image Strona poczÂątkowa       image Ecma 262       image balladyna_2       image chili600       image Zenczak 2       image Hobbit       

Podstrony

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

schody  osiem, dziewięć, dziesięć. Rozmyślnie unikałam zaglądania do okien. Obawiałam
się ujrzeć coś nowego, co odstraszy mnie od wejścia do domu.
Wbiłam rękę w tylną kieszonkę i wyłowiłam pęk kluczy z breloczkiem New York Mets,
który podarował mi Clayton Blanchard, kiedy u niego pracowałam. Myśl o Claytonie nieco
mnie uspokoiła. Skoro ciągle istniał on, to istniał też Nowy Jork i stare książki, ostał się jakiś
ład, gorąca kawa i zimna woda sodowa. Można było nadal wejść gdzieś, skąd nie spadało się
raptem poza kraniec płaskiej ziemi. Gdzie mieszkała miłość i normalność. Musiałam wrócić
do tego miejsca, przez wzgląd na siebie i nasze dziecko. Ono i wspomnienia stanowiły
wszystko, co Hugh pozostawił mi w spadku. %7ładne nie potrafiło zafunkcjonować w tej
dziwnej rzeczywistości, w jakiej się znalazłam.
Wsadziłam klucz w zamek i przekręciłam go. A raczej usiłowałam przekręcić. Klucz
utknął i ani drgnął. Spróbowałam jeszcze raz, bez powodzenia. Nacisnęłam klamkę. Nie
ustąpiła, ale była ciepła, jakby ktoś przed chwilą ją trzymał. Potrząsnęłam nią, naparłam na
drzwi, spróbowałam przekręcić klucz, znów nadusiłam klamkę. Nic.
Zostawiłam klucz w zamku, podeszłam do okna i zajrzałam do środka. Nic. Wnętrze
tonęło w mroku. Z trudem dostrzegłam rozmyte kontury mebli w pokoju gościnnym: nowe
krzesło Hugh i kanapa. Ni stąd, ni zowąd ogarnęła mnie potrzeba znalezienia się wewnątrz,
bez względu na to, co mnie tam czeka. Wróciłam do wejścia i zaczęłam od nowa mocować
się z drzwiami, tym razem z wściekłością wywołaną zniecierpliwieniem: zamek, klamka,
pchnięcie, szarpanina. Ciągle nic.
 Wolnego! Powoli! Chcesz zamordować te biedne drzwi?
Nie wypuszczając klamki z rąk, obejrzałam się przez ramię. McCabe stał na chodniku i
trzymał się pod boki. Wsunął rękę do kieszeni i wyjął paczkę papierosów.
 A co ty tutaj robisz? Myślałam, że musiałeś zostać& tam.  Zrobiłem, co do mnie
należy. Mówisz im, co widziałeś, oni spisują raport, a potem puszczają cię wolno. Martwiłem
się o ciebie, więc pomyślałem, że zanim pojadę na posterunek, wpadnę zobaczyć, czy
wszystko w porządku.
 Dzięki za troskę. Słuchaj, czy znałeś tych ludzi z wypadku?
 Salvatów? Oczywiście. Ona i ten dzieciak byli bardzo mili, ale ludzkość nie będzie
rozpaczać po Alu.
 Salvato? Tak się nazywali? Pochodzą z Crane s View?
 Owszem. Al był właścicielem paru sklepów w centrum.  Zielone światło Ala Salvato .
Razem się wychowaliśmy. Czemu pytasz?
 Bo& no, nie wiem. Kiedy zajrzałam do wraka, wydali mi się znajomi.
McCabe nabrał powietrza i wolno je wypuścił. Policzki nadęły mu się jak balony.
 To trudna chwila dla wszystkich. Zwłaszcza za pierwszym razem. Ja nigdy do tego nie
przywykłem. Podejrzewam, że byłaś skołowana.
Nie miałam wątpliwości, że w samochodzie znajdowali się Hugh i jego rodzina. Było to
zupełnie oczywiste.
 Widziałem, że walczysz z zamkiem. Coś się stało? Wskazałam wymownie na drzwi i
roześmiałam się zrezygnowana.
 Nie mogę się dostać do własnego domu. Chyba zamek się zepsuł. Nie mogę przekręcić
klucza, klamki zresztą też.
 Pozwolisz?  McCabe cisnął na wpół wypalony papieros, wspiął się na ganek, ujął
klucz i spróbował go obrócić. Jeden raz. Nic. Był to mały gest, ale spodobał mi się. McCabe
nie zgrywał się na SUPERM%7łCZYZN, który po pięciu minutach zmagania się z zamkiem
zmusza go do kapitulacji, żeby się pochwalić. Spróbował raz, a gdy nic nie wskórał, oddał mi
klucz.
 Masz dwie możliwości: albo zadzwonimy po ślusarza za pięćdziesiąt dolców, chociaż
znam faceta, który zejdzie z ceną. Albo udasz, że nie widzisz tego&  Wyciągnął coś z
kieszeni i pokazał mi. Wytrych. Widziałam takie w setkach programów telewizyjnych.  To
co, próbujemy szczęścia?
 Chętnie zaoszczędzę pięćdziesiąt dolarów.  Dobrze, zobaczmy.
Wsunął podłużny, szydłowaty wytrych do zamka i powiercił nim przez chwilę.
Znieruchomiał i wykonał drobny ruch dłonią, przy czym dało się słyszeć wyrazne
pstryknięcie. Nacisnął klamkę i drzwi otworzyły się.
 Cza cza cza.  Odsunął się i omiótł wejście szerokim gestem.  Sezamie, otwórz się.
Stanęłam w pół kroku.
 Słuchaj, wiem, że masz milion spraw na głowie. Ale czy nie zechciałbyś wejść ze mną
na kilka minut? Byłabym spokojniejsza, gdyby ktoś przez jakiś czas dotrzymał mi
towarzystwa.
Spojrzał na swój luksusowy zegarek.
 Jasne, mam czas. Zajrzyjmy do środka.  Nie czekając, wszedł do domu.
Po sekundzie wahania ruszyłam za nim.
 Ojojoj, zostawiłaś coś na kuchence?
 Nie.
 Lepiej zacznijmy od kuchni.  Bezbłędnie skierował się we właściwą stronę.
Na moment zbiło mnie to z tropu, zanim przypomniałam sobie, że przecież McCabe bywał
wiele razy w domu Frances.
 Kiedyś panowały tu dziwne zapachy  odezwał się, jak gdyby czytał w moich
myślach.  Jak tu wchodziłaś, nigdy nie wiedziałaś, co poczujesz. Czasem była to ambrozja,
a czasem Perth Amboy. Czy Frances upiekła ci tort pekanowy? Raz bywał pyszny, a raz
gorszy niż karma dla psów. Trzy dni nie mogłem doszorować zębów. Frances była fatalną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl