Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bobrów, które Duncan niedawno widział, że był przygotowany na jakąś nową, równie zadziwiającą niespodziankę. Jego niepewność jeszcze wzrosła, kiedy w zwodniczym świetle wieczoru ujrzał dziwne widowisko: z wysokiej trawy przed chatami kolejno wychylało się i znów w niej nikło, jakby ryjąc w ziemi, ze dwadzieścia do trzydziestu tajemniczych postaci. Podobne były do upiorów, a nie do ludzi z krwi i kości. Jakieś wychudłe, nagie stworzenie, dziko machając rękami, pokazało się nagle i zaraz zapadło pod ziemię. Potem ten sam stwór ukazywał się to tu, to tam. Czasem na jego miejsce wyrastała inna, nie mniej zagadkowa zjawa. Dawid spostrzegł, że Duncan przystanął, spojrzał więc za jego wzrokiem i otrzeźwił go mówiąc: - Dużo urodzajnej gleby leży tu odłogiem. I nie zgrzeszę samochwalstwem mówiąc, że w czasie mego krótkiego pobytu w tych pogańskich wsiach wiele nasion padło koło drogi. - Te plemiona wolą żyć z łowów niż z pracy na roli - naiwnie odparł Duncan i dalej obserwował dziwne zjawisko. - Śpiewanie pobożnych pieśni to nie praca, lecz radość dla ducha. Ale ci młodzi chłopcy źle używają darów nieba. Rzadko kiedy spotykałem młodzież w ich wieku skłonną do śpiewów kościelnych, a jednak... nikt chyba nie lekceważy sobie tego daru bardziej od tych smyków. Siedziałem tu trzy wieczory i trzy razy zbierałem chłopców do chóralnego śpiewu, a oni trzykrotnie odpowiedzieli mi wyciem i wrzaskiem, który zasmucił mnie do głębi. - O kim pan mówi? - O tych diablętach, które trwonią bezcenny czas na głupie figle. I szybko zatkał uszy przed wrzaskiem gromadki chłopców, który w tej chwili rozdarł ciszę lasu. Duncan uśmiechnął się kącikiem ust, jakby szydził z własnego zabobonnego lęku, i powiedział stanowczym tonem: - Idziemy dalej. Psalmista usłuchał i nie odejmując rąk od uszu ruszył za Dunca-nem ku chatom, które czasem nazywał ,,namiotami Filystynów". I '17 ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI Lecz choć zwierz grubszy, co przebiega knieje, Ma u myśliwca różne przywileje, Który i sarnie da przestrzeń i porę, Zanim łuk napnie i wypuści sforę - To któż się troszczy, gdzie, jak albo kiedy Lis grasujący napyta się biedy? Dziewica Jeziora Indiańskie obozowiska, w przeciwieństwie do wsi ludzi cywilizowanych, rzadko kiedy bywają . strzeżone przez uzbrojone warty. Indianie zawczasu wiedzą o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Świetnie czytają leśne znaki wyprzedzające wroga, a poza tym zawsze długa i uciążliwa ścieżka dzieli ich od nieprzyjaciół. Ale jeśli już wróg jakimś cudem zmyli czujność zwiadowców, niemal nigdy nie natrafi przed wsią na czaty, które podniosłyby alarm. Plemiona zaprzyjaźnione z Francuzami doskonale wiedziały o dotkliwej klęsce, jaka spotkała Anglików. Dlatego nie obawiały się napadu wrogich plemion - lenników korony brytyjskiej. Tak więc bawiące się dzieci Huronów nic nie wiedziały o tym, że Duncan i Dawid nadchodzą, dopóki obaj biali nie znaleźli się wśród nich. Ale gdy ich ujrzały, krzyknęły wszystkie naraz ostrzegawczo i przeraźliwie i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęły im z oczu. W przedwieczornym zmierzchu nagie, miedzia-noczerwone ciała urwisów, spłaszczonych przy ziemi, doskonale harmonizowały z kolorem suchej trawy. W pierwszej chwili wydawało się, że naprawdę zapadli się pod ziemię. Kiedy jednak Duncan ochłonął ze zdziwienia i uważniej się rozejrzał, dostrzegł, że zewsząd patrzą nań ciemne, bystre, rozbiegane oczy. Te baczne spojrzenia wcale nie dodały mu otuchy przed badaniem, jakie go czekało ze strony dorosłych członków plemienia. Przez chwilę myślał o odwrocie, ale było już za-późno. Nie wolno mu było okazać wahania. Krzyk dzieci wywabił z najbliższej chaty 198 około tuzina wojowników. Stanęli przed drzwiami zwciil.i, ciciniwj gromadką i z ponurymi minami czekali na niespodziewanego przybysza. Dawid zdążył się już jako tako zżyć z obyczajami Indian. / mm.) człowieka, którego byle co nie zatrzyma, wszedł śmiało do chaty. Był to główny budynek wsi, sklecony z kory i gałęzi drzew. Tut.i) odbywały się narady i zebrania plemienia podczas jego pobytu na granicy angielskich kolonii. Duncan z trudem zachował spokój, gdy w przejściu przyszło mu się otrzeć o skupionych na progu barczystych Indian. Wiedział jednak, że jego życie zależy od przytomności umysłu. Ślepo zaufał więc Dawidowi i szedł tuż za nim, zbierając siły do czekającej go przeprawy. Krew zastygła mu w żyłach, gdy stanął przed swymi dzikimi i nielitościwymi wrogami. Opanował się jednak tak dalece, że z niewzruszonym spokojem doszedł do środka chaty. Tu za przykładem fłegmatycznego Dawida wyciągnął wiązkę wonnych gałązek spod stosu leżącego w kącie i usiadł na niej w milczeniu. Tymczasem wojownicy, którzy stali na progu, po przejściu nieoczekiwanego gościa cofnęli się do chaty, otoczyli go i cierpliwie czekali, aż jego duma pozwoli mu mówić. Wewnątrz chaty paliła się jasna pochodnia. Jej płomień kołysany lekkim przeciągiem, rzucał krwawe blaski z twarzy na twarz, z postaci na postać. Duncan skorzystał z tego światła i chciał z min gospodarzy wyczytać, jak go przyjmą, lecz jego przenikliwość na nic się zdała wobec niezwykłej chytrości Huronów. Wodzowie siedzący przed nim nawet nań nie spojrzeli i patrzyli w ziemię z wyrazem twarzy, który równie dobrze mógł oznaczać szacunek, jak nieufność. Natomiast wojownicy stojący w cieniu zachowywali się swobodniej i Duncan wkrótce wyczuł ich badawcze, spod oka rzucane spojrzenia, cal po calu egzaminujące jego osobę i strój. Wreszcie z ciemnego kąta - stał tam, by wszystko lepiej widzieć - wyszedł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|