Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sterczynami i pinaklami, dzgający niebo kolczastym przepychem. W środku panował posępny kadzidlany chłód, udzielano tu ślubów i odprawiano pogrzeby. Ale za ołtarzem i ścianą znajdował się drugi, niewidzialny kościół, przyklejony do tamtego plecami, przeznaczony dla mnichów. I drugi świat. Zwiat ciszy, ceglanych ścian, wiecznego zimna i dziwnej, ni to wojskowej, ni to więziennej schludności. Zwiat, który wybrał mój przyjaciel. Na teren klasztoru wchodziło się z bocznej uliczki przez ciasną, drewnianą furtę w litym murze z cegły. Solidne wejście, które oddzielało dwa światy. Za taką bramę nie przedostanie się nic świeckiego, nie przeciśnie się zwątpienie ani grzech. Odbiją się od niej MTV, przemiany społeczne, relatywizm moralny, supermarkety i kariera w korporacji. Odbiją się jak fala od skalistego klifu. Zamykasz ciężkie wierzeje i jesteś martwy dla świata. Przynajmniej tak się wydawało. Kiedy byłem tu po raz pierwszy, zastanowiło mnie, jakie ciężkie są te odrzwia, zauważyłem, że dębowa boazeria maskuje wielowarstwową litą stal, że wzdłuż muru patrzy ślepym, cyklopim okiem, ukryty pod dachówkami, podłużny łeb kamery przemysłowej. Na drzwiach wisiała kuta kołatka, ale należało się posłużyć zamkniętym w tytanowej kasecie supernowoczesnym domofonem, który ewidentnie miał szczelinę na kartę magnetyczną i lśniący prostokąt skanera papilarnego. Kiedy Michał otwierał wtedy te drzwi, usiłował wprowadzić kod szybkim, iluzjonistycznym ruchem i zamknąć kasetę, żebym nie zdążył tego zobaczyć, ale i tak zobaczyłem. Zauważył mój badawczy wzrok i nie spodobało mu się to. Tyle teraz włamań zbył mnie. Niektóre manuskrypty są bardzo cenne. Lepiej zainwestować w zamki niż żałować . Akurat. Znałem go dostatecznie długo, żeby wiedzieć kiedy łgał. Wewnątrz toczyło się tajemnicze mnisie życie, ale z bliska wyglądało raczej prozaicznie. Po ceglanych ścianach wił się bluszcz, deszcz kapał z krytego dachówką daszka nad podcieniem, jakiś mnich zmiatał zeszłoroczne liście z pokrytego żwirem, otaczającego studnię dziedzińca. To znaczy, przypuszczałem, że to mnich nosił niebieskie drelichy i wyglądał jak cięć. Inny prawdopodobny zakonnik, który miał na sobie ciemny długi płaszcz i zmierzał do furty z teczką w rękach, przypominał raczej adwokata. Furtian, który mnie prowadził, nosił z kolei habit, ale przykryty nieokreśloną czarną kurtką. Ten z kolei miał bary jak wykidajło i poruszał się sprężyście niczym pantera. Milczał. Nie czułem się w obowiązku bawić go konwersacją. Przeor przyjął mnie w gabinecie. Siedząc za odrapanym starym biurkiem, w ciepłym kręgu lampy, z pustą ozdobioną jedynie ogromnym czarnym krucyfiksem ścianą za plecami. Krzyż był wielki, ze dwa metry wysokości, a twarz wiszącego na nim Zbawiciela miała ten nadekspresyjny, makabryczny wyraz, jaki nadawano mu w baroku. Nocny koszmar wrócił do mnie jak bumerang. Taki krzyż powinien był wisieć nad nakrytym czerwonym suknem stołem mistrza inkwizytora, Jana z Capistrano. Tego samego, który odwiedził na krótko Kraków, po czym wyjechał, pozostawiając po sobie złowrogą dziecięcą wyliczankę: Entliczek, pętliczek, czerwony stoliczek pana Jana Kapistrana. Na kogo wypadnie, temu głowa spadnie. Entlik to rzemień, gdybyście nie wiedzieli. Przełknąłem ślinę, ale nie dałem nic po sobie poznać. Nie czuję się dobrze w takich miejscach. Widziałem znacznie więcej niż większość duchownych i nic z tego, co tam spotkałem, nie przypominało tego, o czym mówi się na lekcjach religii. Mimo to uważają, że i tak wiedzą więcej. Może i tak. Tylko że ja to widziałem. Chyba. Przeor przywitał się, kazał siadać, nalał mi herbaty do filiżanki. Nalewając mi herbaty, podsuwając małą miseczkę konfitur i herbatniki, wyglądał po prostu jak chudy, starszy pan, w szarym swetrze i flanelowej koszuli. Habit wisiał na żelaznym haku na ścianie, w towarzystwie czarnego garnituru rozpiętego na wieszaku. Splótł szczupłe, upstrzone plamami wątrobowymi palce i uśmiechnął się. Od dawna znał pan brata Michała? Studiowaliśmy razem powiedziałem swobodnie. To było jeszcze zanim... zanim wstąpił do klasztoru. Nie miałem pojęcia, ile stary wie o Michale. Czy wiedział o jego żonie? Z drugiej strony nie mieli ślubu kościelnego, więc formalnie wszystko było w porządku. Patrzył na mnie badawczo, z jakimś takim podejrzanym uśmieszkiem plączącym się na ustach. Zastanowiło mnie, ile też ten przeor wie z kolei na mój temat. Czy to, o czym rozmawialiśmy z Michałem, powinno być przedmiotem spowiedzi? Może i trzymał się tajemnicy, ale swoje wiedział. Nie byłem pewien, czy mi się to podoba. Wiadomo już, co mu się stało? Przeor pokręcił głową. Zawał. Rozległy zawał serca. Taki młody człowiek... Cóż... Bóg tak chciał. Nie kpił. Z jego punktu widzenia obaj pewnie byliśmy młodzi. Pod beczkowym sufitem cisza była niemalże namacalna. Upiłem łyk herbaty, przekonany, że siorbię ogłuszająco, łyżeczka zgrzytnęła jak szufla. Zostawił testament? Należał do Towarzystwa Jezusowego. My nie mamy za wiele dóbr materialnych. Nie bardzo jest co zapisywać. Trochę ubrań, papiery, garść drobiazgów... żaden majątek. Ale ojciec mówił, że zostawił coś dla mnie. Skąd wiedział? Nie wiedział. To nie testament. To była paczka, którą zamierzał panu wysłać. Pańskie własne rzeczy: książki, szachownica. Widocznie pożyczył, a nie miał jak oddać. I cóż... nie zdążył... Nie pożyczałem mu ostatnio żadnych książek, a już na pewno nie szachownicę. Miał własną i bardzo ją lubił. Zresztą wpadał do mnie dość często. Do głowy by mu nie przyszło, żeby cokolwiek wysyłać pocztą. Nie dałem jednak nic po sobie poznać. Przeor wypił łyk herbaty. Zza okna dobiegał plusk deszczu i miarowy chrzęst miotły smagającej bruk. Zachciało mi się papierosa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|