Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mym kontraktu i wasz hotel nie będzie już potrzebował moich usług. Savanna znów spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Co to znaczy: lada chwila? Czyżbyś wiedział o czymś... Ej, chwileczkę. To taki plan! Chcesz wyko rzystać tę replikę, żeby schwytać złodzieja! - Zgadza się. I pora już, by zacząć realizować ten plan. - Co to znaczy: ,już pora"? - Savanna była wręcz oburzona. - Ten hotel od rana przypomina dom waria tów! Czy chcesz powiedzieć, że... Krzyknęła, bo coś ciężkiego nagle wylądowało jej na kolanach. Kleopatra spojrzała Savannie w oczy i prych- nęła gniewnie. - Cześć. Skąd się tu wzięłaś? - Cassidy podrapał kotkę za uszami. - Pożywiała się resztkami z tac, stojących na kory tarzu. Musiała się tu wśliznąć, kiedy otwierałeś mi drzwi. - No cóż, musimy chyba odprowadzić ją do domu. - Cassidy... - Wybacz, aniele, ale i to też muszę oddać. - Nachy lił się ku niej i ostrożnie zdjął jej z szyi naszyjnik. Savanna z rosnącym niedowierzaniem patrzyła, jak owija go kilkakrotnie wokół szyi kocicy i dokładnie zapina. - Nie zamierzałem trzymać wszystkich w niepew ności - zaczął tymczasem swe wyjaśnienia Cassidy. - Wiedziałem, że pani Bouvicr ma kopię naszyjnika. Do magała się tego jej firma ubezpieczeniowa. Oczywiście chodziło o to, żeby używała repliki, a oryginał trzymała pod kluczem, ale, jak wiesz, Emily nie chciała o tym słyszeć. Zanim mogłem wprowadzić w życic mój plan, musiałem zaczekać, aż dotrze tu kopia. Wypuścił z rąk Kleopatrę i zaczął się ubierać. - Zabawa dopiero się zacznie. Zarezerwowałem dla ciebie miejsce w pierwszym rzędzie. Więc, choć wyglą dasz cudownie, może jednak włożysz na siebie coś bar dziej stosownego. Pięć minut pózniej wychodzili już z pokoju. - Chwileczkę, po co ten pośpiech? - zdziwiła się Savanna. - Przecież czekałeś z tym cały dzień! - Pracując po obu stronach barykady, nauczyłem się jednej ważnej rzeczy: czas i policja na nikogo nie cze kają. Jenkins pracuje na ośmiogodzinne zmiany - do dał, biorąc na ręce Kleopatrę. - Za dziesięć minut wyj dzie z hotelu. - Co chcesz zrobić? Powiedz? Cassidy wypuścił z objęć zniecierpliwioną kotkę i lekko popchnął ją w stronę apartamentu pani Bouvier. - No, maleńka, biegnij do mamusi. - Co... - Posłuchaj. Krzyk, jaki za chwilę rozległ się z pokoju Emily, prawie ich ogłuszył. I pewnie każdego trzy piętra niżej i trzy wyżej. - Kleopatro, najdroższa! Znalazłaś go. kochanie! Znalazłaś go! Cassidy uchylił odrobinę drzwi i zajrzał do środka. Savanna również to zrobiła. Na korytarzu po chwili pojawiło się mnóstwo ludzi, część w mundurach, część bez. - Poczekajmy jeszcze chwilę, aż wszyscy się tu zbiegną, dobrze? - Nie rozumiem - odparła Savanna. - Czy pani Bouvier nie wie, że to imitacja? Nie powiedziałeś jej? - Oczywiście, że nie. Powierzyłabyś jej taką tajemni cę? Kazałem jej sekretarce przysłać kopię naszyjnika. - Ale dlaczego? Po co? Cassidy odwrócił się od drzwi i leciutko położył pa lec na jej ustach. - Plan polega na tym, żeby złodziej pomyślał, że naszyjnik został znaleziony. Pierwszą rzeczą, jaką zrobi, będzie sprawdzenie kryjówki. A my, jeśli szczęście nam dopisze, podążymy tam w ślad za nim. - To dopiero jest przygoda - westchnęła z podzi wem Savanna, ale zaraz chwyciła C.J. go za rękaw. - Ale nie będzie żadnej strzelaniny, co? - Uwielbiam cię - odparł