Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ja nie bÄ™dÄ™ z wami ani gadaÅ‚, ani siÄ™ o nic rozpytywaÅ‚. No? Nie, nie. Góież chcecie stanąć w Warszawie? W hotelu? Gdy czÅ‚owiek jest zmÄ™czony i ma z nerwami& Ja wcale z żadnymi nerwami nic nie mam nic do roboty! Jeszcze ja bÄ™dÄ™ chorowaÅ‚ na nerwy, na te jakieÅ› gÅ‚upie nerwy! Znosić nie mogÄ™ tego szafowania nerwowoÅ›ciÄ…& Korzeckiemu z lekka rozszerzyÅ‚y siÄ™ powieki i maÅ‚y uÅ›mieszek przemknÄ…Å‚ siÄ™ wskroÅ› twarzy. Wnet znikÅ‚ i jego miejsce zajÄ…Å‚ wyraz niezwykÅ‚y na tym obliczu: gÅ‚Ä™boki szacunek i uwaga. Judym spojrzaÅ‚ na swego towarzysza i doznaÅ‚ ulgi. W istocie: dokÄ…dże pojeóie? Bęóie siÄ™ bÅ‚Ä…kaÅ‚ w ulicach Warszawy, tÅ‚umiÄ…c w sobie drgawki nienawiÅ›ci i tÄ™sknoty? Ależ ja wam zrobiÄ™ piekÅ‚o swojÄ… osobÄ…& mówiÅ‚ gÅ‚osem daleko mniej szorstkim. Pojeóiemy w odóielnych przeóiaÅ‚ach, nawet wagonach, jeÅ›li o to choói. Daóą wam pokój do spania i także bęóiecie mogli wcale miÄ™ nie widywać. Cóż znowu? Nic znowu. Ja wiem, co mówiÄ™. ZresztÄ… ja mam w tym pewne wyrachowanie. Co za wyrachowanie? Takie jedno. Ależ przecie ja już bilet kupiÅ‚em do Warszawy. No wiÄ™c cóż z tego? Zaraz pójdÄ™ i kupiÄ™ woma bilet do Sosnowca. Siedzcież tu spokojnie i martwcie siÄ™, ile wlezie w tak maÅ‚y przeciÄ…g czasu, a ja skoczÄ™ do kasy. Judym powiódÅ‚ okiem za odchoóącym i doznaÅ‚ przyjemnego wrażenia na widok ja- snego kostiumu, który przesunÄ…Å‚ siÄ™ w tÅ‚umie. Westchnienie ulgi wymknęło siÄ™ z jego piersi. Przez krótkÄ… chwilÄ™, myÅ›laÅ‚ o tym, co to jest ZagÅ‚Ä™bie, i pomimo caÅ‚ej odrazy, jakÄ… miaÅ‚ dla miejsc nowych i do tego szczególniej, co może w sobie zawierać ta nazwa, wolaÅ‚ to niż WarszawÄ™. Niebawem Korzecki wróciÅ‚ i z ostentacjÄ… pokazaÅ‚ bilet, który zresztÄ… co pręóej schowaÅ‚ do kieszeni. ZaszedÅ‚ pociÄ…g i Judym udaÅ‚ siÄ™ machinalnie za swym nowym przewodnikiem do wagonu klasy pierwszej. ByÅ‚ sam w przeóiale i zaraz u p oi (Êîanc.) otóż to! masz tobie! u ¹ bie mowa o ZagÅ‚Ä™biu DÄ…browskim, oÅ›rodku przemysÅ‚u górniczego i hutniczego. Luóie bezdomni om d u i 43 usiÅ‚ujÄ…c o niczym nie myÅ›leć, rzuciÅ‚ siÄ™ na sofÄ™. Gdy wagon drgnÄ…Å‚ i ruszyÅ‚ siÄ™ z miej- sca, doznaÅ‚ zupeÅ‚nej przyjemnoÅ›ci z tego powodu, że nie jeóie sam i nie do Warszawy. Nikt tam nie wchoóiÅ‚. Dopiero po upÅ‚ywie goóiny wsunÄ…Å‚ siÄ™ cicho Korzecki ze swÄ… gÅ‚Ä™bokÄ… skórzanÄ… walizkÄ… w rÄ™ku. UsiadÅ‚ w drugim kÄ…cie przeóiaÅ‚u i czytaÅ‚ książkÄ™. Gdy zdjÄ…Å‚ swÄ… pÅ‚ytkÄ… czapeczkÄ™, Judym dostrzegÅ‚, że Å‚ysina jego powiÄ™kszyÅ‚a siÄ™ baróo. Rzad- kie, krótko przystrzyżone wÅ‚osy czerniaÅ‚y jeszcze na ciemieniu, ale już naga skóra bieliÅ‚a siÄ™ manifestacyjnie. Korzecki czytaÅ‚ z uwagÄ…. Na jego Å›licznych ustach przew3aÅ‚ siÄ™ od czasu do czasu wyraz zimnej pogardy, quasi-uÅ›miechu ², taki wÅ‚aÅ›nie, jak wówczas gdy z kimÅ› pozujÄ…cym na wielkość ten cynik prowaóiÅ‚ ożywionÄ… dyskusjÄ™. Oczy wlepione w stronicÄ™ maltretowaÅ‚y jÄ… jak czÅ‚owieka. Judym spod rzÄ™s przyglÄ…daÅ‚ siÄ™ Korzeckiemu i znienacka przyszÅ‚a mu do gÅ‚owy óiwna myÅ›l: co staÅ‚oby siÄ™ z JoasiÄ…, gdyby zostaÅ‚a żonÄ… takiego czÅ‚owieka. ChciaÅ‚ w tejże chwili zobaczyć jej zrenice, chciaÅ‚ je sobie przypomnieć, ale oto wzrok jego utopiÅ‚ siÄ™ we wÅ‚asnych Å‚zach, oczy i twarz jak powódz zatapiajÄ…cych. TÄ™sknota LeżaÅ‚ tak nieruchomy, z caÅ‚ym wysiÅ‚kiem pracujÄ…c nad zdÅ‚awieniem w sobie dreszczów cierpienia. W pewnej chwili uczuÅ‚ gorÄ…cÄ… chęć, istnÄ… żąóę rozmowy z Korzeckim o Joasi, wyznania mu caÅ‚ej prawdy, wszystkiego. Już, już miaÅ‚ otworzyć usta i zacząć, gdy wtem coÅ› innego, jakaÅ› nikÅ‚a reminiscencja niosÅ‚a to na dół, niby ciężka Å›rucina, która ugoói ptaka szybujÄ…cego przez powietrze. ZapominaÅ‚ o tym, góie jest, co siÄ™ z nim przytrafia, i w stanie owej półśmierci, w stanie tÄ™sknoty, jak mógÅ‚, siÄ™ grzebaÅ‚. OkoÅ‚o goóiny piÄ…tej z poÅ‚udnia Korzecki zÅ‚ożyÅ‚ książkÄ™ i Å›ciÄ…gnÄ…Å‚ z półki ciężkÄ… wa- lizkÄ™. PrzygotowujÄ…c siÄ™ do opuszczenia wagonu rzekÅ‚ z cicha: Wstawajcie, Judym; jesteÅ›my u celu. Miasto Wyszli na peron dużej, ruchliwej stacji, minÄ™li jÄ… szybko i wsiedli do oczekujÄ…cego powozu. Spasione konie niosÅ‚y ich ostro przez miasto, powstaÅ‚e jakby w ciÄ…gu tygodnia. Domy byÅ‚y nie tylko nowe i ordynarne, ale zbudowane byle jak, z poÅ›piechem. Ulicami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|