image Strona poczÂątkowa       image Ecma 262       image balladyna_2       image chili600       image Zenczak 2       image Hobbit       

Podstrony

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Dobrze - powiedział spojrzawszy najpierw w górę, a następnie na swe błyszczące buty. - Jak
myślisz, czy uda mi się tam wspiąć, a potem zejść nie rozbijając sobie głowy?
Uśmiechnął się do niej. Wiedział, jak budzić w kobietach instynkty opiekuńcze.
Nie zawiódł się. W jej oczach od razu zobaczył niepokój.
- Ojej, uważaj na siebie - rzekła.
- Obiecuję - powiedział - że nie będziesz musiała mnie łapać.
Mógł wejść na drzewo i zejść w jednej chwili. Ale czemu nie wykorzystać sytuacji i nie przykuć jej
uwagi czymś spektakularnym? Wspinał się powoli, pozwalając w pewnej chwili, by but obsunął mu
się z pnia. Dziękował przy tym niebiosom, że jego kuzyni są w oddali tak pochłonięci swymi
zajęciami, że nie widzą tego przedstawienia, boby umarli ze śmiechu.
- Nie ma się czego bać - rzekł, kiedy już wspiął się na gałąz, na której mógł jako tako usiąść.
Spojrzał na wzniesioną ku niemu twarzyczkę o rozszerzonych lękiem oczach. - Naprawdę nic mi
już nie grozi.
- Bądz ostrożny - powtórzyła.
Może uda się odejść trochę między drzewa, kiedy już zejdę na ziemię - pomyślał zbierając jemiołę i
rzucając ją na dół pod jej stopy. Czuł, że powinien posunąć się dalej w swych zalotach, a czyż w
ciągu tygodnia trafi się lepsza ku temu sposobność? A jeśli pocałuje ją namiętnie, to może jego
myśli skoncentrują się na niej, zamiast błądzić w niepożądanym kierunku.
Przeklęta Belle, że też musiała przyjechać do Portland House! - pomyślał. Do diabła! Ani przez
chwilę nie wierzył, że nie wiedziała albo nie dbała o to, czy on zjawi się tu na święta. Skwapliwie
skorzystała z zaproszenia. Chciała przez tydzień być blisko niego. Pozadzierać nosa i pokazać mu,
jaką osiągnęła pozycję, i to bez jego pomocy. Wykorzystała go, by wspiąć się na pierwszy szczebel
kariery, a potem sama już łatwo dostała się na szczyt.
Przeklęta Belle!
Pośliznął się w czasie schodzenia i wylądował na ziemi szybciej i z większym impetem, niż
zamierzał. Ale efekt był tego wart. Juliana zakryła dłońmi usta, robiąc krok w jego stronę.
- Nic ci się nie stało?! - zapytała.
Uśmiechnął się niewyraznie.
- Ależ skąd - skłamał krzywiąc się, gdyż bolało go kolano i otarł sobie rękę. - Zobaczmy, czy jemioła
warta była zachodu. - Schylił się i podniósł jedną gałązkę. - Jak sądzisz?
Podeszła jeszcze o krok, niczego się nie domyślając. Ta dziewczyna jest rzeczywiście całkiem
niewinna. Albo wychodzi naprzeciw temu, co nieuniknione.
- Myślę, że można to sprawdzić tylko w jeden sposób - rzekł patrząc jej w oczy i powoli unosząc
jemiołę nad jej głowę.
Usta dziewczyny, które znalazły się pod jego ustami, były chłodne - podobnie jak jej policzki. Drugą
ręką objął ją wpół i przyciągnął do siebie. Była drobna, ciepła i taka przyjemnie kobieca. Może nie
będzie trzeba kryć się za drzewami. Przecież w końcu trzyma jej nad głową jemiołę, do świąt
pozostał niespełna tydzień i wszyscy wiedzą, że stara się o jej rękę i że ich zaręczyny zostaną
ogłoszone w Boże Narodzenie. Brat dziewczyny, nawet jeśli ich zobaczy, na pewno nie uderzy go w
twarz rękawicą.
54
Jack uchylił usta, by ogrzać jej wargi, i musnął je językiem.
Juliana odepchnęła się rękami od jego piersi i zrobiła krok w tył. Przez chwilę, zanim zdążyła się
opanować, zobaczył w jej oczach panikę.
Obiecałem sobie, że będę cierpliwy i delikatny - pomyślał opuszczając ramię. Ale jak cierpliwy i
delikatny? Miał przeczucie, że przeraziłaby się bardzo i całkiem by zesztywniała, gdyby chciał się z
nią kochać w noc poślubną. Chyba że potraktowałaby to jako swój obowiązek. Z pewnością by mu
się oddała. Ale musi być cierpliwy. I delikatny.
