Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ależ ja... Sami panowie rozumieją! - van Clijs miał ochotę protestować do skutku. Drżały mu ręce. - Przykro mi. Dziś wyjątkowo my ustalamy reguły w tym domu - bez cienia kurtuazji oświadczył Schubert. Van Clijs nie był przyzwyczajony, żeby ktokolwiek zwracał się do niego w ten sposób. Jego zaskoczenie było tak wielkie, że potulnie opuścił pokój. Z bojowego nastroju nie pozostało nic. - Już pani lepiej? - Tak - odpowiedziała Wilhelmina nieszczerze. - Znakomicie. W takim razie proszę opowiedzieć nam wszystko. Po kolei. - Wszystko? Ale od kiedy? - Wszystko. Mąż zgłosił zaginięcie po dwudziestej trzeciej. Co się z panią działo? - Wyszłam na spacer. - Tak po prostu? - asystent Karasch lubił zadawać to pytanie. - Tak. Mój mąż poszedł na męskie spotkanie do Danziger Kunstverein na zaproszenie pana Kreisela. Zostałam w domu sama. - Pokojówka była w Jelitkowie, zgadza się? Tak zeznała. - Tak, pojechała w odwiedziny do krewnych. - Wróciła przed północą, ostatnim tramwajem. - Mój mąż był już w domu? - Owszem. Ale to nie pani zadaje pytania. Czy spacer miał charakter - podkomisarz Schubert uśmiechnął się kwaśno - rekreacyjny, czy też była pani z kimś umówiona? Wilhelmina spojrzała na oficera policji badawczo i odpowiedziała nadspodziewanie pewnym głosem: - Chciałam pooddychać w oliwskim parku świeżym powietrzem. - I z nikim się pani nie spotkała? - Oczywiście, że nie! - Więc co się wydarzyło? W drzwiach krzyknęła pani, że ją porwano. Wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić. Siadła na ławce, wyjęła kobiece czasopismo poświęcone modzie. Było przyjemnie. Kwiaty pachniały, ptaki śpiewały, wokół przechadzali się eleganccy ludzie z towarzystwa. Nagle poczuła, że jej usta zakrywa chusteczka o mocnym zapachu. Tyle pamiętała z parku. Ocknęła się znacznie pózniej, gdzieś w okolicach nabrzeża Martwej Wisły. Zapach słonej wody, mewy, buczenie latarni. Policjanci spojrzeli jeden na drugiego. Wilhelminie zdawało się, że przez ich twarze przemknęły głupawe uśmieszki. - I OCZYWIZCIE nie widziała pani tego lub tych, którzy panią porwali? - Nie. - I OCZYWIZCIE nic nie zginęło? - Tak, zginęła torebka. I zegarek. - Jednak? - zdziwił się Schubert, który chwilę wcześniej zachowywał się tak, jakby miał zamiar szykować się do opuszczenia mieszkania. - Dlaczego jednak? - Wilhelmina odparła niemal zaczepnie. - Zegarek był kosztowny, tissot wysadzany diamencikami. A w torebce klucze i puderniczka. Pamiątkowa, po matce. - Czy to wszystko? - I portmonetka. W środku kilkanaście guldenów. - Ach tak... - wtrącił asystent Karasch. - Czy odniosła pani jakieś obrażenia? Wilhelmina zastanowiła się. Nie pomyślała o tym wcześniej. Nie, nie odczuwała bólu. Po prostu była słaba i obolała. Jak na komendę, mężczyzni podnieśli się. - Proszę zgłosić się jutro do południa do siedziby policji. Proszę pytać o sekretariat nadkomisarza Voigta. Podpisze pani zeznania. - Babsko kłamie jak najęte - machnął ręką Schubert, kiedy znalezli się na schodach. - Pewnie tak - pokiwał głową asystent Karasch. - Wypuściła się na schadzkę, potem zasnęła z gachem, i tyle. A biedny mąż narobił rabanu. Chociaż... Cień prawdopodobieństwa... Może jednak mogliśmy zatelefonować po laboranta, panie podkomisarzu? Jeśli uśpiono ją jakimś świństwem, powinna mieć we krwi coś, co... - Daj spokój, Franz - zaśmiał się Schubert. - Gdyby okazało się, że we krwi naszej kobitki jest tylko za dużo szampana, mąż straciłby wiarę w jej uczciwość. Widywałem już takie rzeczy. Po co komuś psuć radość z cudownego odnalezienia żony! - A torebka i zegarek? Schubert machnął ręką. - Słyszałeś o czymś takim jak pozory? Te rzeczy się znajdą, zapewniam cię. Może w stróżówce, może gdzie indziej. Nie wyrzuciłaby ich przecież. Po wyjściu policjantów Irma miała wielką ochotę, aby pozostać z państwem i być świadkiem ich rozmowy, ale Jaan stanowczo dał jej do zrozumienia, że życzy sobie, aby poszła do siebie. Starannie zamknął drzwi za pokojówką, odczekał chwilę i mocno przytulił żonę. - Kochanie, co się z tobą działo? Odchodziłem od zmysłów. Wilhelminę zdziwiło pytanie i dopiero wtedy uświadomiła sobie, że o swoim zniknięciu rozmawiała tylko z Schubertem i Karaschem. - Jaan, sama nie wiem... Opowiedziała mu słowo w słowo to samo co tamtym. Przemożne uczucie ulgi, jakie mu towarzyszyło, pozwoliło przyjąć za dobrą monetę słowa żony. Odsunął na moment Wilhelminę, spojrzał jej głęboko w oczy i wyszeptał: - Na pewno nic ci nie jest? Nie zrobili ci krzywdy? - Nie, nie martw się. - Chciałabyś się położyć... Jutro porozmawiamy. Wolałabyś, żebym jutro został w domu? - Nie, poradzę sobie. Jest przecież Irma. A jutro porozmawiamy. Będziemy dużo rozmawiali, obiecuję. Po kwadransie leżeli już obok siebie, przytuleni. Jaan zasnął jak dziecko, tymczasem ona była kłębowiskiem niespokojnych myśli. Przez okno sypialni, dzięki nie do końca zasuniętej storze, zaglądały pierwsze różowe promyki letniego wczesnego słońca. Po co ją porwali?! Do czego były im potrzebne klucze?! Zniknęli na jakiś czas, właśnie wtedy, gdy klucze mieli już w garści. Czy byli w domu? Czego szukali? Tak uporczywie, z takim napięciem wypytywali o Jaana, o jego zajęcia. On rzeczywiście znikał ostatnio i nie mówił, co robił w tym czasie... Może wcale nie chodziło o nią? Właśnie o Jaana. Tak, była już pewna. Wolałaby, żeby było to zwykłe porwanie rabunkowe. Bolałoby, a jakże, ale sytuacja byłaby prosta. A tak? Nie mogła znieść myśli, że w jej domu przebywało dwóch zbirów. Dotykali wszystkiego, czuli się jak u siebie. Szukali, węszyli... A jeśli jeszcze ich nie było? Jeszcze gorzej! Bo niepewność jest najgorsza. I to ciągłe oczekiwanie, że w każdej chwili mogą przyjść. I nie wiadomo po co. Musi szczerze porozmawiać z Jaanem. Szczerze w takim znaczeniu, że to on powie jej, czym zajmuje się w tajemnicy przed nią. Obudziła się dwadzieścia po dziewiątej. Tykanie zegara, ciepłe łóżko... Była prawie szczęśliwa. Jaana oczywiście już nie było. Dowodem jego istnienia była jednak kartka, liścik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|