Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pauliny, może dlatego, że od strony technicznej ona jest gospodynią, a może z innych, bardziej złożonych przyczyn. Teraz otwiera kolejną butelkę wina, które stanowi jego wkład do obiadu. - Jeszcze jedna? - pyta Teresa. - Jeszcze jedna. - Gładzi ją po ramieniu, jakby chciał ją sobie zjednać. - Zasłużyliśmy na nią, czy nie tak, James? Mieliśmy pracowity weekend. James nadstawia kieliszek. - Skoro tak mówisz. Choć to niemal nie wygląda na pracę - kilka godzin nad ósmym rozdziałem i rundka po muzeum. - Bardzo mi się podobało to muzeum - mówi Carol. - Wygląda jak dekoracja do jednej z telewizyj- nych adaptacji Hardy'ego. Chciałoby się tam mieszkać i chodzić w długiej spódnicy i szalu jak Tess. - Nie mogę sobie wyobrazić ciebie w roli wiejskiej dziewczyny dojącej krowy - ripostuje James. - Ale mogłabyś grać taką rolę, gdyby cię odpowiednio przebrać. Carol robi obrażoną minę. Tak - myśli Paulina - gdyby odjąć tę malowaną koszulkę w twarzowym kolorze bławatków, dobrze dobranym do oczu, białe dżinsy i adidasy, zburzyć tę ostrzyżoną za pięćdziesiąt funciaków fryzurkę, dodać trochę brudu i kilka powykręcanych palców, a będzie pasować do stereotypu. W sam raz taki maślany, różowoblond wygląd. Młodość, zdrowie, seks". Maurice się uśmiecha. - A ciebie nie zachwyciło, Paulino? To muzeum? - Nie - odrzuca Paulina. - Pokazówka. Nostalgiczny kicz. Może ktoś chce jeszcze dokładkę casse- role? - O raju! - woła Carol ze śmiechem. - A to dostaliśmy odprawę! Zerka na Maurice'a, który przygląda się Paulinie. Wydawałoby się, że jest zachwycony. - Pokazówka? Powiedz nam coś więcej, Paulino. Nie sądziłem, że tak ostro to oceniłaś. Paulina patrzy na niego chłodno. Ignoruje Carol. - A gdzie ich cały pot i krew, pytam? Gdzie rachityczne dzieciaki, martwe niemowlęta, chroniczne choroby i nie leczone przypadłości? Gdzie ropiejące rany, bolące kości? Gdzie zimno, wilgoć i zżerający, codzienny wysiłek? Carol krzywi się z niesmakiem. - Z pewnością nie było aż tak strasznie. James wysuwa talerz w stronę Pauliny. - Czy wezmie to pani za brak wrażliwości, jeśli poproszę o ostatnią dokładkę casserole? - Słuszna uwaga - zwraca się Maurice do Pauliny. - Muzeum jako zadanie kosmetyczne. Paulina wrzuca casserole na talerz Jamesa. - Nie wątpię, że masz już cały rozdział na ten temat. R L T - Rzeczywiście, tak się składa, że mam. Dziecinny alarm wydaje płaczliwy dzwięk. - Uuch... - mówi z troską Carol, spoglądając na Teresę. Jeszcze jeden bardziej kategoryczny lament. Teresa wstaje i wychodzi z pokoju. - Ale wystawy w londyńskiej Tower nie są zabiegiem kosmetycznym - wraca do tematu James. - Narzędzia tortur. Lochy. Szafot. - O, to co innego. Ludzie nie identyfikują się z tym tak samo. To przemoc historyczna, a więc było i minęło. Poza tym choroby i niewygody nie pasują do wyobrażenia, jakie Muzeum Wsi usiłuje przekazać. Wieś jest lepsza. Wieś jest zdrowsza. Wieś jest arkadią. - Maurice patrzy na Paulinę, oczekując aprobaty, ale Paulina zbiera z pewną gwałtownością talerze i nie zwraca na niego uwagi. - To ciekawe - zauważa James. - Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Muzeum Przemysłu znienawidzi tę książkę. Tym lepiej zresztą. To wywoła kontrowersyjne recenzje i wzbudzi duże zaintere- sowanie. - Czy mogę w czymś pomóc, Paulino? - pyta Carol. - Nie, dziękuję. Są jeszcze sery, ale poczekamy, aż wróci Teresa. - W takim razie gdzie tu jest wucecik? - pyta James. - Na górze. - Paulina odwraca się do zlewozmywaka i wkłada talerze do mycia. Za jej plecami Maurice i Carol rozmawiają o Muzeum Przemysłu w Potteries, które Maurice oglą- dał. Carol mówi, że chciałaby tam pojechać. - Coś wymyślimy - przyrzeka Maurice. - I tak powinienem tam pewne rzeczy sprawdzić. Paulina idzie do spiżarni po sery. Rozwija je, kładzie na desce i szuka krakersów. Kiedy wraca, wi- dzi, że Maurice stoi za krzesłem Carol, sięgając po wino na kredensie. Przez moment widzi też, że jego druga ręka spoczywa na karku Carol, zanim się zsunie, żeby Maurice mógł napełnić kieliszki. Wraca Ja- mes. - Ależ masz mordercze schody, Paulino. - Wiem. Trzeba bardzo uważać. - Trochę wina, Paulino? - pyta Maurice. - Czy też zostaniesz przy białym? - Przy żadnym. Ostry ton jej głosu sprawia, że Maurice milknie. Paulina dostrzega w jego wzroku raptowny lęk, budzi się w nim ostrożność. I zaraz wygasa. Maurice odstawia butelkę na kredens, zajmuje swoje miejsce i przekonuje Jamesa, że muszą kiedyś wszyscy pojechać do Potteries. Teresa także wraca do pokoju. - W porządku? - pyta Paulina. Teresa kiwa głową. - Mam nadzieję. Siada. Sery, a potem owoce krążą wokół stołu. Pokój jest zaśmiecony resztkami jedzenia i picia. Można by pomyśleć, że to zachęcająca scena. Biesiadna, swobodna. Ale Paulina zdaje sobie sprawę tylko z pajęczyny napięcia, z mocnych powiązań między tą a tamtą osobą, z nieprzeniknionego wyrazu oczu Te- resy, ze sposobu, w jaki obecni spoglądają albo nie patrzą na siebie. Może jeden James jest z tej sieci wy- R L T łączony, je brzoskwinię; kosmyk czarnych włosów spada mu na czoło, podczas gdy mówi, przyjemnie za- mroczony winem. Jest poniedziałek. Wreszcie wyjechali - Carol i James. World's End rozpoczyna nowy tydzień pra- cy, Maurice w swoim gabinecie, Paulina w swoim, Teresa nadzoruje Luke'a. Traktor Chaundy'ego ryczy, jeżdżąc z jakimiś zleceniami tam i z powrotem, pszenica dojrzewa z godziny na godzinę. Paulina ucięła sobie pogawędkę z listonoszem, usłyszała przepowiednię pogody i dowiedziała się, że w nocy na głównej drodze było paskudne zderzenie. Zaniosła pocztę dla Maurice'a i Teresy, zobaczyła, że nastrój Teresy się zmienił, a zacięty wyraz twarzy zniknął. I znowu coś się wydarzyło, coś zostało powiedziane albo uczy- nione i teraz humor Teresy jest już zupełnie inny. Wątpi we własne domysły. Jest w stanie remisji. Paulina widzi to i drży o nią. Wraca do domu, idzie na górę do gabinetu i zanurza się w przemyśle naftowym Mo- rza Północnego. Dzwoni telefon. - To ja. Chris. - Cześć! - mówi Paulina. - Jak tam idzie poprawianie rozdziału? - Hm, obawiam się, że nie idzie. - Może powinien pan znowu wspiąć się na swoją górę. Albo na inną. Niech się pan odblokuje. - Nie sądzę, żeby to pomogło - upiera się Chris. Pauza. - Czy coś się stało? - pyta Paulina. - Tak. Moja żona odeszła. Rzuciła mnie. - Och! - Znowu pauza. - O Boże! - mówi Paulina. A potem ostrożnie: - Czy wie pan, dokąd poszła? - Tak. Do matki. - Aha. W takim razie sądzę, iż można śmiało przypuszczać, że wróci. - Tak pani myśli? - Tak myślę - twierdzi stanowczo Paulina. - Ale pana mocno trafiło. Musi pan sobie wszystko do- brze przemyśleć. To znaczy, w czym leży problem. - Kiedy ja myślę! - żali się Chris. - Myślę jak szalony. Oczywiście tylko wtedy, kiedy nie gotuję, nie karmię dzieci i nie robię prania. - Może nie podoba jej się mieszkanie w połowie drogi na walijską górę. - Tak, to może być powód. - Niech pan jej zaproponuje Swansea - podpowiada Paulina. - Może ta sztuczka się uda. To zna- czy... między wami wszystko było dotychczas względnie dobrze, czy tak? - Tak mi się zdawało. - A gdzie mieszka jej matka? - W małym miasteczku w Shropshire. - Wobec tego daję jej tydzień - oznajmia Paulina. - Wróci. Niech pan każe dzieciom płakać w słu- chawkę telefonu. R L T Póznym popołudniem Paulina, Teresa i Luke idą na spacer wzdłuż drogi dojazdowej aż do hodowli kurcząt Chaundy'ego tuż za szczytem wzgórza. Początkowo Maurice ma zamiar im towarzyszyć. Twierdzi, że potrzeba mu trochę świeżego powietrza. Jest już gotów do wyjścia, kiedy dzwoni telefon. Ktoś z Dzie-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|