image Strona poczÂątkowa       image Ecma 262       image balladyna_2       image chili600       image Zenczak 2       image Hobbit       

Podstrony

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

drzewa, gdzie czekała Teba i z ogromną przyjemnością wypaliłem połówkę. W
samochodzie papierosów było od cholery, ale nie odważyłem się nawet zbliżyć, gdyż
bił od niego wielki żar.
Odczekałem pół godziny, zanim udało mi się przytknąć palec do klamki i otworzyć
drzwi. Wskoczyłem do wnętrza, w którym prawie nie czuło się gorąca, chociaż
gryzący zapach rozgrzanego lakieru wypełnił je natychmiast. Pootwierałem drzwi i z
papierosami i płaską butelką wypełnioną bourbonem wróciłem do Teby. Trzęsły mi
się ręce. Zachichotałem. Wytarłem spocone dłonie o mech i otworzyłem butelkę. Po
trzecim łyku poczułem się świetnie. Zaciągnąłem się aż po szczyty płuc i popiłem
dym jeszcze jednym łykiem. Byłem bardzo zadowolony, do szczęścia wprawdzie było
daleko, ale zadowolenie było uzasadnione. %7łyłem, miałem papierosy i bourbon. I
miałem trop który nie mógł zawieść. Trójka identycznych zabójców nie może
rozpłynąć się bez śladu. Położyłem się na mchu i jedną ręką głaszcząc Tebę, w
drugiej trzymając papierosa i butelkę, zaczepiłem spojrzenie o szarzejące niebo nad
lasem. Drżenie rąk ustało, opadła też euforia. Niedopałek poszybował łukiem w
kierunku ruin, zakręciłem butelkę i podniosłem się z ziemi. Chimera była już zimna.
Usiadłem za kierownicą, Teba usadowiła się z tyłu. Po kilku minutach jazdy represer
poradził sobie z zapachem spalenizny i Teba przestała marszczyć pysk.
Godzinę pózniej zatrzymałem się przy budce telefonicznej i powiadomiłem
towarzystwo ubezpieczeniowe o zniszczeniu domku i kazałem odtworzyć go według
wzorca w moim biurowym kompie. Potem zamówiłem dwa bilety do Kalkuty. W
zapadającym zmierzchu obserwowałem z tarasu widokowego, jak stewardesa
wprowadziła Tebę na pokład odrzutowca Air India. Potem szybko przebyłem kontrolę
biletów i jako jeden z ostatnich pasażerów wszedłem na pokład samolotu. Trzy i pół
godziny lotu przespałem uznając, że nawet jeśli na pokładzie jest ktoś mi nieżyczliwy
to i tak teraz się nie ujawni. W Kalkucie, nie schodząc z płyty lotniska, przemknąłem
do trzydziestomiejscowego aerobusu. Byłem jedynym białym pasażerem, uznałem
więc, że nikt mnie nie śledzi. Zasnąłem, zamieniłem się w śpiący, kamień.
Wylądowaliśmy w Mongalor punktualnie. Małe, trzystutysięczne miasto przesiąknięte
zapachem kawy i pieprzu, oferujące dowolne ilości drewna sandałowego, miało
przyzwoitą sieć komputerową. Pół godziny po wylądowaniu znałem już dokładny
adres, w kilka minut wynająłem terenowego loyda. Małą skrzyneczkę ze szkocką
ustawiłem za sobą i wyjechaliśmy  do miasta. Dwa razy zbłądziłem, okazało się, że
kierunek na Bangalur jest co najmniej wieloznaczny, cofałem się i szukałem innych
dróg. Potem zrozumiałem, że muszę unikać lepszych tras i od tej chwili wszystko
poszło gładko. Dopiero głęboką nocą zatrzymałem się przed niedbale zbitą z grubych
drągów bramą. Nie było żadnego płotu i nie sprawiłoby mi trudności przejechać
przez bramę, ale zrezygnowałem. Odsunąłem jedno skrzydło i nawet zamknąłem za
sobą. Dopiero potem podjechałem bliżej pod otaczającą budynek werandę szeroką i
