image Strona poczÂątkowa       image Ecma 262       image balladyna_2       image chili600       image Zenczak 2       image Hobbit       

Podstrony

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pewnego dnia podczas śniadania w kasynie rozległ się przytłumiony, a przeciągły
sygnał polowego telefonu. Jeden z nas podszedł do aparatu. Rozmowy umilkły 
wszystkich ogarnęło zaciekawienie. Twarz kolegi, odbierającego fonogram, ożywiła się;
słuchał uważnie, poprosił o powtórzenie nazwy jakiejś miejscowości, poczem rzucił
słuchawkę i zwrócił się z meldunkiem do naszego dowódcy:   Panie kapitanie,
komendant placu w P. zawiadamia, że na wschód od
Pordenone został zestrzelony przez landszturmistów niemieckich płatowiec
nieprzyjacielski, który leży przy samej szosie do Casarsa".
Wiadomość ta wzbudziła ogólne poruszenie; porzuciliśmy posiłek, by
niezwłocznie podążyć na miejsce wypadku. Dowódca kazał szoferowi podjechać i za
chwilę usłyszeliśmy przed domem niecierpliwe warczenie naszego Mercedesa.
Gorączkowe wsiadanie, trzask zamykanych drzwiczek i galop z miejsca. Nasze
auto mknęło krętemi drogami z szybkością strzały; nam jednak zdawało się, że
chwile wloką się dziwnie ospale; w mgnieniu oka przebiegliśmy ulice miasteczka,
nawołując niecierpliwie kierowcę do jeszcze prędszego tempa. Wpadliśmy w rozpęd
wyścigowy. Bo istotnie były to wyścigi po myśliwski łup grubej zwierzyny  utarło
się bowiem wojennym zwyczajem, że w razie zestrzelenia lub przymusowego
lądowania nieprzyjacielskiego samolotu (z wyjątkiem niewątpliwych faktów),
właścicielem trofeów i ewentualnych jeńców stawała się ta eskadra, której
przedstawiciele najpierwsi dopadli obezwładnionego aparatu. Wyprzedziwszy w
szalonym pędzie jakieś auto, pędzące w tym samym, co my, kierunku, minęliśmy
jeszcze jeden karkołomny zakręt ł oczy nasze ujrzały szary żołnierski tłum, zwarty
dokoła czegoś na ziemi. Tuż obok na szosie stały już dwa samochody. Doznaliśmy
przykrego zawodu,  te auta świadczyły, że inni nas ubiegli. Warjacka jazda była
daremną... Nie chcieliśmy jednak dać poznać naszego rozczarowania nikomu. Szofer,
jakgdyby przeczuwając naszą intencję, nie zwolnił zawadiackiej szybkości ani na jotę,
przycisnął pedał, rozległ się przerazliwy świst sygnału... przez chwilę zdawało się nam,
że pomkniemy dalej... ale kierowca, niczem mistrz, który gwałtownym akordem kończy
niespodziewanie swą kompozycję, w ostatnim momencie błyskawicznym ruchem
zamknął gaz, schwycił hamulec i zgasił motor, aż koła zaryły się w ziemię, a z pod opon
buchnęły kłęby dymu. Stanęliśmy. Przez twarz naszego dowódcy przemknął cień
zadowolenia, my ochłonęliśmy z wrażenia i flegmatycznie, z godnością wysiedliśmy z
maszyny.
%7łołnierze rozstąpili się i ujrzeliśmy ,,kraksę": zbitą, bezładną masę żelaziwa,
drzewa i blachy, splot paralitycznie powyginanych prętów, lin i śrub. Z rozstrzaskanego
kadłuba sterczały jeno bezładnie ku niebu szkielety skrzydeł, niczem u zestrzelonego w
locie ptaka; mdła woń benzyny mieszała się z zapachem spalenizny,  na ziemi stały
kałuże krzepnącej krwi. W tem wszystkiem czuć było straszną rękę śmierci, Ogarnąłem
wzrokiem całość i na szczątkach skrzydeł dostrzegłem ku swemu zdumieniu godła
amerykańskie. Po raz pierwszy więc mieliśmy możność przekonania się, że głuche
wieści, od pewnego czasu krążące, nie były zwykłą plotką frontową. Jankesy są nad
Piavą. Nie byłem dyplomatą, ale po żołniersku rozumiałem, że ,,nec Hercules contra
plures". Do niedawna mieliśmy do czynienia tylko z Włochami,  w ostatnich dopiero
okresach walki zjawili się na tym froncie lotnicy angielscy i francuscy, no i jak się
okazało  amerykańscy. Ci nowi przeciwnicy zaopatrzeni w mnóstwo małych bomb i
ręcznych karabinów maszynowych, krążyli na zwinnych myśliwskich aparatach, jak
stada złośliwych os, to znów pojedynczo lecieli daleko, na nasze tyły, by w pewnym
momencie spadać niby jastrzębie na upatrzone ofiary. Ale oprócz nowych metod i
środków walki, przywiezli oni z sobą coś więcej, bo entuzjazm i niezłomną wiarę w
zwycięstwa, te największe skarby walczących, U nas było już tylko  znużenie i
rezygnacja.
Patrząc na szczątki samolotu, zrozumieliśmy, że musiała go prowadzić ręka
jednego z owych śmiałków. Obok  kraksy" leżały zdruzgotane zwłoki lotnika.
Obnażyliśmy głowy, na obliczach osiadła zaduma. Na chwile zapanowała cisza. Z
przygnębiającego milczenia wyrwało nas warczenie podjeżdżających samochodów.
Były to dwa auta sanitarne. Dlaczego aż dwa?  zadałem sobie w duchu pytanie i
spojrzałem wokoło; o kilkanaście kroków od rozbitego samolotu, wśród gromady
żołnierzy niemieckich leżały zwłoki kilku landszturmistów; między żywymi też można
było dostrzec kilku rannych, broczących krwią jeszcze. Nie mogliśmy tego
wszystkiego zrozumieć; dopiero opowiadanie niemieckiego porucznika wyjaśniło
nam całą sprawę. Oficer ten jako dowódca bataljonu maszerował na czele swej
kolumny, mając stosownie do rozkazu zmienić miejsce postoju. Przesunięcia
dokonywano na tyłach, więc marsz odbywał się bez żadnych szczególnych
środków ostrożności,  gdy wtem nagle na skraju horyzontu, gdzieś wysoko, ukazał
się maleńki czarny punkcik, który rósł z nieprawdopodobną szybkością, lecąc wprost na
leniwie posuwającą się kolumnę. Lotnik z niebywałem zuchwalstwem opuścił się
nieledwie na głowy piechurów i plunął gradem morderczych pocisków. Szeregi
landszturmistów załamały się i rozprysły niby bryły rzuconej ziemi.
Napastnik zaś, prócz odwagi, wykazał niezwykłą zaciętość, nie zmieniając
bowiem wysokości, zataczał maleńkie misterne wiraże, nie przerywając zabójczych
salw. Zdawało się, że się zaślepia własnem mistrzostwem, krążąc niczem sęp nad
oszołomioną ofiarą. Było to szaleństwo, które skończyło się dlań tragicznie. Wprawdzie
bataljon zaskoczony był nagle, wprawdzie nie jeden z jego wojaków bardziej się już
nadawał do pogawędki w piwiarni niż do żołnierskiego rzemiosła ale przecież byli to
ludzie otrzaskani z wojną, wzięci w karby żelaznej pruskiej dyscypliny. Gdy ociężali
nieco pospolitacy ochłonęli z pierwszego wrażenia, zaczęli się zbierać w mniejsze
grupki i ostrzeliwać napastnika pod osłoną gęstych zarośli przydrożnych. Samolot na
wysokości kilkunastu metrów był idealnym celem nawet dla najgorszych fuszerów i
wśród setek wystrzelonych kuł bodaj jedna musiała być trafna. To też maszyna, w
pewnej chwili, miast wykonać praktykowaną w tych wypadkach  górkę", nagle z całą
siłą i na pełnym gazie runęła o kilkadziesiąt metrów naprzód, druzgocąc się na szczątki.
Wyobrażam sobie, jaka radość musiała ogarnąć cały oddział. Ale podczas wojny
wrażenia szybko po sobie następują. Przestrach, a pózniej radość minęły, pozostało
natomiast krwawe żniwo walki. Ciała zabitych leżały sztywne, uśpione na wieki.
Poległych otaczali towarzysze broni, którzy stojąc w gromadach z ożywieniem
opowiadali sobie wzajemnie szczegóły zdarzenia. Kto jednak bystro spojrzał po
fizjonomiach zebranych, mógł dojrzeć w nich smutek i zamyślenie. Każdy uświadomił
sobie, że to zwykła a jednak tak straszna rzeczywistość, każdy rozumiał również, że
może on tak samo za dni kilka zamknie na zawsze powieki. Zawziętość ustąpiła z serc,
ranni potrzebowali pomocy, umarli  szacunku. Landszturmiści pomagali
sanitariuszom przy opatrywaniu i przenoszeniu kolegów. My zaś zajęliśmy się
zwłokami pokonanego przeciwnika. Co chwilę jeszcze nadjeżdżały samochody,
przywożąc oficerów z okolicznych eskadr, gdy tymczasem grozny przed chwilą
przeciwnik leżał spokojny, obojętny już na wszystkie rzeczy ziemskie,
Osoba zabitego wzbudziła bliższe zainteresowanie. Twarz miał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl