Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Głos wewnętrzny przedrzezniał ją: wszystkich...? W korytarzu nikogo nie było. Oszukiwała samą siebie. Osobą, przed którą chciała skryć myśli, byt Hepburn. Ostatnia noc była cudowna i dziwna, i niezrozumiała. Stanęła przed drzwiami do biblioteki. Przystanęła w ciszy, jakby były to wrota do innego świata. On był po drugiej stronie. Ostatniej nocy nie mogła zasnąć. W jej umyśle kłębiły się nowe odkrycia i stare marzenia, a emocje zmieniały się od podniecenia po strach. Musiała znowu stawić mu czoła, a nie była przygotowana. Nigdy nie będzie przygotowana. Odwróciła głowę na dzwięk szelestu jedwabiu i odgłos kroków. Zmierzała ku niej Larissa, a w jej wzroku było tyle łaskawości, co w spojrzeniu orła, który dostrzegł swoją ofiarę. - Królewno Klaryso! - Jej roszczeniowy ton zupełnie nie przypominał słodkiego głosiku, którego używała przy Hepburnie. - Natychmiast proszę przybyć do mojej sypialni. A to ciekawe, Larissa i jej matka dość jasno wyraziły swoje zdanie na temat zabiegów Klarysy. - Czy mogę znać powód? - Ponieważ tak mówię. - Larissa zarumieniła się po czubek głowy. Ale Klarysa widziała powód. Publicznie Larissa mogła twierdzić, że urody nie należy poprawiać, ale teraz między jej brwiami widniał wielki, czerwony pryszcz. - Zabierz swoje królewskie maści i przyjdz do mojej sypialni - wypaliła Larissa. - Przykro mi, panno Trumbull, ale to niemożliwe. Mam inne spotkanie. - Klarysa zachowała spokój. - Może pózniej? Twarz Larissy była teraz jak burak, a pryszcz stał się purpurowy. - Królewno Klaryso, nie wiesz, z kim rozmawiasz. Jestem jedynym dzieckiem Reginalda Budforda Trumbulla z Trumbull Hall i Anny Joanny Stark--Nash z zamku Grahame. Nie przyjmujemy odmowy od byle wędrownego sprzedawcy. - Uśmiechnęła się kwaśno. - Nawet jeśli uważa się za wygnaną królewnę z nieznanego kraju, istniejącego niewątpliwie jedynie w jej chorym umyśle. Klarysa przeżyła już niejedną zniewagę i to ze strony lepiej urodzonych osób, ale coś w zachowaniu Larissy wyjątkowo ją drażniło. Uśmiech Klary- sy można było nazwać jedynie królewskim, a jej t o n m i a ł w sobie jad, który zwykle rezerwowała tylko do uciszania psów i mężczyzn, którzy na zbyt wiele sobie pozwalali. - Moja droga panno Trumbull, ja jestem pewna twojego pochodzenia, a t o , czy ty wierzysz, czy n i e , że jestem królewną, nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Natomiast dla mnie znaczenie ma to, że dałam komuś słowo, że się z nim spotkam, a dotrzymanie słowa jest dla mnie najważniejsze. Jestem pewna, że osoba twojego stanu doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak ważne jest dotrzymywanie słowa. Wściekłość pozbawiła Larissę resztek dobrego wychowania. Stanęła bliżej, aby wymierzyć Klarysie policzek. Nagle od strony biblioteki rozległ się głos Hepburna: - Wasza wysokość, dziękuję za punktualne przybycie. Ręka Larissy zadrżała i opadła. - Och, panna Trumbull! - wykrzyknął, jakby był zdumiony, i oparł się o framugę, ale jego postawa idealnie naśladowała zachowanie Larissy i aż nazbyt wyraznie świadczyła o tym, że wszystko widział i słyszał. - Nie zauważyłem cię. Mam nadzieję, wasza wysokość, że nie przeszkodziłem ci w pogawędce z panną Trumbull? Larissa oddychała ciężko. Chciała coś tłumaczyć, ale zdołała jedynie wydusić: - N i e . . . nie słyszałam cię. - Nie. - Obrzucił ją uważnym spojrzeniem i dał do zrozumienia, że to, co widział, nie podoba mu się. - Wiem, że nie. Larissa zdała sobie sprawę z błędu , który popełniła, okazując małostkowość i okrucieństwo w obecności człowieka, którego miała zamiar zdobyć, starała