Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Stałem i patrzyłem na ogromne bunkry, które mogłyby wiele opowiedzieć. - Zosiu, znajdujemy się osiemnaście kilometrów od kwatery Hitlera w Gierłoży - zacząłem opowiadanie. - We wrześniu 1940 roku przybyła tu grupa oficerów Oberkommando des Heeres, czyli dowództwa wojsk lądowych. Sprawdzili teren i stwierdzili, że nadaje się na przyszłą kwaterę. Ich decyzję zatwierdził ówczesny szef sztabu generalnego generał Franz Halder. Tradycyjnie już prace budowlane powierzono Organizacji Todta, która rozpoczęła prace pod przykrywką budowy fabryki chemicznej. Do 1 maja 1941 roku miała być gotowa cała kwatera. W sumie na terenie około dwustu pięćdziesięciu hektarów postawiono trzydzieści cztery schrony i około stu pięćdziesięciu baraków. W dniu 15 maja 1941 roku zaczęły się przygotowania do przeprowadzki z Zossen koło Berlina do Mamerek. Pierwsze grupy oficerów zjawiły się tutaj 21 maja 1941 roku. Tuż po wybuchu wojny niemiecko- radzieckiej przyjechali tutaj Franz Halder oraz feldmarszałek Walther von Brauchitsch, dowódca wojsk lądowych. - W tym dużym bunkrze po prawej stronie pewnie mieszkał ktoś ważny - stwierdziła Zosia. - I tak, i nie. Schrony służyły ważnym osobom jako miejsce pracy, ale przede wszystkim na wypadek bombardowania. Ten ma dwadzieścia pięć metrów długości, ponad siedemnaście szerokości i dziewięć wysokości. Tutaj pracował szef oddziału trzeciego wywiadu wojskowego, zajmujący się badaniem sił i planów aliantów na zachodnioeuropejskim teatrze wojennym. Podwójne żelbetowe ściany mają grubość sześciu metrów, więc - jak widzisz - w środku nie było zbyt wiele miejsca. Tuż obok powinny być fundamenty baraków pracowników wywiadu. Podeszliśmy do bunkra i weszliśmy w korytarz. Prowadził on przez całą długość budowli. Po pięciu metrach doszliśmy do wejścia, które znajdowało się z naszej prawej strony. To był kolejny, krótki korytarzyk, który mógł być broniony przez ludzi strzelających przez dwie strzelnice. Skręciliśmy w lewo i znowu w prawo. Przed nami był kolejny korytarz zalany dziesięciocentymetrową warstwą wody. Zaświeciłem w obie strony. Przed nami były trzy wejścia, a na końcach widzieliśmy kolejne dwa pomieszczenia. Wyszliśmy drugim wejściem. Na bokach bunkra znajdowały się drabinki. - Wejdziemy? - zapytała Zosia. Sprawdziłem, czy szczeble mocno się trzymają i zaczęliśmy wspinaczkę. Dach schronu był lekko przechylony w stronę widocznych rynien. Z góry widzieliśmy pozostałe budowle znajdujące się w tej strefie. Spojrzałem na zegarek. - Wracamy, jutro zwiedzimy całość razem z żeglarzami - powiedziałem. %7łal mi było tak szybko wracać, ale w oddali słyszałem odgłosy zbliżającej się burzy. Wracając widzieliśmy przed sobą horyzont zasnuty czarnymi chmurami. - Mam nadzieję, że Jacek zdąży przed burzą - powiedziała Zosia. - Myślę, że teraz są już na Mamrach i na pełnych żaglach zbliżają się do Mamerek. Wróciliśmy do pensjonatu, a że było jeszcze za wcześnie na kolację, poszliśmy nad brzeg jeziora Mamry. Przyznam, że lubię przyglądać się burzy, więc liczyłem, że nad wodą zobaczę piękne widowisko. Zosia zabrała ze sobą lornetkę. Usiedliśmy nad wodą i zapaliłem fajkę, a dziewczyna obserwowała żeglarzy kręcących się jeszcze po wodzie. - Tam leży jakiś jacht! - nagle krzyknęła. Wziąłem od niej lornetkę. Rzeczywiście koło maleńkiej wyspy zobaczyłem przewrócone na bok Tango. Kadłuba trzymało się pięć osób. Natychmiast sięgnąłem po telefon i wcisnąłem guzik łączący z najbliższym telefonem alarmowym. Połączyło mnie z policją z Węgorzewa. - Na południe od wyspy Upałty na wodzie leży jacht - szybko meldowałem. - W wodzie widać pięć osób. Zbliża się burza. - Skąd pan dzwoni? - padło pytanie. - Z Kietlic. - Powiadomię WOPR, a do was wyślę karetkę. Zosia pobiegła powiadomić właścicieli pensjonatu. Okazało się, że jeden z turystów, pan Darek, ma tutaj łódz z doczepianym silnikiem. Natychmiast przybiegł, żeby śpieszyć z pomocą. Dziewczyna przyniosła mi deszczak.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|