Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tylko jedz ze mną. Azy zakręciły się jej w oczach. - Chyba wszyscy mnie okłamywali, mając na względzie własne korzyści. Nigdzie nie pojadę z tobą. Connor zbladł. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Zostaję tutaj. Nie mogę wrócić do moich bliskich ze zszarganą reputacją. Tu przynajmniej jest ze mnie jakiś pożytek, bo uczę się leczyć. A prócz tego tu nikt nie udaje kogoś innego. Trafiła w czułe jego miejsce, tak jak przewidywał. - Rozumiem. A co z Edelstonem? - Odjedzie stąd za kilka dni. - Wróć ze mną, Rebeko. Nie pożałujesz. - Nie. - Rebeko... - Jak mogłabym zaufać ci jeszcze raz? To przecież proste: mogę jedynie zostać tutaj. - Nie będę cię zmuszał. - Było to ostrzeżenie. - Wiem. - I ja też mogę zostać u Cyganów. - Wolno ci to zrobić, choć wolałabym, żeby się tak nie stało. Connor zamilkł na chwilę. - A co będzie z twoimi rodzicami, Rebeko? - Zostanę u Cyganów, póki się tu nie zjawią, jeśli im powiesz, gdzie mnie szukać. Milczeli przez długą chwilę. - Przecież cię kocham - rzekł wreszcie Connor cicho. Odwróciła się od niego bez słowa. - A więc mam stąd odjechać sam? Skinęła głową. - Jesteś pewna, że nie przemawia przez ciebie wyłącznie duma? - spytał z goryczą. - Jedz już. Nie chciała na niego spojrzeć. Connor chwycił za wodze. - Co... co teraz zrobisz? - spytała z wahaniem. - Nieważne. A ponieważ nic więcej nie mówiła, złożył jej krótki ukłon i odprowadził konia na bok. Rebeka w dziwnym odrętwieniu patrzyła, jak Connor podchodzi do Raphaela i zamienia z nim kilka słów. A potem nie widziała już nic. Usłyszała jedynie po pewnym czasie galop konia oddalającego się od obozu. Gdy wróciła do namiotu, zastała tam Martę, która spojrzała na nią z miną wyrażającą jawnie dziką zazdrość, i Leonorę, która wyczytała całą prawdę z jej twarzy. - Możesz u nas zostać, rzecz jasna - powiedziała do Rebeki łagodnie - bo jesteś przydatna. Coś ci jednak powiem: czasem najmądrzej i najodważniej jest pójść za głosem serca i wybaczyć coś, co wydawało się niewybaczalne. Rebeka nic jej nie odpowiedziała. Patrzyła przed siebie. Koń i jezdziec zniknęli już na horyzoncie. 23 Nie! - powtórzyła lady Tremaine bliska ataku histerii. - Nie, nie, nie, nie! - Każde kolejne nie" wymawiała coraz wyższym tonem, tak że zakończyło je tremolo, co - jak sir Henry musiał przyznać - było imponującym osiągnięciem. Pozostał jednak niewzruszony, ponieważ sobie postanowił, że przynajmniej raz nie da się zmusić do zmiany zdania. Ani łzami, ani histerią, ani lodowatym milczeniem. Przynajmniej raz zamierzał przetrwać strategię żony, pragnącej wymusić na nim zmianę decyzji, podobnie jak ktoś postanawia przeczekać niepogodę. Chociaż przypuszczał, że potem trudno mu będzie przez jakiś czas wytrzymać w domu, znajdował dziwną przyjemność na samą myśl o sprzeciwie. Być może pragnienie buntu narastało w nim już od dłuższego czasu. Zza zamkniętych drzwi sypialni na piętrze dochodził stłumiony szloch Lorelei. Matka obeszła się z nią dość bezwzględnie, ponieważ córka zataiła zaloty kogoś, kto nie był wicehrabią. - Ona mogłaby zostać hrabiną, Henry! Mogłaby wyjść za hrabiego! Odniosła największy sukces towarzyski, jaki widziano od wielu lat! Co ty sobie, na miłość boską, wyobrażasz? Lorelei teraz nie zasługuje na twoje ojcowskie błogosławieństwo, tylko na porządne lanie! - Dobrze już, dobrze, Elizabeth - odparł sir Henry łagodnie, ale stanowczo. - Dosyć tego. Usiądz, proszę, i nie przerywaj mi. Lady Tremaine spojrzała na niego zaskoczona. Zbliżała się właśnie faza rozmowy, w której mąż zazwyczaj kapitulował. - Henry... - Usiądz, Elizabeth. Usłuchała go, chociaż niechętnie. - Uważam - zaczął powoli - że umknęło nam coś niezwykle ważnego. Zgodzisz się chyba ze mną, że naszym celem jako rodziców powinno być dobre zamążpójście córek. Jeśli zdołalibyśmy każdej zapewnić odpowiednie małżeństwo i przekonać się, że są w tych związkach szczęśliwe, moglibyśmy się cieszyć w dwójnasób, prawda? - Nie rozumiem, w jaki sposób to... - Gdyby Lorelei uznała, że będzie szczęśliwa w związku z... z jakimś nicponiem niskiego pochodzenia, z pewnością bym się temu sprzeciwił. Lecz ona zakochała się w bardzo zamożnym dżentelmenie, którego niezwykle cenię, szlachetnym człowieku, który będzie ją dobrze traktował i przyniesie zaszczyt naszej rodzinie, a o jej rękę poprosił w niezwykle stosowny i dystyngowany sposób. Jestem zupełnie pewien, że będzie z nim szczęśliwsza niż z jakimś hrabią czy wicehrabią i dlatego właśnie postanowiłem dać moje przyzwolenie na ten związek. Nie ścierpię też żadnych sprzeciwów. Lady Tremaine wpatrywała się w niego bez słowa, z lekko rozchylonymi ustami. - Elizabeth, straciliśmy już jedną córkę. Czyżbyś o tym zapomniała? Myślę, że popełniliśmy błąd, upierając się przy jej małżeństwie z lordem Edelstonem. Być może Rebeka byłaby szczęśliwsza jako szanowana stara panna myszkująca po mojej bibliotece albo jako nauczycielka. Powtarzam raz jeszcze, że wolałbym wcale nie wiedzieć, gdzie ona jest teraz! Doszedłem do wniosku, że jako rodzice zawiedliśmy ją. Zapamiętaj moje słowa: nie chcę, aby druga z moich córek zawierała wymuszone małżeństwo, zwłaszcza że Lorelei potrafiła dokonać tak dobrego wyboru. Lady Tremaine, całkowicie oszołomiona uporem małżonka, była bliska płaczu. - Elizabeth - rzekł sir Henry nieco łagodniejszym tonem - dokonałaś wielkiej rzeczy, wychowując dwie wspaniałe, powtarzam, wspaniałe córki! Możesz być dumna z Lorelei. Jej wielka uroda w całkiem zrozumiały sposób podsyca twoje ambicje, podobnie zresztą czuje każda oddana matka. Lorelei jednak w wyborze męża okazała też rozum i właśnie dlatego uważam, że spotkało nas wielkie szczęście.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|