Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jej blada dłoń znów wynurzyła się z mroku, a za nią dłoń Harrisa. Nadal nie poruszali się tak szybko, jak powinni byli. Bollinger spróbował policzyć kondygnacje, uwzględniając półpiętra. Wyszło mu około trzynastu... A więc znajdowali się sześć, może siedem pięter poniżej. Na którym mogli być? Trzydziestym trzecim? Bollinger odwrócił się, otworzył drzwi na korytarz i wyszedł z klatki schodowej. Pobiegł co sił w nogach do swojej windy. Uruchomił ją kluczem i chwilę pomedytował, który guzik wcisnąć. Wybrał dwudzieste szóste piętro. 24 Schody wydawały się dla Connie nie mieć końca. Mijanie kolejnych pasm ciemności i światła sprawiało wrażenie podróży do piekła, gdzie Rzeznik grał rolę demona, zapę- dzającego ją do podziemnego świata. Stęchłe powietrze na schodach było chłodne, a mimo to Connie pociła się obficie. Wiedziała, że powinni posuwać się szybciej, ale nie radzili sobie z powodu chromej nogi Grahama. W pewnej chwili Connie ogarnęła wściekłość, była zła na niego, że jest przeszkodą, ale zaraz wściekłość minęła, a Connie zdumiała się swymi niegodnymi my- ślami i poczuła winna. W normalnej sytuacji żadne trudności nie wywołałyby u niej tak negatywnej reakcji w stosunku do Grahama. Ale owładnięta instynktem przetrwania, ujawniła teraz cechy, które zawsze krytykowała u innych. Ekstremalne warunki mogą zmienić osobowość każdego człowieka. Intuicyjnie zrozumiała już, z czego wynikał lęk Grahama, i nie miała mu tego za złe. W końcu to nie jego wina, że spadł z Everestu; ran nie zadał sobie celowo. Musiała też przyznać, że mimo strasznego bólu, jaki towarzyszył mu w tym zbieganiu po schodach, spisywał się w czasie ucieczki zupełnie niezle. Nie ociągaj się! wielokrotnie słyszała za sobą jego głos. Biegnij szybciej! Nie biegnę dalej powiedziała pokonując zadyszkę. Ich ściszone głosy odbijały się zwielokrotnionym, złowieszczym echem od zimnych ścian. Dobiegła do trzydziestego pierwszego piętra i zwróciła się w stronę drzwi na kory- tarz. Chodz powiedziała nie zostawię cię samego... Razem mamy... większe szan- sę... Przynajmniej większe... niż w pojedynkę. On ma broń. Nie mamy żadnych szans. Nie odezwała się. Ja tu zostanę, a ty idz powiedział chwytając powietrze pomiędzy wyrazami. Sprowadzisz... strażników... a ja do tego czasu... będę się ukrywał... żeby mnie nie za- bił. Wydaje mi się, że on już zabił strażników. Coo? Gdyby potrafiła przewidzieć jego przerażenie, nie powiedziałaby tego. Przecież w inny sposób... nie mógłby wjechać na górę. 90 Mógł normalnie wpisać się do rejestru. I zostawić policji... swoje dane? Przez chwilę zbiegali po schodach w milczeniu, wreszcie Graham krzyknął: Jezu! Co? Masz rację. Z powodu śmierci personelu... pomocy nie udziela się próbowała zażartować. Musimy po prostu... wyjść jakoś z tego... budynku. Graham odnalazł w sobie nowe siły i gdy Connie dotarła na trzydzieste piętro, nie musiała już czekać, aż ją dogoni. Minęła może minuta i byli już w świetlnym kręgu dwudziestego dziewiątego piętra, kiedy głuchy, dobiegający z dołu odgłos podobny do strzału, zatrzymał ich w miejscu. Co to było? Drzwi... powiedział Graham. Ktoś nimi trzasnął, zamiast zamknąć po ci- chu. On? Pssst... Zastygli w milczeniu, starając się wyłowić z ciemności dzwięki różniące się od wła- snych, przyspieszonych oddechów. Connie wydawało się, że jasny krąg, w którym stała, zacieśnia się wokół niej, a ona sama