nakrytą dachem. Ciemny, obojętny dom zignorował dzwięk klaksonu, choć loyd może
zagłuszyć ryk silników startowych odrzutowca. Musiałem wyjść i długo kołatać w
drzwi, zanim w jednym z okien pojawiło się blade światełko, ale już w chwilę potem
potężny reflektor strzelił oślepiającym błyskiem prosto w twarz. Usłyszałem szmer
otwieranych drzwi i przez kurtynę z blasku udało mi się zauważyć postać na progu. A
potem usłyszałem głos:
 Kogóż my tu widzimy?! Opuściłem dłoń i skrzywiłem się. Zwiatło jupitera niemal
przypalało mi brwi i
rzęsy.
 Nick, skarbie. Wyłącz to światło, bo kości miękną, światło przygasło, otworzyłem
oczy. W blasku szeregu lamp zawieszonych pod dachem werandy zobaczyłem Nicka
Douglasa. Nie zmienił się wiele, trochę wyszczuplał i stracił swój wielkomiejski
wygląd, co grozi każdemu, kto jak on zagrzebuje się w głuszy na trzy lata. Krótka
szczecina na głowie podkreślała masywny kształt czaszki. Na ramiona miał
narzucony jakiś chałat czy sarong, czy jak to się tam nazywa. Był bosy.
 Mogę wejść?  zapytałem. Bez słowa cofnął się do mieszkania, odsłaniając
przejście. Również bez słowa
wróciłem do samochodu i zabrałem z tylnego siedzenia torbę, do której wrzuciłem
kupioną na pokładzie samolotu szczotkę do zębów i golarkę. W drugą rękę wziąłem
skrzynkę z whisky i cmoknąłem. Teba jednym wspaniałym susem przesadziła burtę
wozu i ustawiła się przy lewej nodze. Doszliśmy do werandy i weszliśmy do domu,
omijając nieruchomo stojącego Nicka. Nagle zrozumiałem, że mój przyjazd będzie
skuteczny jak modlitwa o odrost włosów. Zatrzymałem się w obszernym livingu.
Podłogę z nie malowanych desek pokrywały jasne, prawie białe maty. Kilka
bambusowych krzeseł i stół w kształcie dwóch stykających się jednym rogiem
kwadratów stanowiło umeblowanie. Białe ściany były puste. yle. Poczekałem, aż Nick
wejdzie i westchnąłem.
 Przydziel nam jakiś kąt do spania. Jestem cholernie zmęczony.
 Poczekaj. Odwrócił się na pięcie i zniknął za drugimi drzwiami, prowadzącymi w
głąb
mieszkania. Wrócił po chwili z grubym naręczem mat i pledów. Wprawnie rozłożył je
w jednym z kątów i wskazał ręką. Pokiwałem głową, uśmiechając się z wdzięcznością
i bez słowa zacząłem rozpinać guziki bluzy.
 Chcesz się wykąpać?  zapytał. Pokręciłem głową. Czułem, że chce jak najszybciej
dowiedzieć się o co chodzi.
Postanowiłem dać mu noc na zastanowienie się. Ciekawość powinna przywołać
wspomnienia. Mocne postanowienie może skruszeć. Dlatego chciałem jak najszybciej
położyć się, bez żadnej rozmowy, bez wyjaśnień.
 Wyjątkowo nawet obejdę się bez paciorka  jęknąłem.  Jestem już za stary na
takie dni jak dzisiejszy. Podróż i to wszystko.
Nie patrząc mu w oczy machnąłem ręką i powlokłem się do posłania. Zrzuciłem
ubranie i walnąłem się w przygotowaną pościel. I nagle poczułem, że wszystko co
mówię jest najszczerszą prawdą. Wyciągnąłem rękę spod mięciutkiego koca, by
przywołać Tebę, ale skończyło się na chęciach. Zapadłem w sen jak w miękki,
puchowy krem.
10
Miałem szczęście. Mimo zmęczenia obudziłem się pierwszy i nawet nie miałem
problemów z identyfikacją miejsca. Prawie bez szmeru wysunąłem się spod dwóch
pledów i nie ubierając rozejrzałem po pokoju. Teba podniosła łeb i obrzuciła mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl