Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dlaczego nie? Nie chcesz w swojej lecznicy nowoczesnego wyposażenia? - W swojej? Wytrzymał jej wzrok. - Przecież cię rozumiem. Boisz się, że przejmę tę lecznicę kompletnie. Mam rację? - Tak - przyznała po chwili wahania. Przymknął oczy i zrobił minę, jakby jej potwierdzenie wywołało w nim roz- pacz. - Wobec tego - oświadczył w końcu - wpiszemy do umowy klauzulę, która ci zagwarantuje prawo zawetowania każdej mojej propozycji. RS - To absurd! - zaprotestowała. - Wtedy nie będzie to żadna spółka. Westchnął i zaczął głośno rozważać: - Myślałem, że wczoraj wieczorem wszystko ustaliliśmy. A może zostałbym młodszym wspólnikiem? Nie, to bez sensu. Na to nie mogę się zgodzić. Albo spółka, albo nic. Zapadło pełne napięcia milczenie, które przerwał, na szczęście, dzwonek te- lefonu. Gdy Alice sięgała po słuchawkę, James rzucił chłodno: - Zastanów się nad tym i szybko daj mi znać. Skinęła głową i podała mu słu- chawkę: - Do ciebie. Minutę pózniej wziął torbę lekarską i powiedział: - Jadę do szkoły jazdy Marshalla. Koń im okulał. Cześć. Gdy jego samochód zniknął za zakrętem, Carol weszła do środka i oznajmiła: - Mama prosi, żebyś z nią porozmawiała. Jest trochę zdenerwowana. Ja tu wszystkiego dopilnuję. Pani Norton istotnie nie była w dobrym nastroju i Alice westchnęła z niechę- cią, uświadamiając sobie, że czeka ją następna, nieprzyjemna wymiana zdań. Nie sądziła, że dojdzie do tej przykrej rozmowy z Jamesem, ale jeszcze gorsze było wyjaśnianie wszystkiego matce. Dlaczego nie zostawią jej w spokoju? Pró- bowała ubrać swą myśl w jakieś taktowne słowa, gdy matka odezwała się; - Widzę po tobie, że znowu się pokłóciłaś z Jamesem. Doszłam do wniosku, że nie chcę być wplątana w wasze sprzeczki. Oczywi- ście współczuję ci, ale współczuję też Jamesowi, lecz podjęcie ostatecznej decy- zji należy wyłącznie do ciebie. Urwała i spojrzała uważnie na córkę. RS - I jeszcze jedno. Gdyby twój ojciec otrzymał taką propozycję, którą ty pod- świadomie usiłujesz odrzucić, nie wypuściłby jej. Jak ci wiadomo, on nie lubił stać w miejscu. Alice pokręciła głową. Jak to, ona stoi w miejscu? Zabolało ją to oskarżenie, zwłaszcza że pochodziło z ust jej łagodnej, taktownej matki. Nie znajdując od- powiedzi, uśmiechnęła się smętnie i wróciła do gabinetu. Pół godziny pózniej zadzwonił Edward i gdy Carol podała jej słuchawkę ze słowami: - Ty to masz dzisiaj szczęście! - gestem dała jej do zrozumienia, by nie wychodziła. - Nie pamiętam - zaczął chłodno i dystyngowanie - czy umówiliśmy się na kolację, ale jeśli tak, to w tej sytuacji należy ją odwołać. Najwyrazniej nic nas już nie łączy, a sądząc po tym, co wczoraj z Becky zobaczyliśmy... - Nie bądz taki melodramatyczny, dobrze? Wyciągnęliście niewłaściwe wnioski, ale to nie ma znaczenia. - Ale dla mnie to miało znaczenie! - zaprotestował ze złością. - I dla Becky też. Biedna dziewczyna. Powiedziała mi, że James ją zawiódł. Była tak roztrzę- siona, że postanowiłem zaprosić ją na kolację zamiast ciebie. - To cudownie! - zawołała, tłumiąc wybuch śmiechu. -Uważam, że wpadłeś na świetny pomysł. Będziecie się wzajemnie pocieszać. Sarknął coś gniewnie i z trzaskiem odłożył słuchawkę, Alice zaś, ujrzawszy okrągłe ze zdumienia oczy Carol, zaczęła jej wszystko tłumaczyć. Pozornie bez- trosko opowiedziała, jak wczoraj straciła nad sobą panowanie, nie mogła jednak ukryć, w jaki sposób James usiłował ją pocieszyć. Gdy doszła do nieoczekiwa- nego finału, Carol wybuchnęła śmiechem: - O mój Boże! Jak w jakimś romantycznym filmie! Wiesz, bohatera i boha- terkę łapią na gorącym... - Carol, jak śmiesz! - Spojrzała na nią z udanym oburzeniem. - Bohatera i bohaterkę! Też coś! No dobrze, zapomnijmy o tym. RS - Aatwiej to powiedzieć, niż zrobić - odparła Carol niezra-żona. - Ale przy- najmniej udało nam się pozbyć Becky. Ciekawe, co na to James. Alice wzruszyła obojętnie ramionami. Nikomu nie wolno poznać jej tajem- nicy. Swą miłość do Jamesa schowa głęboko w sercu i nikt się o niczym nie do- wie, zwłaszcza że on pragnie jedynie przyjazni. Nagle za drzwiami zawarczał pies, ktoś otworzył drzwi i wielki owczarek niemiecki wciągnął swą panią do środka. - Trzeba mu obciąć pazury. - Starsza pani była mocno zdyszana. - Ja pocze- kam na dworze, będzie spokojniejszy. - Spojrzała niepewnie na dwie młode ko- biety. - Dacie sobie z nim radę? - Proszę się nie martwić - uspokoiła ją Carol. - Mamy sposoby na trudnych pacjentów. Wzięła od właścicielki smycz i zaprowadziła psa do stołu. Ten, o dziwo, za- chowywał się potulnie jak baranek i wkrótce było po wszystkim. Gdy Alice otworzyła drzwi poczekalni, zobaczyła, że właścicielka psa jest zatopiona w rozmowie z jakąś młodą kobietą, która najwyrazniej poznała już wszystkie wady i zalety owczarka niemieckiego. Alice podała starszej kobiecie smycz i rzekła: - To jest chodząca słodycz. -I w tej samej chwili roześmiała się, ponieważ pies z taką radością rzucił się swej pani na szyję, że ta z trudem utrzymała rów- nowagę. - Ja już z nim nie mogę wytrzymać - oznajmiła kobieta. - Chyba zmienię go na mniejszego. On ma mnie bronić, a tymczasem to ja potrzebuję obrony. Alice udzieliła kobiecie kilku rad, na co ta nie zwracała uwagi, a gdy pies z impetem ruszył na dwór, pociągając swą panią za sobą, Carol pokręciła głową sceptycznie i rzekła: - Niektórzy niczego nie potrafią się nauczyć. Młoda kobieta roześmiała się. - Pełno jest takich. Zwłaszcza w Australii. RS Alice spojrzała na nią z zainteresowaniem. Bardzo ładna, szczupła, opalona. Długie, brązowe włosy. - Janey Spencer - powiedziała z uśmiechem. - Jestem lekarzem weterynarii i pracuję u pana Prestona w Perth. Szukam jego syna, Jamesa. Podobno tu pracuje. Alice poczuła nagle niepokój i spłoszonym wzrokiem spojrzała na Carol. Tamta jednak też nie bardzo wiedziała, co począć. - Tak - wykrztusiła Alice w końcu. - Pracuje tu, ale teraz jest w terenie. Jeśli nie wie, że pani na niego czeka, będzie miał niespodziankę. - Lubię zaskakiwać - odparła Janey. - Więc co mi pani radzi: jechać i zasko- czyć jego brata - chcę, żeby mnie przenocowali - czy poczekać tu na Jamesa? - A może skontaktować się z nim telefonicznie? - Nie. - Janey zmarszczyła czoło. - Ale on tu wróci? - Chyba nawet niedługo. Pojechał do szkoły jezdzieckiej. - Alice podeszła do okna. - Zobaczymy stąd jego samochód. Proszę poznać Carol, naszą pielęgniar- kę. Wkrótce Alice usłyszała znajomy warkot samochodu. - Szybko mi poszło - zawołał James, wchodząc do poczekalni. To było tyl- ko... O Boże, Janey! Wprost nie do wiary! - zawołał i serdecznie ją uściskał. - Co cię tu sprowadza? -Zbladł nagle. - Coś z ojcem? - Nie, nie! Ojciec miewa się dobrze, a ja jestem tu na wakacjach i pomyśla- łam sobie, że przekażę ci nowinę. Dobrą nowinę. - Możecie porozmawiać u mnie - zaproponowała Alice, otworzyła drzwi swego biura i gestem zaprosiła ich do środka. Gdy zniknęli, Carol spojrzała na nią: - Chyba naprawdę go zaskoczyła. A poza tym ciekawe, co to za nowina. - Mam tylko nadzieję, że nie będzie musiał natychmiast wracać do Australii. - Alice zasępiła się. - To by oznaczało koniec moich planów. RS
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|