Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
otoczyli fort. Nieustanny deszcz wysyłanych z lasu i łodzi strzał spadał na palisadę. Brzęk cięciw zagłuszył wrzaski. Wyjąc jak stado wygłodniałych wilków, kilkuset nagich wojowników wybiegło spomiędzy drzew i z toporami w dłoniach pognało do palisady. Kiedy znalezli się o sto pięćdziesiąt jardów od niej, chmura wystrzelonych przez obrońców strzał usłała ziemię trupami i zmusiła pozostałych do pośpiesznego odwrotu. Wojownicy w łodziach równie\ skierowali się ku palisadzie, lecz zostali przywitani nie tylko gradem strzał, ale i pociskami z małych balist, zamocowanych na drewnianych platformach. Kamienie i belki śmigały w powietrzu, druzgocząc i zatapiając pół tuzina łodzi wraz z załogami, a inne zmuszając do ucieczki. Obrońcy fortu wydali donośny okrzyk tryumfu; ze wszystkich stron odpowiedziało im przerazliwe wycie dzikich. Spróbujemy się przebić? spytał niecierpliwie Balthus. Cohan potrząsnął głową. Stał lekko pochylony, z rękami zało\onymi na piersiach. Nie. Fort jest ju\ stracony. Piktowie oszaleli z \ądzy krwi; mo\na ich powstrzymać tylko zabijając wszystkich. A jest ich zbyt wielu, by \ołnierze w forcie zdołali tego dokonać. Nie udałoby się nam nawet przedrzeć, a gdyby nawet, nie moglibyśmy zrobić nic więcej, jak zginąć razem z Vallanusem. A więc mo\emy tylko ratować własną skórę? Te\ nie. Musimy ostrzec osadników. Wiesz dlaczego Piktowie nie próbują podpalić fortu ognistymi strzałami? Nie chcą wzniecać ognia, \eby dym nie ostrzegł ludzi na wschodzie. Chcą zdobyć fort i uderzyć wzdłu\ drogi do Yelitrium, zanim ktokolwiek się zorientuje w sytuacji. Wtedy mogliby nawet przekroczyć Rzekę Gromu i wziąć Velitrium zanim Aquilończycy się opamiętają. W ka\dym razie zabiją ka\dą \ywą istotę między fortem a rzeką. Wprawdzie nie udało nam się ostrzec Vallanusa, lecz teraz widzę, \e to i tak niczego by nie zmieniło. Jeszcze kilka takich szturmów i Piktowie wedrą się do fortu. Jednak powinniśmy ocalić osadników. Chodz! Jesteśmy poza pierścieniem okrą\enia. Trzymajmy się od niego z daleka. Zatoczyli szeroki łuk, nasłuchując rosnących i zamierających wrzasków znaczących ka\dy szturm odparty przez obrońców. Załoga fortu trzymała się dzielnie, ale wściekłość Piktów nie słabła. W ich wyciu słychać było pewność zwycięstwa. Zanim Balthus zorientował się, wyszli na szeroki trakt, wiodący na wschód. Teraz biegiem! nakazał Conan. Balthus zacisnął zęby. Do Velitrium było dziewiętnaście mil, a do pierwszych zabudowań osadników dobre pięć. Aquilończykowi wydawało się, \e ju\ od wieków biega z Conanem po puszczy. Jednak nerwowe napięcie dodawało mu sił. Siekacz biegł przed nimi z nisko pochylonym łbem. Nagle warknął cicho po raz pierwszy od kiedy go spotkali. Przed nami Piktowie! mruknął Conan, przyklękając na moment i badając ślady w blasku gwiazd. Potrząsnął głową, zbity z tropu. Nie wiem ilu. Raczej niewielu. To ci, którym się nie chciało czekać na zdobycie fortu. Poszli naprzód by mordować śpiących osadników! Musimy się spieszyć! Przed sobą ujrzeli nikłą poświatę i usłyszeli dzikie wrzaski. Szlak zakręcał w tym miejscu, więc skrócili sobie drogę idąc przez zarośla. Po chwili zobaczyli okropny widok. Na drodze stał wóz zaprzę\ony w muły, wiozący ró\ne przedmioty potrzebne w gospodarstwie. Wóz palił się, a muły le\ały z popodrzynanymi gardłami obok Strona 67 Howard Robert E - Conan wojownik zmasakrowanych ciał młodej pary. Pięciu Piktów wymachując zakrwawionymi toporami tańczyło taniec zwycięstwa wokół swych ofiar; jeden z nich nało\ył zdartą z kobiety koszulę. Balthusowi czerwone płatki zawirowały przed oczami. Napiął łuk, wymierzył w podskakującą postać i zwolnił cięciwę. Morderca wyprę\ył się konwulsyjnie i padł ze strzałą w sercu. W następnej chwili obaj kompani skoczyli na pozostałych czterech dzikusów. Conanem powodowała nie tylko \ądza walki, ale i zapiekła nienawiść do odwiecznego wroga, natomiast Balthus oszalał z wściekłości widząc zwłoki ziomków. Potę\nym ciosem topora rozłupał czerep pierwszemu Piktowi, jaki stanął mu na drodze i przeskakując przez padające ciało rzucił się na następnego. Jednak spóznił się trochę, bo Conan zdą\ył ju\ zabić jednego wroga i zanim Balthus zdą\ył opuścić topór, dzikus runął na ziemię przeszyty mieczem barbarzyńcy. Zwracając się ku ostatniemu wojownikowi, Balthus ujrzał go le\ącego z rozszarpanym gardłem. Siekacz stał nad nim szczerząc zakrwawione kły. Bez słowa patrzyli na zmasakrowane ciała podró\nych. Oboje byli bardzo młodzi; kobieta niewiele starsza od dziecka. Zrządzeniem losu Piktowie zostawili jej twarz nietkniętą; była piękna nawet w chwili śmierci. Jednak jej młode ciało zostało okrutnie zmasakrowane ciosami no\y. Patrzącego na to Balthusa coś ścisnęło za gardło. Ogarnięty głębokim \alem miał ochotę siąść na ziemi i zapłakać. Młoda para chcąca się usamodzielnić powiedział Conan, beznamiętnie ocierając ostrze swego miecza. Podą\ali do fortu, gdy napadli ich Piktowie. Chłopak pewnie chciał się zaciągnąć, albo osiąść nad rzeką. Taki los czeka ka\dego mę\czyznę, kobietę lub dziecko po tej stronie granicy, je\eli szybko nie znajdą się w Velitrium.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|