image Strona poczÂątkowa       image Ecma 262       image balladyna_2       image chili600       image Zenczak 2       image Hobbit       

Podstrony

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

No i wyszły na jaw pewne nieścisłości. Zacząłem kręcić, że musiałem ukrywać część dochodów, które
przeznaczałem na hazard, ale ona nie dała temu wiary. Znów zagroziła, że pojedzie do Connecticut i
zabije Cynthię, jeśli nie powiem jej całej prawdy. Przyznałem się więc, że wysyłałem pieniądze Tess,
by mogła opłacić studia Cynthii. Ale dotrzymałem słowa i nawet nie spróbowałem się z nią
skontaktować. Z punktu widzenia mojej córki sytuacja wyglądała tak, jakbym nie żył.
- Stąd wynika, że przez lata Enid skrywała w sobie także nienawiść do Tess.
- Owszem, gardziła nią za to, że przyjęła pieniądze, które jej się nie należały. Tess stała się dla niej
drugą najbardziej na świecie znienawidzoną kobietą, mimo że nigdy nie spotkała żadnej z nich.
- Zatem stwierdzenie, że nigdy pózniej nie byłeś już w Connecticut, nawet jeśli rzeczywiście nie
widywałeś się z córką, jest zwykłym kłamstwem.
- Nie - odparł. - To prawda.
Zamyśliłem się nad tą odpowiedzią, wciąż starając się pewnie prowadzić samochód po tonącej w
nocnym mroku autostradzie.
- Na pewno nie przesyłałeś tych pieniędzy pocztą - powiedziałem w końcu. - Na kopertach nie było
znaczków i stempli, a przesyłki nie pojawiały się w skrzynce na listy. Nie korzystałeś też z poczty
kurierskiej. Ktoś albo podrzucał Tess wypakowane gotówką koperty do samochodu, albo wkładał je do
porannej gazety.
Clayton zachowywał się tak, jakby mnie nie słyszał.
- Więc jeśli nie wysyłałeś ich pocztą i nie podrzucałeś sam - ciągnąłem dalej - ktoś musiał to robić za
ciebie.
Nadal nie odpowiadał. Zamknął tylko oczy i odchylił głowę na zagłówek, jakby zapadał w sen. Ale nie
dałem się oszukać.
- Wiem, że doskonale mnie słyszysz - rzekłem z naciskiem.
- Jestem bardzo zmęczony - odpowiedział. - Do tej pory przesypiałem całe noce. Daj mi spokój na
pewien czas. Spróbuję się trochę zdrzemnąć.
- Jeszcze tylko jedna prośba. - Nie spojrzał na mnie, ale przez jego zaciśnięte wargi przebiegł
nerwowy grymas. - Opowiedz mi o Connie Gormley.
Otworzył gwałtownie oczy, jakbym go lekko dzgnął elektrycznym paralizatorem. Próbował szybko
dojść do siebie.
- Nigdy wcześniej nie słyszałem tego nazwiska - odparł.
- Spróbuję ci odświeżyć pamięć - rzuciłem. - Dziewczyna pochodziła z Sharon, miała dwadzieścia
siedem lat, pracowała w Dunkin Donuts. Pewnej piątkowej nocy dwadzieścia sześć lat temu szła
poboczem drogi niedaleko mostu Cornwall, a więc na autostradzie numer siedem, i została potrącona
przez samochód.
Ale to tylko tak wyglądało, jakby sprawca wypadku zbiegł. Badania wykazały, że już w chwili zderzenia
była martwa, a wypadek został upozorowany. Komuś zależało, aby wyglądało to na wypadek, a nie
zabójstwo z premedytacją, rozumiesz?
Clayton wyglądał przez okno, nie widziałem jego twarzy.
- Coś mi się zdaje, że to była kolejna twoja wpadka, jak lista z zakupami czy rachunek telefoniczny -
dodałem. - Niby wyciąłeś z gazety większy artykuł o łowieniu pstrągów na sztuczną muchę, ale w
rzeczywistości chciałeś zachować notatkę o tym właśnie zdarzeniu. Aatwo mogłeś się pozbyć
obciążającego dowodu, lecz tego nie zrobiłeś, a ja nie potrafię zrozumieć dlaczego.
Byliśmy już blisko granicy stanu Nowy Jork z Massachusetts, wciąż jechaliśmy na wschód, w stronę
mającego niedługo wzejść słońca.
- Znałeś ją? - zapytałem. - To była jeszcze jedna dziewczyna, z którą się spotykałeś podczas swoich
delegacji?
- Nie bądz śmieszny - burknął.
- Więc może krewna? Ze strony Enid? Kiedy rozmawiałem o tym z Cynthią, odparła, że nazwisko
Connie Gormley z niczym jej się nie kojarzy.
- Nie widzę powodu, dla którego miałoby się jej kojarzyć - przyznał cicho Clayton.
- To twoja sprawka? - zapytałem wprost. - To ty ją zabiłeś, potem upozorowałeś wypadek, zaciągnąłeś
zwłoki do rowu przy szosie i tam je zostawiłeś?
- Nie - odparł.
- Jeśli masz z tym coś wspólnego, to może najwyższa pora, żeby wszystko szczerze wyznać?
Ujawniłeś dzisiejszej nocy wiele faktów. Przyznałeś się do bigamii, czynnego udziału w zacieraniu
śladów po zabójstwie żony i syna, osłaniania kobiety, która zgodnie z twoimi słowami jest winna
najgorszych zbrodni. Nie chcesz mi jednak powiedzieć, co cię łączy ze śmiercią niejakiej Connie
Gormley, i utrzymujesz w tajemnicy, jakim sposobem podrzucałeś pieniądze Tess Berman na
opłacenie studiów Cynthii.
Milczał jak zaklęty.
- Czy te zdarzenia są ze sobą powiązane? - ciągnąłem. - Mają coś wspólnego? Bo przecież tej kobiety
nie mogłeś wykorzystywać jako kuriera w przekazywaniu pieniędzy! Zginęła na długo przedtem, nim
Tess znalazła pierwszą kopertę z gotówką.
Clayton pociągnął łyk wody, zakręcił butelkę, powoli wstawił ją z powrotem w zagłębienie między
przednimi fotelami, po czym przeciągnął dłońmi po udach.
- Załóżmy, że niczego ci nie powiedziałem - rzekł. - Załóżmy, że przyznam, iż twoje pytania są bardzo
interesujące. Jednakże o wielu rzeczach jeszcze nie wiesz, ale w ogólnym obrazie sytuacji nie mają
one większego znaczenia.
- Ginie niewinna dziewczyna, ktoś pozoruje jej potrącenie na autostradzie i zostawia zwłoki w
przydrożnym rowie, a ty twierdzisz, że to nie ma większego znaczenia? Więc jak, według ciebie, czuła
się jej najbliższa rodzina? Wczoraj rozmawiałem przez telefon z jej bratem.
Clayton uniósł nieco krzaczaste brwi.
- Oboje rodzice zmarli w kilku lat po śmierci Connie, jak gdyby całkiem stracili ochotę do życia i uznali,
że tylko śmierć przyniesie im ulgę od rozpaczy po stracie córki.
Pokręcił głową.
- A ty twierdzisz, Clayton, że to nie ma większego znaczenia? Powiedz szczerze, zabiłeś tę
dziewczynę?
- Nie - burknął.
- Ale wiesz, kto to zrobił?
Znowu tylko pokręcił głową.
- Zrobiła to Enid? Wybrała się rok pózniej do Connecticut, żeby zamordować Patricię i Todda. Nie
próbowała tego wcześniej i nie zabiła tak samo Connie Gormley?
Jeszcze raz pokręcił głową, wreszcie odrzekł:
- Wystarczająco dużo ludzi straciło już życie. Nie ma sensu rujnować go innym. Nie mam nic więcej do
powiedzenia w tej sprawie.
Teatralnie skrzyżował ręce na piersi i zapatrzył się sztywno przed siebie, jakby w oczekiwaniu na
wschód słońca.
* *
Nie chciałem tracić czasu i robić postoju na śniadanie, ale świetnie zdawałem sobie sprawę z coraz
gorszego stanu śmiertelnie chorego Claytona. Jak tylko nastał świt i wnętrze samochodu wypełniło
dzienne światło, bez trudu spostrzegłem, że wyglądał znacznie gorzej niż wtedy, gdy zabierałem go ze
szpitala. Od wielu godzin był pozbawiony nie tylko snu, ale i leków podawanych kroplówką.
- Mam wrażenie, że czegoś ci potrzeba - odezwałem się, gdy przejeżdżaliśmy przez Winsted, gdzie
autostrada numer 8 zmienia się z krętej dwupasmówki w prostą i szeroką szosę czteropasmową.
Miałem nadzieję, że na tym ostatnim etapie podróży do Milford jeszcze nadrobimy trochę opóznienia.
Na skraju miasteczka znajdował się rozległy parking z rozmaitymi lokalami, zaproponowałem więc,
byśmy podjechali do baru szybkiej obsługi dla kierowców i zamówili przynajmniej po jednym pączku.
Clayton ociężale przytaknął ruchem głowy.
- Wolałbym kanapkę z jajkiem. Nie wiem, czy dam radę przełknąć pączka.
Kiedy zatrzymaliśmy się na końcu kolejki, poprosił:
- Opowiedz mi o niej.
- Słucham?
- Opowiedz mi o Cynthii. Nie widziałem jej od tamtej nocy.
Nie rozmawiałem z nią przez dwadzieścia pięć lat.
Nie bardzo wiedziałem, jak potraktować tę prośbę. Momentami budziła się we mnie sympatia do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl