Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do dwóch metrów w głąb ziemi... - To jeszcze nie ta epoka - powiedział z naganą w głosie. - Kultura pucharów lejkowatych znała wprawdzie miedz i złoto, a nawet jakieś pierwsze stopy, ale metale były wówczas ogromną rzadkością... A kilka paciorków z miedzi nie zasygnalizuje przez taką warstwę ziemi. Zagrzmiało i piorun uderzył gdzieś daleko. Deszcz szumiał, ale usłyszałem dziwny dzwięk przebijający się przez szmer kropli na brezencie. Dziwny warkot... - Co to jest, u diabła? - Hreczkowski też to usłyszał. - Silnik? - Nie - pokręciłem głową - chyba, że bardzo uszkodzony. Powiał wiatr i przez dłuższą chwilę nic nie słyszeliśmy. Potem znowu dobiegło nas tajemnicze dudnienie. Dzwięki rodziły się nie wiadomo gdzie, poczułem narastające przerażenie. Hreczkowski podkręcił knot w lampie. - Dziwne - powiedział - nie znam tego, ale... - pstryknął palcami. - Może dlatego nas to niepokoi - zauważyłem. - Nie umiemy, zidentyfikować zródła tego dzwięku... Deszcz odrobinę ustał i odgłos dał się słyszeć wyrazniej. - Wiem, co to jest - mruknął. - Brzmi jak bęben, więc pewnie po prostu gdzieś w lesie leży kawał blachy, stara beczka albo duży plastykowy kanister, a spadające na to krople dają wrażenie werbla... - Sam nie wiem - pokręciłem głową. - Musiałyby spadać z wysoka, dzwięk wydaje się cichy, ale mam wrażenie, że dobiega z daleka... Znowu zagrzmiało, a deszcz uderzył z większą siłą. Gdy fala przeszła, zapadła cisza. Tajemniczy dzwięk nagle zniknął. Poczułem niepokój. - A zatem nie było to naturalne zjawisko - stwierdziłem. Wzruszył ramionami. - Nie demonizujmy. Może to coś we wsi? - Fakt, raptem cztery kilometry - uspokoiłem się. - Młockarnia? - Młockarnia raczej nie, jeszcze nie było żniw, ale może sieczkarnia. Deszcz usypiał mnie. Zostawiłem kierownika zajętego lepieniem kolejnych skorup i pobiegłem do namiotu. Kilkanaście metrów wystarczyło, żebym przemókł prawie na wylot. Z ulgą zanurkowałem pod folię. Buty zostawiłem na zewnątrz pod plastykiem, kurtkę z hydroteksu strzepnąłem parę razy i powiesiłem u wejścia. Materac kusił... Wyciągnąłem się jak długi i wyjąłem spod poduszki książkę. Nagle drgnąłem. Leżała okładką do góry, a przecież położyłem ją odwrotnie. Czyżby ktoś zakradł się tu pod moją nieobecność? Zajrzałem do plecaka. Nic nie zginęło, wszystko było na swoim miejscu. A może to tylko wyobraznia spłatała mi figla? Zagrzebałem się w ciepłym śpiworze. Spojrzałem jeszcze na czujnik. Nikt nie zakłócał spokoju leżącego opodal kurhanu. Chyba że deszcz faktycznie wystarczył, by zmylić elektronikę... W zasadzie powinienem zrobić jeszcze mały obchód, ale nie miałem siły. Nagłe załamanie pogody sprawiło, że poczułem się bardzo znużony. Parę minut pózniej zapadłem w głęboki sen. *** Paskudny wilgotny poranek. Siedzisz w namiocie myśląc tylko o jednym, jakie cudowne ciepło panuje wewnątrz śpiwora i jak obrzydliwie zimno jest poza nim. Piąta rano. Słońce niedawno wzeszło. Chciałem jeszcze pospać. Przyłożyć głowę do poduszki i zapaść w sen... Potrząsnąłem głową. Nie po to tu przyjechałem, żeby spać. Wygrzebałem się z niechęcią z legowiska. Zrobiłem kilka pompek i senność ustąpiła. Wypluskałem się w lodowatej wodzie, która po deszczu nieco przybrała i była mętna. Obóz jeszcze spał. Ruszyłem w stronę lasu. Zcieżka była poznaczona kałużami. Pochyliłem się nad najbardziej piaszczystym kawałkiem. Zlady. Nie mogły się odbić wczorajszego popołudnia, bo na piasku nie byłyby widoczne. Stało się to możliwe dopiero, gdy deszcz uplastycznił podłoże. Potem ten sam deszcz nieco je zatarł. Ktoś przeszedł tędy nocą lub póznym wieczorem. Kawałek dalej, pod rozłożystym świerkiem, ślady sporych bosych stóp zachowały się wyrazniej. Mężczyzna albo wysoka, dobrze zbudowana dziewczyna. Przyszła mi na myśl Magda. Czego mogła szukać nocą w lesie? Pełen niedobrych przeczuć ruszyłem w stronę stanowisk.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|