Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
robiliśmy to już tysiąc razy. Tyle że teraz nie mieliśmy odznak ani dyspozytora, który mógłby podesłać nam wsparcie. Joe zajechał na parking przy restauracji i zatrzymał wóz. W rogu parkingu, pod cmentarnym płotem stał pojemnik na śmieci. Po prawej też był parking należący do drogerii. Po lewej znajdował się jaskrawo oświetlony salon Forda z rzędami lśniących samochodów. Na tyłach chińskiej restauracji stało pięć okrągłych stołów piknikowych. Miały powodzenie latem, rozpięte nad nimi parasole chroniły przed słońcem, ale teraz było pusto. Przy jednym z nich siedział samotny mężczyzna, tyłem do parkingu dro- gerii, a nie do płotu cmentarza, jak się spodziewałem. Przed stołem, maską w stronę salonu Forda, stał zielony oldsmobile. To on powiedziałem. Tyłem do parkingu. Może jest bardziej ufny, niż my- śleliśmy. Joe pokręcił głową. Nie. Po prostu mądrzejszy, niż sądziliśmy. Ma przed sobą oldsmobile'a, więc może patrzeć na wprost, a i tak ma oko na to, co się dzieje za nim, bo widzi wszystko w lusterku bocznym. Uznał, że cmentarz stanowi większe zagrożenie, bo jest ciemniej- szy i bardziej osłonięty, więc chce go lepiej widzieć niż parking. Wysiedliśmy z samochodu. Hartwick lekko odwrócił głowę i patrzył, jak nad- chodzimy. Ręce miał pod stołem, niewidoczne. Ja prawą rękę trzymałem na biodrze, lekko odsuniętą do tyłu. Nie podobało mi się, że nie widzę jego dłoni. Doszliśmy do stołu spokojnie i zacząłem trochę lżej oddychać. Hartwick skinął głową, żebyśmy siadali. Był to facet przeciętnego wzrostu, dobrze zbudowany, z ogo- loną głową. Skórę na czaszce miał ogorzałą od słońca Karoliny Południowej, a wyraz- nie zarysowane mięśnie szyi wskazywały, że jest wysportowany. Wyglądał tak jak wie- lu marines, których znałem niezbyt wysoki, niebudzący grozy, ale węzlasty, co koja- rzyło się ze sprawnością i siłą. Perry i Pritchard rzekł, uśmiechając się blado. Proszę siadać, panowie. Hm, Perry, wyświadcz mi przysługę. O co chodzi? Trzymaj rękę z dala od broni na pasku. Zdjąłem rękę z biodra i siadając, położyłem obie dłonie na blacie. Hartwick rze- czywiście był niezły. Bez trudu odczytał moje bardzo dyskretne ruchy. Miło was spotkać, chłopaki zaczął swobodnie. Na wypadek, gdybyś się dziwił, Perry, rozpoznanie ciebie nie było trudne. Głos Pritcharda przez telefon brzmiał starzej. On jest bardzo stary powiedziałem. Nietrudno zgadnąć. Przyzwoicie pracujecie, chłopaki. Szybko znalezliście moje nazwisko. Muszę wam to przyznać. Kiedy przejechaliście wczoraj drugi raz, wiedziałem, że mnie zauwa- żyliście, ale myślałem, że kupiłem sobie parę dni, kiedy założyłem ukradzione tablice rejestracyjne na samochód z wypożyczalni. Niezły trik stwierdził Joe. My po prostu jesteśmy, cholera, za cwani. No dobrze, powiesz nam, co tam robiłeś? Obserwowałem Rosjan. Tak samo jak wy, tyle że ja nie czułem potrzeby prze- prowadzenia z nimi osobistej rozmowy. Przechylił głowę w moją stronę. O co tam szło? Po prostu złe zgranie w czasie odparłem. Na chwilę odwrócił od nas wzrok i spojrzał na cmentarz. Wbijał wzrok w ciem- ność, jakby zobaczył albo usłyszał coś, co mu się nie spodobało. Ja nic nie słyszałem, ale wiedziałem, że Kinkaid powinien już być na szczycie wzgórza. Hartwick wpatrywał się w mrok przez kilka sekund, potem lekko się przesunął i znów spojrzał na nas. Więc pracujecie dla Johna? Zgadza się. Joe pochylił się do przodu. Hartwick, zależy nam na tym, żeby dać mu pewne informacje. Ni cholery nas nie obchodzi, co ty tutaj robisz, ale intere- sują nas informacje. Coś jakby zamigotało w okolicy ramienia Hartwicka. Zmrużyłem oczy i przyjrza- łem się dokładniej, ale to coś znikło. Nosił czarną bluzę, a prawe ramię bardziej miał skryte w mroku. Nie spuszczałem wzroku z miejsca, w którym zobaczyłem światełko, zastanawiając się, czy światło z ulicy odbiło się od noża, czy od pistoletu noszonego pod pachą. Chcecie informacji powiedział Hartwick i rozchylił usta w uśmieszku. Hm, może trochę powymieniamy się informacjami, Pritchard. Chyba nam się to uda. Ale przyszedłem tutaj, żeby wyrównać rachunki i nie pozwolę, żeby was dwóch czy kto- kolwiek inny powstrzymał mnie od tego. Migotanie powróciło i tym razem zobaczyłem je wyraznie. To nie było odbite światło, tylko maleńki czerwony punkcik, taki, jaki dają laserowe wskazniki albo... Padnij! krzyknąłem. Zerwałem się i sięgnąłem po broń, uświadomiłem sobie bowiem, że to celownik laserowy. Czerwony punkcik zniknął równie szybko, jak się pojawił. Rozległ się głuchy huk, jakby pięść wylądowała na czymś miękkim i pośrodku klatki piersiowej Randy'- ego Hartwicka pojawiła się czarna dziura. Joe i ja padliśmy na chodnik, a Hartwick ru- nął na stół i martwy ześlizgnął się na ziemię. Z otworu w okolicy serca sączyła się krew. Twardo wylądowałem i przetoczyłem się na bok. Wpychając się częściowo pod ławkę, wyciągnąłem broń. Wiedziałem, że Joe jest gdzieś po mojej lewej stronie, ale nawet na niego nie popatrzyłem. Hartwick leżał tuż przede mną. Miał rozchylone usta i nieruchome, szeroko otwarte oczy. Przez kilka sekund przytulałem się do ziemi, cze- kając na kolejny strzał. Joe przez komórkę podawał policyjnemu dyspozytorowi nasze położenie. Przetoczyłem się w prawo i ukucnąłem, potem odbezpieczyłem glocka i uniosłem głowę nad stół. Parking po prawej był pusty, a jaskrawo oświetlony salon Forda po lewej wy- dawał się niegrozny. Między rzędami samochodów nikogo nie dostrzegłam. Na jezdni panował normalny ruch, ktoś przeszedł chodnikiem. Morderca użył tłumika, żeby uniknąć głośnego wystrzału i nikt poza nami nawet nie zauważył, co się stało. Uklęk- nąłem i znów popatrzyłem na Hartwicka. Był martwy, zanim upadł na ziemię. Widziałem, jak czerwona plamka celownika laserowego przesuwa się po jego prawym ramieniu, a potem zatrzymuje na piersi. Strzelec mógł zająć pozycję na cmentarzu, lecz bardziej prawdopodobne było, że kule wystrzelono gdzieś z okolicy salonu Forda. Ruszyłem w stronę rzędów samochodów. Lincoln, do cholery, dokąd biegniesz?! wrzasnął Joe, ale zignorowałem go i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|