Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nosiło prawie śladów działalności ludzkiej. Wyszukałem odpowiedni otwór i weszliśmy do tuneli. Zaświeciłem latarką pod nogi i aż gwizdnąłem. - A niech to szlag... - wyrwało mi się. Ziemię pokrywały zużyte igły i strzykawki. - Narkomańska melina - zawyrokował szef. - Uważaj, żeby się nie pokłuć. HIV murowany. Ominęliśmy niebezpieczny śmietnik. Głębiej było prawie czysto. - Gdzie poszukamy najpierw? - Możemy sobie darować całą tamtą część - pan Tomasz machnął ręką w kierunku północnym. - Poszukamy na osi mostku... - Mostku? - zdziwiłem się. - W czasach gdy ta twierdza funkcjonowała, nie mogło tu być takiej betonowej grobli - wyjaśnił. - Sądzę, że albo był tu ceglany mur z korytarzem w środku, albo, co bardziej prawdopodobne, przerzucono lekki metalowy mostek. Zagłębiliśmy się w niski i paskudnie cuchnący chodnik. Tunel zatoczył coś w rodzaju łuku i znalezliśmy się w ciasnym pomieszczeniu. - Ceglana grobla - ucieszyłem się. - Teraz zalana cementem. W stronę fortu ciągnął się niski chodnik. Jego sufit podparty był sporą ilością kijów. - Nie ma sensu pchać się w tę dziurę. Jest dostęp od drugiej strony- szef ostudził moje zapędy. - W drugą stronę! Poświeciłem. Na osi faktycznie znajdował się wlot do korytarza minerskiego. Zasłoniętego kilkunastoma deskami. Za nimi paskudnie powybrzuszany sufit groził w każdej chwili zawaleniem. Dwadzieścia metrów dalej kończył się zawałem. - Tędy i tak nikt nie wlazł - zauważyłem. - No to w drogę - popchnął mnie w stronę wejścia. - Poszukamy wlotów do chodników minerskich na południowej ścianie fosy. Przeszliśmy przez jeszcze jeden wąski korytarzyk. Kazamaty po tej stronie zalane były wodą. Wprawdzie po wierzchu ścięta była lodem, ale po przedwczorajszej odwilży nie mogliśmy być pewni jego wytrzymałości. Po chwili wahania ruszyłem łamiąc tafle na kawałki, a szef wycofał się na powierzchnię. Przeszedłem przez mniej więcej dwadzieścia pomieszczeń, nigdzie nie natrafiając na wyloty tuneli. Wprawdzie we wszystkich ścianach od południowej strony znajdowały się nisze, ale przykładana echosonda milczała. Wreszcie stwierdziwszy, że dalsze pomieszczenia odcina zawał, wynurzyłem się na światło dzienne. Buty przemokły mi oczywiście na wylot, podobnie jak spodnie do kolan. - I co? - zapytał szef. - Chyba były jeszcze jakieś pomieszczenia tam - wskazałem gestem koniec fosy i przebiegającą tuż za płotem linię tramwajową - ale są zasypane. Pan Tomasz zamyślił się. - Chodz, to pokażę ci pewną ciekawostkę - uśmiechnął się. Przeszliśmy przez wał i po jego drugiej stronie znalezliśmy sporą bramę prowadzącą do ukrytych w nim pomieszczeń. Weszliśmy kilkadziesiąt kroków, mijając stare wieszaki wyrzucone z jakiejś szatni, i szef zapalił latarkę. Jej światło wyłuskało z ciemności samochód, a raczej jego smętne pozostałości. Karoseria przerdzewiała na wylot, szyby zniknęły, podobnie jak koła. W miejscu silnika widać było jakieś przerdzewiałe elementy. - Przedwojenny fiat - zawyrokowałem. - Ciekawe, kto go tu schował i w jakich okolicznościach. - Ciekawe - mruknął szef. - Szkoda, że już nigdy się tego nie dowiemy. Może został ukryty przed Niemcami podczas okupacji, a może przed Armią Czerwoną. Po kilku latach stania w tak wilgotnym lochu nie nadawał się do niczego. Wymontowano to, co mogło się jeszcze przydać, a reszta została... Wycofaliśmy się. Zeszliśmy na dół i wzdłuż martwych kortów tenisowych ruszyliśmy do wejścia. Szef niespodziewanie zakręcił w kierunku budynku fortu artyleryjskiego. Poszedłem za nim. Zatrzymaliśmy się przed wejściem. Wewnątrz mieściło się archiwum Warszawskiego Okręgu Wojskowego. - Wejdziemy? - zaproponowałem. Kiwnął bez przekonania głową. - Wejść możemy, ale to nic nie da. Nasz złodziejaszek nie mógł penetrować strzeżonego obiektu wojskowego. Wygrzebałem z kieszeni upoważnienie od pułkownika Kozłowskiego. Po chwili dzwonienia otworzył nam jeden z pracowników. - Chcielibyśmy rzucić okiem na podziemia - powiedziałem wręczając mu upoważnienie. - Zapraszam - kiwnął głową. Otworzył boczne drzwi. Przeszliśmy przez salę zastawioną setkami regałów. Piętrzyły się na nich tysiące teczek pokrytych kurzem. Wzdrygnąłem się mimo woli. Pan Samochodzik zauważył to. - Tobolsk ci się przypomina - zauważył. - Właśnie. Doszliśmy do maleńkiej klatki schodowej i po kamiennych stopniach zeszliśmy do piwnic. Loch obiegał fort dookoła. Był zupełnie pusty. Przykładałem w kilku miejscach echosondę do ścian i podłogi, ale wszędzie buczała tylko cicho. Echo wskazywało, że otaczające nas mury są lite, nie kryją wewnątrz pustych przestrzeni ani innych niespodzianek. W ostatnim pomieszczeniu znalezliśmy klapę w podłodze. Uniosłem ją i poświeciłem. Schodki prowadziły prosto w wodę. Prawdopodobnie był tu kiedyś jeszcze jeden poziom, obiegający fort korytarz, i wejścia do tuneli prowadzących poza umocnienia. Jednak poziom wód gruntowych się podniósł, a może przestał działać system odwadniający tę część skarpy, tak czy owak tunele uległy zalaniu. - Tak oto w naszym ręku zerwała się jeszcze jedna nić - powiedział szef, gdy znowu przez archiwum wychodziliśmy na zewnątrz. - Pozostała nam tylko Luneta Władymir. - Fort Legionów - mruknąłem i zatrzymałem się tknięty nagłą myślą. - Szefie, szyfr! - Szyfr? - Siergiej, Georgij i Paweł - legioniści. - Fort Legionów - mruknął w zadumie. - Trzy pierwsze imiona to informacja, wśród jakich legionistów szukać. Ostatni człon szyfru to wskazówka. - Niewykluczone - mruknął. - Sądzisz więc, że chodzi o Fort Legionów? - Jestem tego pewien. - Za szybko i zbyt pochopnie wyciągasz wnioski - powiedział w zadumie. - Myślałem nad tym szyfrem. Skoro w razie czego miał być przekazany prezydentowi Mościckiemu, to wskazówka jest bardzo mętna. Przeszukanie fortu to sporo roboty... - Mogli być jakoś wcześniej umówieni. Na przykład podchorąży Mróz typował kilka skrytek, a szyfr wskazywał jedną z nich, orientacyjnie, bo szczegóły były znane obu... - Zaczekaj. Twoje rozumowanie jest nie do przyjęcia. Po pierwsze przed wojną nie mogli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|