Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ksią\ę jest wdowcem. Jada zawsze w swoim pokoju, a my, nie wyłączając pani razem z nim. Pani jesteś wychowawczynią a nie słu\ącą, więc inni mają pani słuchać. Dziękuję. Ma pani jeszcze jakieś pytanie? Teraz nie. Je\eli pózniej mi się coś nasunie, to zwrócę się do pana. Bardzo proszę, jestem do dyspozycji. Podniosła się by odejść, więc Kortejo odprowadził ją a\ do bramy pałacu, po czym skłonił się grzecznie i powrócił. Biegła raczej ni\ szła do domu. O takim szczęściu nie mogła nawet marzyć. Znowu stała mocno na nogach, czego mogła sobie jeszcze \yczyć! Przybywszy do domu bankiera chciała wpaść do swojego pokoju, po drodze spotkała jednak Sternaua właśnie wychodzącego. Stanął i ze zdziwieniem spoglądał na jej opromienione szczęściem oblicze. Proszę na chwilę do mnie! rzekła wesoło. Poszedł za nią jeszcze bardziej zdziwiony tym niezwykłym zaproszeniem. Proszę zgadnąć skąd przychodzę! Zapewne prosto z nieba odpowiedział. Dlaczego pan tak sądzi? Bo jest pani nad wyraz szczęśliwa. O tak, jestem szczęśliwa. Dostałam pracę. Proszę zgadnąć gdzie? Gdzie? To trudne zadanie. Mo\e chodzi o wczorajszy anons prasowy? Tak, to właśnie. Hm zamruczał z dziwną miną. Skąd ta mina i ten pomruk? Bo nie mogę przypuścić, aby miejsce zaanonsowane we wszystkich trzech dziennikach było takie świetne, by być tak szczęśliwą, jak pani. A przecie\ tak jest. O! gdybyś pan tylko wiedział! Mo\e się dowiem zaśmiał się z jej entuzjazmu. Co za pensja! No ile? spytał. Pięćset duros. To rzeczywiście du\o i to dopiero daje do myślenia& I dwieście duros jako zadatek, jako szczególne honorarium. Czy to prawda? Naturalnie triumfowała. Najchętniej by ją objął i przycisnął do piersi, tak pięknie w swym szczęściu wyglądała, tak czarująco świeciły się jej oczy, ale cała siłą woli zapanował nad sobą i postanowił zachować ostro\ność, chcąc się głębiej nad wszystkim zastanowić. To nadzwyczajne, to bardzo dziwne. U kogo to miejsce? U jednego księcia. Atak, to co innego, to byłoby rzeczywiście niespodziane szczęście dla pani, panno Walser. Jak się nazywa ten ksią\ę, je\eli wolno zapytać? Ksią\ę Olsunna. Ten, którego pałac jest w mieście? Tak. Naraz zmienił zupełnie swą wesołą dotychczas twarz. Czy pani była tam? pytał. Tak. Mówiła pani z samym księciem? Nie. Z kim więc? Z rządcą pałacu. Co się panu stało? Czemu się pan tak nagle zasępił? Panno Walser, najchętniej milczałbym o tych rzeczach i za nic w świecie nie przypominałbym tego, ale przychodzi chwila, która człowieka zmusza do podzielenia się z nią pewnymi obawami. Ale có\ takiego? Po co ten dziwny wstęp? Czy pani wierzy, \e chcę tylko dobra pani? Jestem o tym przekonana. Dobrze, więc zacznę mówić szczerze i otwarcie. Czy pani widziała tego księcia? Nie. Ja go widziałem ju\ kilka razy, jest to wysoki, silny, barczysty mę\czyzna. No i co z tego? zapytała. Nie mogła zgadnąć do czego opis księcia miał słu\yć. Sternau ciągnął dalej: Nosi pełną, jasną brodę. Ale\, panie Sternau, dlaczego mi pan to wszystko mówi? Spodziewam się, \e go jutro zobaczę. Sternau, nie zwa\ając na przerwę ciągnął: Niedawno byłem u złotnika, chcąc oddać pewien drobiazg do naprawy. Tam widziałem śliczny, brylantowy garnitur. Wysoka cena tego cacka zaciekawiła mnie, więc zapytałem o właściciela. No i dowiedział się pan, \e ksią\ę zamówił go, je\eli się słusznie domyślam. Tak. Ale co to wszystko ma wspólnego z moją pracą? Nawet bardzo wiele. Kamienie były drogie i oprawione, całkiem innym sposobem, tak by ka\dy je zapamiętał. Wkrótce potem ujrzałem te kamienie i poznałem natychmiast. Gdzie? pytała guwernantka. W pani pokoju. Pan \artuje? Niestety, mówię całkiem powa\nie. W jaki sposób tak drogie i kosztowne kamienie mogły się znalezć w moim pokoju? Widziałem je na ubraniu owego perskiego księcia, którego zrzuciłem ze schodów. Guwernantka zmieszała się, teraz zrozumiała do czego słu\yło to całe opowiadanie. Pan pewnie się mylisz? O nie. Pers ów był tak\e wysoki i silnie zbudowany, a spod maski, która sięgała tylko do połowy ust, spostrzegłem pełną, jasną brodę. To ją rzeczywiście przestraszyło, gdy\ sama dokładnie widziała tę jasną brodę i nawet czuła ją na twarzy. Więc pan myślisz? zająknęła się. śe ten gburowaty bezwstydnik to nikt inny, jak ksią\ę Olsunna. To niemo\liwe. A ja uwa\am, \e tak. Dlaczego więc mnie, jako guwernantkę do siebie przyjmuje? Pozostawiam pani samej to do wyjaśnienia. W pierwszym dniu poznaje się damę, w drugim zastanawia się nad tym, jakby ją pozyskać, na trzeci dzień anonsuje w prasie wolne miejsce pracy u siebie, które dama musi przeczytać, a na czwarty przyjmuje się ją pod tak świetnymi warunkami, \e one same mogą się wydawać podejrzane. Piątego dnia przyjmuje owa dama miejsce, albo mo\e mylę się? Nie, pan się nie mylisz. Więc ju\ jutro rozpoczyna pani pracę? Tak. No, więc proszę, to cały prędki przebieg tej awantury. Nie mam wprawdzie prawa pani dawać rady lub wskazówek, ale jako obowiązek mój uwa\ałem panią ostrzec, co te\ właśnie uczyniłem. Ale księcia nie ma tutaj wcale, on wyjechał., Tak? Nie mogę przecie\ przypuszczać, by taki ksią\ę oddawał wychowanie swojego jedynego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|