- Przepraszam cię, Juliano - rzekł. - Nie wiedziałaś, że można się tak całować?
- Ja... eee... chyba coś o tym słyszałam - odparła odwracając głowę. - Nie chciałam... och, przykro
mi...
Ale już zbliżał się ktoś, kto ich wybawił z niezręcznej sytuacji. Znów ta poważna córeczka Belle.
- Ach, Jacqueline - powiedział Jack. - Chcesz nam pomóc nieść jemiołę? Właśnie sprawdzaliśmy z
panną Beckford, czy się nada. Wiesz, co się robi pod jemiołą?
- Wiem - odrzekła. - W domu zawsze się pod nią całujemy.
- Naprawdę? - Wykrzywił usta w uśmiechu, ciesząc się, że dziewczynka przerwała tę romantyczną
scenę, która nie wypadła tak, jak zamierzał. - Wypróbowałem ją na pannie Beckford. Czy mogę ją
wypróbować również na tobie?
- Tak - rzekła jak najpoważniej i nadstawiła buzię, podczas gdy on uniósł nad jej głowę gałązkę
jemioły.
Chciał cmoknąć ją w policzek, ale Jacqueline nadstawiła usteczka. Ucałował je więc lekko, po czym
uśmiechnął się.
- I co? Działa?
- Tak - odrzekła i schyliła się, by wziąć w ręce pęk jemioły. - Ciocia Annę mówi, że niebawem
przyjedzie furgon. Ten pan -jej mąż - rozpala ognisko.
Jack podał ramię Julianie.
- Ognisko i gorące napoje - to brzmi niezwykle kusząco, nieprawdaż? - zagadnął.
Zanim jednak wziął Julianę pod rękę i zanim Jacqueline zdążyła się wyprostować, spojrzał w
kierunku ogniska i zobaczył Belle stojącą cicho między drzewami i patrzącą na niego, z dłonią
przyciśniętą do ust. Natychmiast się odwróciła i pospiesznie podeszła do ogniska. Jack wraz z
Juliana i Jacqueline nieco wolniej udał się za nią.
Rozdział dziesiąty
Wokół ogniska panowały gwar i wesołość. Załadowano choinę na furgon i wszyscy stali teraz dokoła
strzelających w górę płomieni, pijąc wciąż gorącą czekoladę i ogrzewając dłonie od kubków albo
wyciągając je w stronę ogniska. Potem śpiewali kolędy, a służba pakowała puste naczynia do pudeł,
ładowała je na tył furgonu, a następnie odjechała do domu. Nagle wszyscy poczuli, że Boże
Narodzenie już blisko.
- Jeszcze tylko kilka dni - rzekła tęsknie Kitty.
- Ile to nocy? - dopytywał się Marcel.
Dzieci nie wytrzymały długo w bezruchu. Większość udała się nad jezioro za Davym, najstarszym z
nich, by rzucać kamienie w zamarzającą przy brzegu wodę. Stanley, Celia i Freddie poszli za nimi,
chcąc się upewnić, że żadne z dzieci nie próbuje stanąć na cienkim lodzie.
Constance i Prudence w towarzystwie mężów ruszyły z powrotem do domu, a Bertrand i Howard
poszli zajrzeć do domku na przystani, zabierając ze sobą Rosę i Julianę.
Jack podszedł do Isabelli.
- Chodzmy - rzekł krótko. A potem, na wypadek gdyby ktoś ich słyszał, dodał: - Nie miałabyś ochoty
na
55
spacer brzegiem jeziora, zanim trzeba będzie wracać? Jest tam bardzo malowniczo.
Od półgodziny stali po dwóch stronach ogniska, rozmawiając z tymi, którzy byli najbliżej. Starali się
nie patrzeć na siebie. Ale między nimi wytworzyło się napięcie. Załatwmy to przed powrotem do
domu - pomyślał Jack. Isabella była najwyrazniej tego samego zdania.
- Dziękuję. - Przyjęła podane jej ramię. - To bardzo miło z twojej strony.
Ruszyli w milczeniu ścieżką wzdłuż jeziora. Nie opodal były drzewa, które choć pozbawione liści,
mogły ich zasłonić przed wzrokiem zgromadzonych przy ognisku.
- Widziałem wyraz twojej twarzy - odezwał się wreszcie, zaskoczony nutą tłumionej wściekłości w
swym głosie - mimo że stałaś w oddali. Zbliża, się Boże Narodzenie, Belle, a ja trzymałem jemiołę.
Na miłość boską, mężczyzni pod jemiołą całują nawet swoje babki. I niemowlęta.
Jeszcze bardziej się zezłościł, kiedy nic nie odpowiedziała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl