Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to trafiłam. Uważam, że muszą się tam spotykać częściej i pan Wolski na nich czatuje. - Węszy, czy jak? - skrzywił się Pawełek, ustawiając porządnie garnek na palniku. - Przecież ma okno od drugiej strony! - Toteż właśnie. Chociaż jednego z nich może widzieć... Jak nadchodzi. No nie wiem, ale jeszcze bym tam poszła. Nawet parę razy. Na wszelki wypadek. Rozważania musiały zostać przerwane, bo przyszła babcia dowiedzieć się, co z pierogami. Postawiła wodę na gazie i osoliła. Zanim się woda zagotowała, Janeczka zdążyła zjeść zupę. Przed kotletem z odsmażanymi kartoflami i sałatką z pomidorów z uwagą przyjrzała się, jak babcia do gotującej się wody wrzuca pierogi. Postała trochę nad garnkiem i przystąpiła do nakładania na talerze drugiego dania. - Musisz ich pilnować, bo zaczną kipieć - powiedziała babcia. - Wtedy trzeba przykręcić gaz. Ugotowane będą, jak wypłyną. I wyjmujecie te z wierzchu. Została w kuchni i przypilnowała osobiście. W połowie kotleta i kartofli Janeczka zerwała się od stołu, odebrała babci durszlakową łyżkę i z wielką uwagą powyjmowała pierogi z wierzchu. Woda gotowała się cały czas. -I co? Teraz się wrzuca następne? - Tak, teraz się wrzuca następne - powiedziała babcia. - Nie za dużo na raz, bo będą przywierać do dna. Trzeba delikatnie zamieszać. Pawełek zażądał degustacji. Dostał jednego pieroga bez okrasy. Janeczka wzięła sobie drugiego. Zaciekawiona babcia wzięła trzeciego. - Bardzo dobre - pochwaliła. - Jeżeli wszystko pamiętasz, sama będziesz umiała ugotować na drugi raz. O ile uda ci się ciasto... -Co się ma nie udać... - mruknął Pawełek. -Doskonale, będą na kolację - zarządziła Janeczka. - Matka też lubi pierogi. Co do ciasta, w razie czego przyjdę do ciebie. - Chcę jeszcze jednego - rzekł stanowczo Pawełek. - Nie złapałem smaku. - Proszę bardzo, zeżryj jeszcze jednego. Na deser jest szarlotka, może już ci się nie zmieści. Pawełkowi zmieściła się zarówno szarlotka, jak i jeszcze kolejne dwa pierogi. Babcia poczekała aż do ostatniej porcji, po czym, uspokojona, opuściła kuchnię i wróciła do siebie na górę. Janeczka w trakcie gotowania którymś fragmentem umysłu oceniła sytuację. - Więc ja bym poszła tam i poczatowała przez parę wieczorów - oznajmiła, stawiając przed sobą szklankę z herbatą. - Od popołudnia. Tylko lekcje i jazda, pierogów codziennie robić nie muszę. -Niezły pomysł - zgodził się Pawełek. - Pan Wolski panem Wolskim, ale może znów co usłyszymy. Nie mówię, że od razu, a poza tym możemy się rozdzielić i czatować pojedynczo. - Zacznę już dziś - rzekła jego siostra, w zadumie wpatrzona w okno. - Tak mnie coś korci. Ty możesz zabrać Bartka i poplątać się po mieście. -Z kim Chaber? -Ze mną. Mówię ci przecież, że mnie coś korci. Pawełek kiwnięciem głową wyraził zgodę. - Co mnie martwi, to to, że przeważnie kradną w nocy - rzekł smętnie. - Nie da rady czatować całymi nocami. %7łeby nie szkoła... Janeczka westchnęła. Pawełek westchnął również. Szkoła przeszkadzała okropnie. Trzeba było chodzić do niej od rana i nie spać na lekcjach, potem należało odrabiać rozmaite zadania i to zabierało bezcenny czas. Gdyby nie te obowiązki, noce by można spędzać na pilnowaniu złodziei, a odsypiać swoje w dzień... - Ale już sam widziałeś, że szkoła się jednak czasem przydaje - przypomniała Janeczka. - Trudno, z tym się musimy pogodzić i w nocy niech pilnuje policja. - Albo możemy się podzielić - zaproponował z nagłym ożywieniem Pawełek. - Jedną noc jakoś się przetrzyma, i szkołę na drugi dzień też. Jest nas trzy sztuki... Ale! Byłbym zapomniał! Stefek też chce. - Już wyzdrowiał?-Wyzdrowiał...! Rzucił się na mnie z pazurami, że dlaczego dopiero teraz mówię, a nie wcześniej. Głupi, czy jaki, przecież leżał na tę swoją grypę! Prawie się na mnie śmiertelnie obraził i powiada, że jego brat, Zbinio znaczy, coś tam wie o bracie Wiesia. - Przecież brat Wiesia jest o wiele starszy! - Nie tak znowu o wiele, ze cztery lata. Zapózniony w rozwoju i skończył szkołę przemocą dopiero w zeszłym roku, ledwo o rok wyżej niż Zbinio. Bartkowi już o Stefku mówiłem i też mu zrobi narzędzie. Szwedkę. -Co? - Szwedkę. Stefek ma, bo jego ojciec kiedyś złamał nogę. Będzie udawał, że kuleje. -Da radę? - zatroskała się Janeczka. - A dlaczego nie? W dodatku nikt go nie posądzi, że szybko uciekł. - Bardzo dobry pomysł - pochwaliła Janeczka po zastanowieniu. - Kiedy mu zrobi? - Zaraz jutro zacznie. Stefek ma przynieść Szwedkę do szkoły. Na wszelki wypadek tak się umówiłem, bo nie wiedziałem, co dzisiaj będzie. - Same komplikacje! - westchnęła Janeczka po kolejnym namyśle. - Wszystko musimy robić na wszelki wypadek... Ja robiłam pierogi i podgrzewałam obiad, więc teraz ty pozmywasz. - Ja grzałem zupę! - zaprotestował Pawełek, ale przystąpił do zmywania od razu. - Dobra, tylko żadnego wycierania, samo wyschnie na suszarce. Chcesz, to idz, razem z Chabrem Odwalę zadanie z matematyki i też pójdę. Historii nauczę się wieczorem... Na podwórzu za domem pana Wolskiego Janeczka zatrzymała się i spróbowała pomyśleć. Coś ją korciło rzeczywiście, i to z wielką mocą, ale nie umiała tego sprecyzować. Rozejrzała się. W ciemnościach, rozjaśnionych tylko padającym z okien blaskiem, niewiele mogła zobaczyć. Podwórze było okropnie zagracone, zaplecza pawilonów handlowych dostarczały pudeł, skrzynek i jakichś innych opakowań, rozmaite szopy, budki i komórki zajmowały miejsce, dwa śmietniki wznosiły się na dwóch krańcach, przy jednym wrosła w ziemię przerdzewiała karoseria samochodowa, odpadki z warsztatu samochodowego elektryka przelewały się przez ogrodzenie i plątały pod nogami. Cały ten bałagan coś jej mówił, w żaden sposób jednakże nie mogła odgadnąć, co. Po dziesięciu minutach rozmyślań zdecydowała się na rozwiązanie najprostsze. Wezwała do siebie psa. - Chaber, pieseczku - powiedziała szeptem, obejmując go za szyję. - Pan Wolski. Pokaż tutaj pana Wolskiego. Gdzie był pan Wolski? Myśl, że pan Wolski musiał jakoś podsłuchiwać złoczyńców, nie dawała jej spokoju. Skoro podsłuchiwał, gdzieś się znajdował. Miał jakieś swoje miejsce. Nie wybiegał przecież z domu, wiedziony wyłącznie przeczuciem! Coś tu, być może, robił, gdzieś się lokował w tym śmietniku, a nikt nie potrafił odnalezć jego śladów lepiej niż genialny pies. Chaber łagodnie wyjął łeb z ramion ukochanej pani i zaczął węszyć. Pana Wolskiego znał, jego wonią przesiąknięty był dom i część podwórza. Inne wonie nie interesowały go na razie: pani życzyła sobie pana Wolskiego, więc jego śladem podążył. Z szalonym zainteresowaniem Janeczka towarzyszyła psu. Chaber pokazał najpierw zakamarek tuż za drzwiami, gdzie ludzka postać mogła trwać w mroku kompletnie niewidoczna, potem zaś poszedł w kąt pomiędzy drewnianą budą a murowaną komórką. Janeczka przypomniała sobie, że tu właśnie siedziała na skrzynce i tu rozmawiali tamci dwaj, Purchel z jakimś drugim, podsłuchani przez, nią samą. Chaber węszył gorliwie, pan Wolski musiał tu również często przebywać. Siedział w kucki, ukryty w ciemnościach...? Ta komórka należała może do niego...? Wpatrzona w niewyraznie majaczącego psa wzrokiem pełnym napięcia,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|