się więc zrzucić z siebie winę. - Królewna Klarysa obraziła mnie. Hepburn oderwał się od drzwi i zbliżył ku niej. - Panno Trumbull, wśród rzeczy, których najbardziej nie lubię, jest zbyt nachalne obnoszenie się z kobiecymi wdziękami, a przede wszystkim nieposkromiona zazdrość, którą uważam za wyjątkowo wulgarną. Jesteś winna obu tych rzeczy i jeśli nie nauczysz się bardziej stosownego zachowania, proponuję, abyś wróciła do szkoły. Larissa wytrzeszczyła oczy na Hepburna, a krew odpłynęła jej z twarzy. Wzięła głęboki oddech, chcąc coś odpowiedzieć, ale nie mogła wydobyć słowa, więc usiłując zachować resztki godności, odwróciła się i odeszła. Klarysa popatrzyła za nią. Była świadoma, że nie utrzymała nerwów na wodzy i w rezultacie kogoś uraziła. - Oboje nie postąpiliśmy właściwie. - Co masz na myśli? - Hepburn wziął ją za rękę i zaprowadził do biblioteki. - Panna Trumbull to wyrośnięta dziewczyna, bezczelna i zasługująca na skarcenie. - Tak, ale od dziś będzie zawstydzona w twojej obecności. - Mam nadzieję. Nie rozumiał i nie dbał o to, więc powiedziała coś, co musiał pojąć: - Wyrośnięta, bezczelna dziewczyna ma zwyczaj przysparzać kłopotów takim skromnym kupcom jak ja. Powinnam była jej ulec. Wyglądało na to, że Klarysa zapomniała o wydarzeniach, które miały miejsce między nimi zeszłej nocy. Robertowi to się nie p o d o b a ł o . - Może uważasz, że powinienem być bardziej pobłażliwy? -Tak! Ależ była niemądra, martwiąc się o Larissę, podczas gdy on stał tuż obok. Zmysłowym tonem rzekł: - Ale ja zawsze robię to, co mi się podoba. Odwróciła raptownie głowę i wlepiła w niego wzrok, a jej zmysłowe usta lekko się rozchyliły. Niemal się roześmiał, widząc na jej twarzy seksualne rozbudzenie. Spuściła wzrok, zarumieniła się i cofnęła o krok. Podążył za nią niecierpliwy, by zacząć rozmowę na nurtujący go temat: czy żałowała, że mu uległa. I czy tęskni, by to powtórzyć? - Zapomnij o Larissie, nie jest dla nas ważna. - Tak, to znaczy nie. Może nie jest ważna dla ciebie, ale po takim upokorzeniu będzie cierpiała, i to boleśnie. - Wydobrzeje, takie jak ona zawsze lądują na cztery łapy. - Zastanawiał się, ile guzików będzie musiał rozpiąć, zanim jej różowa suknia opadnie na podłogę. Chciałby ją rozebrać, upewnić się, że nie wystraszył jej tamtym wybuchem namiętności. Wiedział, co zrobić, by się nie spieszyć... ostatniej nocy w zapamiętaniu i wyjątkowym pośpiechu postępował inaczej. Następnym razem bardziej się postara. Teraz będzie ją adorował. Pokaże, że nie zawsze jest bestią, która zatraca się w walce, a potem odnajduje w kobiecych ramionach. Zatrzymał się przy szafce, nalał dwa kieliszki białego wina i jeden podał Klarysie. - Opowiedz mi o sobie. Co takiego zrobiłaś, że przyniosło ci to upokorzenie? Klarysa popatrzyła na kieliszek, jakby to była przynęta. Bo tak było. Przynęta, która sprawiła, że spotkała się z nim znowu i poluzniła sztywny gorset ostrożności. Nie uśmiechnął się, kiedy wyjęła kieliszek z jego dłoni, ale miał taki zamiar i samo w sobie było to interesujące. Bardzo dawno była tak zabawiana. - Upokorzenia się zdarzają. Robi się wszystko, by zapomnieć okoliczności, ale to nie znaczy, że opowiem o tym dżentelmenowi, który... - Zmieszała się nagle i wypiła pospiesznie łyk wina. Piękne ciemne brwi powędrowały ku górze. - Dobre wino. Chyba niemieckie? - Tak, bardzo dobre. - Znała się na winach. Wziął ją pod ramię i poprowadził do tej części biblioteki, w której stały wielkie, rozłożyste fotele, były wysokie okna oraz rzezbione półki i stoliki. - Spocznij, proszę. Dobrze byłoby porozmawiać o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|