Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
naśladować. - Evans, pokaż mi ręce. - Nie - odparł głośno i wyraznie. Wstałam i zaczęłam iść w jego stronę. To nie trwało długo. Wycofał się w kąt przy drzwiach i wejściu do sypialni. - Pokaż mi ręce. W jego oczach pojawiły się łzy. Zamrugał i łzy spłynęły po jego policzkach. - Zostaw mnie. Chcę być sam - wykrztusił. Poczułam nieprzyjemny ucisk w piersiach. Co on zrobił? Boże, co on mógł sobie zrobić? - Evans, albo natychmiast sam pokażesz mi ręce, albo cię do tego zmuszę. - Miałam nieprzepartą chęć, aby dotknąć jego ramienia, ale zdołałam się powstrzymać. 106 Evans już nie próbował powstrzymywać łez, łkał jak dziecko, a jego ciałem wstrząsały gwałtowne spazmy, jak podczas ataku czkawki. Powoli wyjął lewą rękę z kieszeni szlafroka. Była blada, koścista i cała. Odetchnęłam z ulgą. Bogu dzięki. - Myślałaś, że coś sobie zrobiłem? - zapytał. - Co takiego? - Nie pytaj. Patrzył teraz na mnie, przyglądał mi się z uwagą. Zainteresowałam go. Naprawdę. - Nie jestem aż tak szalony - odparł. Już miałam powiedzieć: - Nigdy tak o tobie nie myślałam - ale najwyrazniej podświadomie miałam już na jego temat ugruntowane zdanie. Myślałam, że amputował sobie rękę, aby już nigdy niczego nie dotknąć, choćby nawet przez przypadek. Boże, to było szalone. Naprawdę szalone. A teraz byłam tu, przyszłam do niego, aby pomógł mi rozwikłać zagadkę morderstwa. Które z nas było bardziej szalone? Nie, lepiej nic nie mówcie. - Co tutaj robisz, Anito? - Azy jeszcze nie wyschły na jego twarzy, ale głos miał spokojny, zwyczajny. - Potrzebuję twojej pomocy w związku z pewnym morderstwem. - Już tego nie robię. Przecież ci mówiłem. - Kiedyś powiedziałeś mi również, że nie możesz pozbyć się tych wizji. Twój dar jasnowidzenia nie jest czymś, co mógłbyś, ot tak, z własnej woli wyłączyć. - I dlatego jestem tu, gdzie jestem. Dopóki nie opuszczam tej przyczepy, nikogo nie widuję i z nikim się nie spotykam. Już nie miewam wizji. - Nie wierzę ci - odparłam. - Wyjdz. - Wyjął z kieszeni czystą, białą chustkę i owinął nią klamkę. - Widziałam dziś trzyletniego chłopca. Został pożarty żywcem. - Proszę, nie rób mi tego. - Oparł się czołem o drzwi. - Znam innych jasnowidzów, Evans, ale ty masz najwyższy współczynnik powodzenia. Potrzebuję najlepszego. Potrzebuję ciebie. - Błagam, nie... - Potarł czołem drzwi. Powinnam była wtedy wyjść, usłuchać go, spełnić jego prośbę, ale nie zrobiłam tego. Stanęłam za nim i cierpliwie czekałam. No dalej, stary, bądz dobrym kumplem, zaryzykuj dla mnie utratę zmysłów. To może przyprawić cię o obłęd, ale cóż z tego? Byłam bezwzględną animatorką, ożywicielką trupów. Nie mam wyrzutów sumienia. Liczy się tylko wynik. Cel uświęca środki. No jasne. No cóż, poniekąd faktycznie tak było, cel uświęcał środki. - Jeżeli tego nie powstrzymamy, zginą inni ludzie - powiedziałam. - Nie obchodzi mnie to. - Nie wierzę ci. - Ten chłopiec... to, co o nim powiedziałaś, było prawdą, zgadza się? - Włożył chustkę na powrót do kieszeni i odwrócił się. - Nie mogłabym cię okłamać. - Tak, jasne, że tak. - Pokiwał głową i oblizał wargi. - Daj mi to, co przyniosłaś. 107 Wyjęłam woreczki z kieszonek przy pasie i otworzyłam tę z fragmentami nagrobka. Musiałam od czegoś zacząć. Nie zapytał, co to takiego, to byłoby oszustwo. Nawet nie wspomniałabym o tym chłopcu, gdyby nie to, że potrzebowałam naprawdę silnych argumentów, aby go przekonać. Poczucie winy to wspaniałe narzędzie. Ręka Evansa zadrżała, gdy upuściłam największy kawałek kamienia na jego dłoń. Starałam się, aby nawet przypadkiem nie dotknąć go koniuszkami palców. Nie chciałam, aby Evans poznał moje sekrety. To mogłoby nielicho go przerazić. Zacisnął palce na kawałku kamienia. Jego ciało przeszył silny wstrząs. Zadygotał, zamknął oczy. I wszedł w trans. - Cmentarz, grób. - Przechylił głowę w bok, jakby czegoś nasłuchiwał. - Wysoka trawa. Gorąco. Krew, on wciera krew w nagrobek. - Rozejrzał się po pokoju, nie otwierając oczu. Czy widziałby, gdzie się znajduje, nawet gdyby nie miał przymrużonych powiek? - Skąd pochodzi ta krew? - zapytał. Czy powinnam odpowiedzieć? - Nie, nie! - Cofnął się gwałtownie, uderzając plecami o drzwi. - Kobieta krzyczy, krzyczy, nie, nie! - Otworzył szeroko oczy. Cisnął kamień na drugi koniec pokoju. - Oni ją zabili, zabili ją! - Przesłonił oczy dłońmi zaciśniętymi w pięści. - O Boże, poderżnęli jej gardło! - Oni, to znaczy kto? - Nie wiem. - Pokręcił głową, wciąż wciskając sobie pięści do oczu. - Co widzisz, Evans? - Krew. - Spojrzał na mnie spomiędzy uniesionych rąk przesłaniających twarz. - Wszędzie krew. Poderżnęli jej gardło. Rozsmarowali krew po nagrobku.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|