Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sprawa załatwiona odrzekł spokojnie lekarz. Jedziemy do sanatorium. To bardzo zaciszne miejsce w pięknym ogrodzie. Nikt nie będzie naprzykrzał się pani, szukał spotkania. Elinor westchnęła z ulgą. Tak... Czegoś takiego mi trzeba. Myślała, \e Peter Lord zrozumiał wszystko, zapewne z racji swojego zawodu. Wiedział i nie dręczył pytaniami. Jak uroczo, jak cudownie być z nim, uciekać od całego zamętu i Londynu dokądś, gdzie jest bezpiecznie. Pragnęła zapomnieć... jedynie zapomnieć! Nic nie wydawało się realne. Przeszło, minęło, dobiegło kresu wszystko: dawne \ycie, dawne wzruszenia. Jest nową, obcą, bezradną istotą, całkiem surową, nieukształtowaną. Wszystko rozpoczyna powtórnie, bardzo dziwna dla siebie samej, bardzo zalękniona. Ale obecność doktora Lorda przynosi niewysłowioną ulgę. Byli za miastem. Szybko mijali peryferie. Elinor odezwała się wreszcie. Pan mnie ocalił... tylko pan. Nie. Herkules Poirot, istny czarodziej. Dziewczyna zaprzeczyła ruchem głowy. Tylko pan! powtórzyła z uporem. Pan go wynalazł, skłonił do działania. Zgoda uśmiechnął się młody lekarz. Ja go skłoniłem do działania. Wiedział pan, \e... \e nie zrobiłam tego... czy te\ miał pan wątpliwości? Nie byłem zupełnie pewien padła szczera odpowiedz. Właśnie... Na początku rozprawy omal nie przyznałam się do winy, bo... bo przecie\ myślałam o tym. Myślałam wtedy, kiedy śmiałam się pod oknem domu siostry Hopkins. Zdawałem sobie z tego sprawę przyznał Peter Lord. Teraz wydaje mi się wszystko bardzo dziwne mówiła Elinor tonem zadumy. Jak gdybym była opętana. Kiedy kupiłam pastę rybną i przyrządzałam kanapki, udawałam wobec samej siebie, myślałam: Teraz dodaję truciznę. Ona zje to i umrze, a Roddy wróci do mnie . Takie udawanie przynosi czasem ulgę powiedział Peter Lord. No i nie ma w nim nic złego. Człowiek rozładowuje napięcie w wyobrazni, jak gdyby wypacał chorobę z organizmu. To prawda!... Widzi pan, opętanie minęło nagle. Rozproszyły się czarne opary. Kiedy tamta kobieta powiedziała o ró\ach przed domkiem odzwiernego, \ycie wróciło naraz do normalnego stanu wzdrygnęła się nerwowo. A pózniej, kiedy przyszłyśmy znowu do saloniku... Ona nie \yła... a raczej konała. Wtedy odczułam wyraznie, \e to mała ró\nica wymyślić morderstwo albo je popełnić. Ró\nica kapitalna! obruszył się lekarz. Jest pan o tym przekonany? Oczywiście! Myślenie o morderstwie nie krzywdzi nikogo. Ludzie mają dziwaczny pogląd na tę kwestię. Sądzą, \e fantazjowanie równa się planowaniu zbrodni. Nic podobnego! Je\eli ktoś myśli długo o morderstwie, budzi się nagle, wychodzi z mroków i zdaje sobie sprawę, \e to czyste brednie. Pan potrafi uspokajać! zawołała z przekonaniem Elinor Carlisle. Nie... szepnął Peter Lord. Posługuję się tylko zdrowym rozsądkiem. Azy błysnęły w oczach dziewczyny. Tam... w sądzie... spoglądałam na pana od czasu do czasu i... i nabierałam odwagi. Wyglądał pan tak... tak przeciętnie... parsknęła krótkim śmiechem. Jestem niedelikatna, prawda? Rozumiem panią. Pośród koszmaru przeciętność jest symbolem nadziei, jedynej nadziei. A zresztą to, co pospolite, zawsze poczytywałem za najlepsze. Po raz pierwszy od czasu, gdy zajęła miejsce w samochodzie, Elinor spojrzała na towarzysza. Twarz jego sprawiała inne wra\enie ni\ twarz Roddy ego. Nie wzbudzała dreszczu, uczucia raptownego bólu, cierpienia połączonego z upojeniem. Niosła ciepłą sympatię, pociechę. Elinor pomyślała: Jaka to miła twarz, miła i zabawna, a budząca otuchę . Jechali dalej. Wreszcie minęli bramę i szeroką aleję, aby stanąć przed pięknym białym domem na stoku wzgórza. Tu znajdzie pani spokój powiedział Peter Lord. Nikt nie będzie się pani naprzykrzał. Odruchowo poło\yła dłoń na jego ramieniu. A pan?... Pan mnie będzie odwiedzać, prawda? Naturalnie. Często? Tak często, jak pani zechce. Więc... bardzo często. Proszę! Rozdział dwudziesty szósty Jak widać, drogi doktorze powiedział Herkules Poirot kłamstwa, które mówili mi ludzie, były nie mniej przydatne ni\ prawda. Wszyscy okłamywali pana? zapytał Peter Lord. O, tak! Dla tych lub innych racji... Rozumie pan? Najwięcej kłopotu sprawiała mi jedna osoba, chocia\ prawda była dla niej bardzo istotna i ściśle, sumiennie jej się trzymała. Sama Elinor? Właśnie! Wszelkie poszlaki wskazywały na jej winę, a ona nie robiła nic, by podejrzenia rozproszyć, gdy\ słuchała swego wra\liwego, bardzo skrupulatnego sumienia. Zarzucając sobie nie uczynek, lecz zamiar, omal nie zrezygnowała z brudnej, odra\ającej walki i nie przyznała się w sądzie do zbrodni, której oczywiście nie popełniła. Nie do uwierzenia westchnął młody lekarz. Dlaczego? Panna Carlisle poczuwała się do winy, poniewa\ stosowała wobec siebie miarę wy\szą ni\ zwykle stosują ludzie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|