedział Wills.
Miller przestał wiosłować, a Andrea pompować. Zaczęli uważnie słuchać.
Do ich uszu dochodził odgłos kropel spadających z piór wioseł i szum sunącego pontonu, ale
z niezbyt wielkiej odległości dolatywał przeciągły, cichy pomruk fal rozbijających się o skały.
- Klif - stwierdził Wills. - Nie wygląda groznie, lecz będzie przybój. To formacja
wulkaniczna, skały są ostre jak szkło. Wystarczy metr kipieli i będzie po waszym sprzęcie i
po was.
Powiedział to bardzo przytomnie i przekonująco. Carstairs nie wiedział, co odparować, więc
popadł w nadąsane milczenie.
W pomieszczeniu odpraw w Plymouth Mallory długo oglądał brzeg wyspy na mapie i
pamiętał, że z tej strony jest kilka plaż - małych półksiężyców piasku, wciętych w poskręcane
kontury pionowych klifów. Gdyby to on dowodził garnizonem na Kynthos, pilnowałby ich
jak jastrząb. Pomruk narastał.
- Przepraszam - odezwał się marynarz Nelson - ale chodzi o Dawkinsa, sir. Chyba nie żyje.
- Na Boga! - wyrzucił z siebie Carstairs. - Oszczędzcie to sobie na potem, marynarzu!
Właśnie...
Zanim skończył zdanie, Mallory sięgnął za niego i przyłożył palce do szyi Dawkinsa. Skóra
była ciepła, ale nie tak, jak powinna. Nie wyczuwał tętna.
- Obawiam się, że macie rację, Nelson.
- Wyrzucić go za burtę - rzucił Carstairs rozkazującym tonem. - To tylko zbędny balast.
- Nie! - przerwał Mallory.
- Kwestionuje pan...
- Przejmuję odpowiedzialność operacyjną za marynarza Dawkinsa - odparł Mallory.
Mniej więcej pięćdziesiąt metrów dalej widać było z lewej, z prawej i przed nimi wznoszący
się klif, ponton lekko się unosił na przyboju. Znajdowali się w czymś, co przypominało
zatoczkę.
- Zaczekajcie - powiedział Andrea, który dotychczas milczał.
- Co to ma znaczyć? - spytał Carstairs, ale nie doczekał się odpowiedzi.
Andrea zdjął bluzę i przez chwilę w świetle gwiazd widać było dwa potężne, jakby pokryte
futrem ramiona. Po chwili zniknął - cicho niczym foka - w turkusowej wodzie.
- Zwiad - wyjaśnił Mallory. - Miller, utrzymuj ponton w miejscu.
I tak czekali - przytuleni do piersi morza, chronieni z trzech stron przez niewielką, zbudowaną
z postrzępionych skał klifową alkowę.
3
Zroda 2.00 - 6.00
Szeregowiec Gottfried Schenck nie był wielkim miłośnikiem greckich wysp. Piwo było tu
okropne, jedzenie pływało w oliwie, a kobiety niechętnie usposobione - szczególnie ostatnio.
No, prawdopodobnie było tu mimo wszystko lepiej niż na froncie wschodnim. Wydawało mu
się, że ta okolica jest całkowicie bezpieczna - tak było aż do wydarzeń w sobotę, na dodatek
dziś też widział ognie smugowych pocisków i błysk wielkiego wybuchu... na szczęście dość
daleko na morzu. Wszystko wskazywało na to, że sytuacja się pogarsza. Wziął do ręki butelkę
wina, którą zarekwirował chłopu prowadzącemu stadko kóz - co prawda okazało się
paskudne, smakowało jak środek odkażający, ale przynajmniej pozwalało nieco opanować
drżenie nóg.
Popatrzył na zegarek. Druga - jeszcze cztery godziny. Trzeba zajrzeć do następnej zatoczki...
może uda się zakurzyć fajkę z Willym...
Odwrócił się i ruszył brzegiem, a szedł tak wolno, że na piasku ledwie było słychać odgłos
jego kroków. Andrea obserwował go zza skały znajdującej się trzydzieści metrów od brzegu i
patrzył, jak Niemiec odchodzi. Nie ruszał się jednak - czekał i liczył sekundy, aż zauważył
błysk płomyka.
Normalny człowiek nie dostrzegłby mignięcia, ale oczy Andrei nauczyły się widzieć w
ciemności to, co mogło oznaczać różnicę między życiem a śmiercią. Czekał w ciepłej jak
mleko wodzie i liczył dalej, aż strażnik wrócił na brzeg i rzucił niedopałek do wody. Potem -
nie wzbudzając najmniejszego zawirowania wody - zanurkował.
Papieros nie pomógł szeregowcowi Schenckowi. Poczuł się senny, a nieprzyjemny posmak w
ustach tylko się nasilił. Najchętniej by sobie popływał, to mogło mu pomóc, ale gdyby ktoś go
przyłapał, że wchodzi na służbie do wody, zrobiłoby się piekło...
Doszedł do końca plaży, odwrócił się i ruszył z powrotem. Szedł żwawo, aby się rozbudzić,
ramiona trzymał prosto, patrzył na czubek nosa i próbował poczuć się tak, jak kilka lat temu
w Norymberdze - świątyni pochodni - kiedy jeszcze wierzył w ten cholerny nazistowski
nonsens.
Za jego plecami, spomiędzy łamiących się o brzeg niskich fal, coś się zaczęło wynurzać z
wody. Coś wielkiego, na czym w świetle gwiazd zamigotała ściekająca woda. To coś zrobiło
w jego kierunku dwa szybkie kroki, zatkało mu usta wielką dłonią, pociągnęło ku wodzie i
przegięło do tyłu, aż Niemcowi chrupnęło w krzyżu. Próbował krzyczeć, ale nie udało mu się
wydobyć dzwięku - w objęciach morskiego potwora był jak dziecko. Schenck poddał się,
zanim jego głowa dotknęła wody - delikatnie, och, jak delikatnie - i pozostała pod nią,
trzymana wielką, bezlitosną dłonią, aż otworzył usta i nieprzyjemny posmak papierosów oraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl