Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gdybym wziął sobie nowy rear, stopniowo znów stawałabyś się zwyczajnym człowiekiem. I zwyczajną wiedzmą, przecież twoje magiczne zdolności również by zmalały. Nie zginęły, tylko wróciły normy. - Więc oszukiwałam na egzaminie? - zasmuciłam się, gdyż do tej poru słuchałam Len a z otwartymi ustami. - Wcale nie. Znasz wszystkie zaklęcia i umiesz je stosować, a z jakiego zródła siły przy tym czerpiesz, to już nie odgrywa żadnej roli. Sama opowiadałaś, że nawet arcymagowie oszukują się, stosując do zaklęć artefakty - chomiki, ponieważ nie mają aż tyle siły do niektórych zaklęć. - Mmmmm... - Paląc się ze wstydu, ukryłam twarz w dłoniach. -- Len, masz rację. Jestem parszywą, niewdzięczną wiedzmą... Uratowałeś mi życie, a ja leszy wie co sobie namyśliłam, rzuciła się na ciebie, zanim się zorientowałam... - Dobra. Jesteśmy już kwita. -- Len ostrożnie rozprostował moje ręce. - A więc, Nadworna Dogewska Wiedzmo, czym będziesz się zajmować na swoim nowym stanowisku? - No... - Kaszlnęłam, próbując wyrównać oddychanie i nie ciągać nosem. -- Chyba złożę podanie o przeniesienie na półetat. - Po co? - speszył się Len. - Spodobało mi się być po prostu wiedzmą. Myślę, że nie będziesz się sprzeciwiać, jeżeli przez kilka miesięcy w roku będę nabierać doświadczenia na traktach? - I długimi zimowymi wieczorami pisać pamiętniki o swoich czynach? - roześmiał się wampir. - Dlaczego by nie? Jak nie dokonam, tak wymyślę! Na grajkach i kronikarzach nie można polegać - albo zapomną, albo tak wysławią, że dobry by zapomniał. Puść... -- wyswobodziłam się z jego objęć i poszłam do rzeki, a raczej ku ciemniejącym nieopodal łożniakom. - Co, udajesz się na poszukiwania czynów od razu? - ironicznie zainteresował się Len, zbyt dobrze znając mnie, a również i odpowiedz. - Nie... idę w krzaki, obudziłam się do końca - wstydliwie się przyznałam. - Poczekaj, pójdę z tobą! Wampir dogonił mnie i razem wyszliśmy na brzeg. Obok samych łożniaków Len ohydnie rozkazał: Wampiry na lewo, wiedzmy na prawo! Obróciłam się do niego plecami, próbując skromnie odejść we wskazanym kierunku, ale nie wytrzymałam. Zatrzymałam się, zmrużyłam oczy i odważyłam się nareszcie zadać pytanie, który męczyło mnie cały tydzień: - Len? - Co? - rześko się odezwał. - Powiedziałeś, że nie wybrałeś mnie na Strażniczkę... prawdę mówiąc, wyszła ze mnie straszna... nawet dwóch słów nie mogłam z siebie wydusić... ale jednak wróciłeś. Dlaczego? Cisza zawisła na długo. On nie odpowiadał i nie odchodził, jakby bał się dopowiedzi bardziej niż ja pytania wprost. - Wolha? - T-tak? - zbyt głośno powiedziałam. - Dlatego, że ja też ciebie kocham. I rozeszliśmy się w różne strony, jednakowo oszołomieni i nie wiedzący, co mówić i robić dalej. Ale zapewnieni, że jakoś się złączymy. ...I ani trochę nas nie martwiło, że nasza historia nie wejdzie w legendy...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|