z uśmiechem Cassidy i szybko ją pocałował. - A skąd będziesz wiedział, za kim iść? Przecież tu jest tylu ludzi! - Aniele, my wiemy, kto jest tym złodziejem. Ja odkryłem to nazajutrz po przyjezdzie. I chyba nie przy puszczasz, że mógłbym opracować system zabezpie czeń, z którym poradziłby sobie amator, prawda? W momencie rozłączenia pierwszego systemu włączył się natychmiast drugi zestaw kamer i wszystko zostało zarejestrowane na taśmie. Oprócz jednej drobnej rzeczy. Nie wiemy, gdzie nasz złodziej ukrył naszyjnik. - To dlatego Jenkins cię nie aresztował! - Jak sama widzisz, twoje poświęcenie na nic się zdało - uśmiechnął się Cassidy. - Jenkins już wtedy widział tę taśmę. Dla dobra hotelu i pani Bouvier posta nowiliśmy najpierw zastosować mój plan odzyskania naszyjnika, a dopiero potem złodzieja aresztować. Savannie zakręciło się w głowie. - Ale kto to był? Kto ukradł ten naszyjnik? - O, patrz. - szepnął Cassidy i wskazał Savannie mężczyznę, który właśnie wsiadał do windy. - Oto nasz złodziej. - Kiedy drzwi windy się zamknęły, chwycił ją za rękę. - Chodz, musimy go złapać. - Ale ja nic nie rozumiem! - Po zbiegnięciu po schodach łączących dwa piętra, Savanna z trudem łapa ła oddech. - Dlaczego? Dlaczego ktoś taki miałby to zrobić? - Był hazardzistą, o czym nikt z was nie wiedział. - mówił Cassidy. otwierając drzwi wiodące na schody dla służby. - Ostatnio popadł w długi i zaczął kraść. A jeśli chodzi o ten naszyjnik, to myślę, że nigdy nie planował zrabowania tak cennej rzeczy. Pewnie nawet nie ma pojęcia, co z nim teraz zrobić. W osiemdziesię ciu procentach chodziło mu o to, żeby udowodnić, iż potrafi to zrobić. A pozostałe dwadzieścia procent... Pewnie po prostu chciał mnie zdyskredytować. Gdyby usunął mnie z drogi, przez cały sezon mógłby sobie swobodnie kraść. - Niesamowite! Cassidy uciszył Savanne gestem dłoni i bezszelestnie zamknął drzwi. - Pomieszczenia gospodarcze w zachodnim skrzy dle - rzekł cicho do radiostacji. - Właśnie tam wszedł. Savanno, jeszcze za jedno chciałbym ci podziękować - zwrócił się do niej. - Kiedy powiedziałaś, że zdałem egzamin, oddając wczoraj naszyjnik pani Bouvier, mia łaś rację. Nic wiem, jak bym postąpił, gdyby nie twoja obecność. Uwierzyłaś we mnie i sprawiłaś, że i ja w sie bie uwierzyłem. Jak można komuś za coś takiego po dziękować? - Coś wymyślę - uśmiechnęła się Savanna. - Obiecuję. - Lepiej zostań tutaj. Na wszelki wypadek. - Zabawa jeszcze się nie skończyła. Idę z tobą. - Ale trzymaj się z tyłu i bądz cicho. Szli bezszelestnie wyłożonym kafelkami koryta rzem w stronę drzwi z napisem Pomieszczenia gospo darcze". Kiedy Cassidy położył dłoń na klamce, Savanna wstrzymała oddech. Wiedziała, że do końca życia nie zapomni tej chwili. Cassidy otworzył drzwi. W pomieszczeniu był Stan Keller, który na ich widok /bladł jak ściana. Obok niego, na półce, stało puste kartonowe pudełko. Z sufitu usunięty był jeden kafelek. W ręku Kellera błyszczał szmaragdowy naszyjnik. - Bardzo dobry schowek - zauważył Cassidy. - Wieki by trwało, zanim sprawdzilibyśmy wszystkie ka felki. A wtedy ciebie by już tu nie było. Stan chciał się na nich rzucić, kiedy powstrzymał go zza ich pleców chłodny, twardy głos Jenkinsa. - Spokojnie, Keller - rzekł detektyw. - To koniec. - A potem, patrząc, jak jego dwaj oficerowie nakładają
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|