Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mojej głowy, a on sam po raz drugi stracił równowagę i znów upadł w błoto. Zcisnął zęby, aż napięły się mu ścięgna na szyi. Z zaciśniętych ust wypluł wraz ze śliną przekleństwo. Podniósł się i zaatakował po raz trzeci. Tym razem miał w ręku nóż. 64 Musiałem więc zastosować wpojony mi w Kawalerii Powietrznej system walki Combat 56, wymyślony przez polskiego komandosa, majora Arkadiusza Kupsa. System ten początkowo miał służyć siłom specjalnym, był zresztą wzorowany na koreańskim Kyoksulu, judo, doświadczeniach amerykańskiego SWAT-u, brytyjskiego SAS-u i rosyjskiego Specnazu. Z czasem jednak zmienił się w sztukę walki bardziej cywilną. Ręka Studenta uzbrojona w nóż wystrzeliła w moim kierunku. Zrobiłem krok do przodu, delikatnie się pochyliłem i zablokowałem cios zewnętrznym grzbietem dłoni. Ręka z nożem ześliznęła się po moim prawym boku, a ja chwyciłem napastnika pod pachą i unieruchomiłem jego łokieć. Teraz wystarczyło złapać go za twarz otwartą dłonią i pociągnąć w stronę ziemi, jednocześnie podcinając go nogą, i Student po raz trzeci leżał w błocie. Nacisnąłem na łokieć jego wyprostowanej ręki. Student zajęczał, a nóż upadł na ziemię. - Starczy, starczy - kapitan Mazurek już do nas biegła. - Brawo, sierżancie Mierzejko! Ze sztuk walki macie piątkę! Puśćcie już kapitana Stelmacha, bo zrobił się czerwony na twarzy. Posłusznie uwolniłem Studenta . O dziwo! Nie rzucił się na mnie ani nie złościł. Z uśmiechem podał mi rękę i powiedział: - Test psychologiczny też zdałeś wzorowo. Tak właśnie powinien działać komandos. Na zimno, bez agresji i pewnie. To kapitan Mazurek kazała mi cię sprowokować... Zatkało mnie. Drapałem się po głowie, nie wiedząc co powiedzieć. - Zawsze uderzaj we wroga niespodziewanie - radził przed wiekami Sun Tzu, a ty go posłuchałeś - odezwał się Rambo - nie mylił się też kiedy mówił, że Niezłomność polega na doskonałej samoobronie oraz na stworzeniu możliwości zwycięstwa poprzez szybki atak. - Dość tej filozofii - przerwała mu kapitan Mazurek - słońce już wysoko, a przed nami kupa roboty. Podciąganie i uginanie rąk na drążku oraz skrętoskłony przeszedłem bez problemu. Teraz jednak czekała mnie próba najtrudniejsza ze wszystkich. Stałem pod drzewem, do którego gałęzi, zwisającej jakieś pięć metrów nad ziemią, przywiązana była alpinistyczna linka. Miałem się na nią wdrapać. - Na co czekacie, Mierzejko? - spytała kapitan Mazurek z niepokojem. - Może macie lęk wysokości? Niestety, nie myliła się. - Skąd! - powiedziałem hardo, nieumiejętnie ukrywając lęk w głosie i podszedłem do liny. Była trochę mokra, ale o dziwo dobrze trzymała się ręki. Tylko nie patrz w dół, tylko nie patrz w dół - napominałem się w myślach, kiedy niezdarnie wdrapałem się na wysokość dwóch metrów. I wtedy to wróciło. Stałem na wieży basenu. Gotowy do skoku. Z radością czekający, aż pęd powietrza owionie złożone nad głową ręce, które za chwilę miały przebić błękitną taflę wody. Zbliżyłem się do krawędzi i objąłem zimny beton mokrymi palcami stóp. Ugiąłem kolana, żeby odbić się i skoczyć, kiedy usłyszałem człapanie za plecami. To klasowy łobuz, Zenek Kiciński, zaszedł mnie od tyłu. 65 Nie zdążyłem zareagować. Zenek popchnął mnie w plecy i poleciałem w dół. Po chwili uderzyłem plecami i bokiem w wodę. Na szczęście nic mi się nie stało. Ale od tej pory unikałem wysokości. - Nie zasypiajcie na linie, Mierzejko - głos kapitan Mazurek wyrwał mnie z przykrych rozmyślań. Muszę to zrobić, muszę się przemóc - pomyślałem i wyobraziłem sobie okrutny śmiech generała Tłuczka, gdybym nie przeszedł testu, i wyraz zawodu w zielonych oczach kapitan Mazurek. Jakoś dobrnąłem do końca liny i błyskawicznie zjechałem na dół. - Wszystko w porządku? - pani kapitan patrzyła na mnie uważnie. - No jasne - odpowiedziałem nie patrząc jej w oczy. Chociaż na dworze było prawie zimno, czułem jak strużki potu ściekają mi po plecach. - To doskonale - powiedziała kapitan Mazurek. - Wracamy do bazy. Zdacie jeszcze testy pływackie i po południu zaczynamy szkolenie w zespole. Powlokłem się milcząc do samochodu. Wszystkie mięśnie promieniowały tępym bólem. W głowie pulsował jeszcze strach, jaki odczuwałem, kiedy dotykałem ręką węzła liny na gałęzi drzewa, pięć metrów nad ziemią. - Niezły czas! - pochwaliła mnie kapitan Mazurek, kiedy wynurzyłem się z wody i złapałem za srebrną poręcz przytwierdzoną do słupka startowego. Oddychałem głęboko, szybko łapiąc powietrze po wyczerpujących pięćdziesięciu metrach pod wodą. Przetarłem oczy z piekącej, chlorowanej wody. Pani kapitan odznaczyła coś na kartce, którą trzymała w rękach. - No... - powiedziała odrywając oczy od kartki i patrząc na mnie z sympatią - pływanie zaliczone - stuknęła długopisem w odpowiednie rubryczki w swoim wykazie - został już tylko ostatni test sprawnościowy... - w jej pięknych zielonych oczach błysnęło coś jakby współczucie. - Musicie skoczyć na główkę z tej wieży - wskazała na wznoszącą się pięć metrów nad taflą wody betonową konstrukcję. - Muszę coś zameldować, pani kapitan... - przełknąłem ślinę i spojrzałem w jej twarz, na której pojawił się pytający wyraz - ja..., ja... - nie miałem odwagi, żeby to z siebie wykrztusić - ja mam... Nie dane mi było dokończyć, bo za moimi plecami odezwał się znajomy, chrapliwy, nasączony ironią głos: - Co macie, sierżancie Mierzejko? To generał Tłuczek wszedł niezauważony przez nas na basen i stał teraz na brzegu z rękami opartymi na biodrach i złośliwym uśmiechem od ucha do ucha. - Chciałem zameldować... - powiedziałem prawie drżącym głosem, patrząc na twarz kapitan Mazurek, w której spojrzeniu dostrzegłem wyraz niemej prośby - ...zameldować, że mam wielką ochotę skoczyć z tej wieży - skończyłem już nieco pewniej, patrząc wyzywająco na Tłuczka. Generał uniósł brwi i lekko uchylając usta, śmiał się cicho i długo.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|