staje się jedynym świecącym punktem w oceanie mroku. Uczucie to przestraszy- ło ją niezmiernie, zaraz bowiem sobie wyobraziła, że oślepnie i bezbronna stanie się ła- twym celem dla Rzeznika, który, jak jakaś mityczna istota, widzi w ciemnościach. Opanowali oddech i na klatce zapanowała cisza. Kompletna cisza. Przerażająca cisza. Nienaturalna cisza. Wreszcie Graham spytał: Jest tam kto? Connie aż podskoczyła. Nie spodziewała się tak nagłego przerwania ciszy. Policja, panie Harris usłyszeli głos z dołu. Connie rzuciła półszeptem: Bollinger. Stała przy zewnętrznej krawędzi schodów. Rzuciła okiem za balustradę. W półmroku schodów przylegających do piętra zobaczyła na niej rękę mężczyzny. Był blisko, może na dwudziestym siódmym. Dostrzegła nawet koniec rękawa jego płaszcza. Panie Harris powiedział Bollinger. Jego głos był zimny, tubalny i zniekształco- ny odległością. Czego pan chce? spytał Graham. 91 Czy ona jest ładna? Co? Czy jest ładna? Kto? Twoja kobieta! Powiedziawszy to, Bollinger zaczął wchodzić do góry. Nie śpieszył się. Szedł powo- li, stopień za stopniem. To właśnie bardziej strwożyło Connie, niż gdyby rzucił się gwałtownie w ich stro- nę. Nie śpiesząc się, Bollinger dawał im do zrozumienia, że i tak mu nie uciekną, bo są w pułapce, że na złapanie ich ma całą noc, o ile oczywiście będzie mu się to chcia- ło rozkładać w czasie. Gdybyśmy tylko mieli broń... , pomyślała Connie. Graham złapał ją za rękę i zaczęli wspinaczkę z powrotem do góry tak szybko, jak tylko mogli. A nie było to już łatwe dla żadnego z nich. Graham syczał z bólu i zaciskał zęby przy każdym niemal kroku, a Connie odczuwała ból w krzyżu i kolanach. Po przejściu dwóch pięter musieli się zatrzymać. Graham usiadł i zaczął masować swą chorą nogę. Connie przechyliła się przez poręcz i spojrzała w dół. Bollinger był dwa piętra niżej. Najprawdopodobniej biegł słysząc, że i oni poruszają się szybciej, ale teraz stanął. Również wychylił się przez balustradę, oświetlony żarówką. W prawej ręce trzymał wyciągnięty pistolet. Uśmiechnął się do Connie i powiedział: Cześć, ty naprawdę jesteś niezła. Krzyknęła i cofnęła się. Strzelił. Pocisk przeszedł pomiędzy prętami balustrady, odbił się rykoszetem od ściany nad głowami uciekinierów i trafił w schody nieco wyżej. Connie złapała się Grahama kur- czowo, on objął ją ramieniem. Gdybym chciał, tobym cię zabił powiedział Bollinger. Miałem cię na celow- niku, kochanie. Ale jeszcze będziesz mi potrzebna do zabawy. I ruszył do góry. Tak jak przedtem, powoli. Podeszwy skrzypiały na betonowych stopniach złowrogo: skrzyp... skrzyp... skrzyp... skrzyp... Zaczął cichutko gwizdać. Ten skurwysyn bawi się z nami w kotka i myszkę zawyrokował Graham. Co my teraz zrobimy? Skrzyp... skrzyp... Nie uciekniemy mu. Musimy mu uciec. Skrzyp... skrzyp... Harris otworzył drzwi na korytarz trzydziestego pierwszego piętra. Idziemy powiedział. 92 Connie nie była przekonana, czy zyskują coś, opuszczając schody, ale sama nie mia- ła nic lepszego do zaproponowania. Podążyła za Grahamem, wychodząc z jasnego, bia- łego światła w półmrok rozrzedzony czerwoną żarówką. Skrzyp... skrzyp... Graham zamknął drzwi i pochylił się. W prawym dolnym rogu przymocowana była do drzwi metalowa zasuwa. Harris opuścił ją nie bez wysiłku, gdyż nie była wyrobiona, unieruchamiając tym samym całe drzwi. Ręce trzęsły mu się bardzo i przez chwilę wy-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|