Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
choćby dla byle skorupki jajka. Czy nie jest jakoś tak? - zapytał Dzikus spoglądając w twarz Mustafy Monda. - Niezależnie od Boga, choć Bóg mógłby tu być racją. Czyż w niebezpiecznym życiu nie ma czegoś... czego... - Jest w nim wiele - odparł zarządca. - Dlatego stymuluje się od czasu do czasu system hormonalny mężczyzn i kobiet. - Słucham? - Dzikus nie zrozumiał. - To jeden z warunków pełnego zdrowia. Dlatego stosujemy kompensację kuracjami SGN. - SGN? - Surogat gwałtownej namiętności. Regularnie raz w miesiącu. Nasycamy cały system krwionośny adrenaliną. To pełny równoważnik fizjologiczny lęku i wściekłości. Wszystkie pobudzające efekty morderstwa Desdemony przez Otella, a żadnych kłopotów. - A ja lubię kłopoty. - My nie - odrzekł zarządca. - Wolimy, żeby wszystko szło nam wygodnie. - Ja nie chcę wygody. Ja chcę Boga, poezji, prawdziwego niebezpieczeństwa, wolności, cnoty. Chcę grzechu. - . Inaczej mówiąc - stwierdził Mustafa Mond - domaga się pan prawa do bycia nieszczęśliwym. - No więc dobrze - rzekł Dzikus wyzywającym tonem - domagam się prawa do bycia nieszczęśliwym. - Nie mówiąc o prawie do starzenia się, brzydnięcia i impotencji; o prawie do syfilisu i raka; o prawie do niedożywienia, do bycia zawszonym i do życia w niepewności jutra; o prawie do zapadnięcia na tyfus, do cierpienia niewysłowionego bólu wszelkiego rodzaju. Zapadło długie milczenie. - Domagam się prawa do tego wszystkiego - odezwał się wreszcie Dzikus. Mustafa Mond wzruszył ramionami. - Proszę bardzo - rzekł. ROZDZIAA OSIEMNASTY Drzwi były uchylone; weszli. - John! Z łazienki dobiegał niemiły, charakterystyczny odgłos. - Coś nie w porządku? - zawołał Helmholtz. Nie było odpowiedzi. Niemiły odgłos powtórzył się jeszcze dwukrotnie; potem zapadła cisza. Po chwili drzwi łazienki otwarły się i wychynął zza nich nadzwyczaj blady Dzikus. - Och! - zawołał ze współczuciem Helmholtz - John, wyglądasz na bardzo chorego! - Może zaszkodziła ci jakaś potrawa? - zapytał Bernard. Dzikus skinął głową. - Owszem, jadłem cywilizację. - Co? - Zatruła mnie; byłem nieczysty. A potem - dodał ciszej - zjadłem moją własną niegodziwość. - Ale co właściwie... bo przed chwilą ty chyba... - Już jestem oczyszczony - rzekł Dzikus. - Wypiłem ciepłej wody z gorczycą. Tamci patrzyli nań zdumieni. - Czy chcesz powiedzieć, że zrobiłeś to celowo? - zapytał Bernard. - W ten sposób Indianie oczyszczają żołądek. - Usiadł westchnieniem przesunął dłonią po czole. - Odpocznę trochę - powiedział. - Jestem okropnie zmęczony. - Cóż, nie dziwię się - stwierdził Helmholtz. Po chwili milczenia rzekł innym już tonem: - Przyszliśmy ci powiedzieć do widzenia. Wyjeżdżamy jutro rano. - Tak, wyjeżdżamy jutro rano - powtórzył Bernard, na którego twarzy Dzikus dostrzegł nowy wyraz: zdeterminowanej rezygnacji. - Przy okazji, John - ciągnął pochylając się do przodu w fotelu i kładąc dłoń na kolanie Dzikusa - chciałbym przeprosić za wszystko, co się wczoraj zdarzyło. - Zarumienił się. - Tak mi wstyd - mówił, choć głos mu drżał - naprawdę tak mi... Dzikus przerwał mu i ujmując jego dłoń uścisnął ją gorąco. - Helmholtz był dla mnie cudowny - podjął po chwili Bernard. Gdyby nie on, ja... - No już, już - zaprotestował Helmholtz. Zapadło milczenie. Pomimo smutku - a raczej dzięki niemu, bo smutek był symptomem ich wzajemnej do siebie przyjazni - wszyscy trzej młodzi ludzie czuli się szczęśliwi. - Poszedłem dziś rano do zarządcy - rzekł po chwili Dzikus. - Po co? - Poprosić o pozwolenie wyjazdu na wyspy razem z wami. - No i co powiedział? - zapytał żywo Helmholtz. Dzikus potrząsnął głową - Nie zgodził się. - Dlaczego? - Powiedział, że chce przeprowadzić eksperyment. Ale niech mnie diabli - dodał Dzikus z naglą furią w głosie - niech mnie diabli, jeśli dam się eksperymentować. %7ładen zarządca na świecie mnie nie zmusi. Ja też wyjeżdżam jutro rano. - Ale dokąd? - zapytali jednocześnie. Dzikus wzruszył ramionami. - Wszystko jedno. Tam gdzie będę mógł być sam. Od Guildford dolna linia wiodła przez dolinę Wey po Godalming, potem, przez Milford i Witley, prowadziła do Haslemere i dalej, przez Petersfield, do Portsmouth. Prawie do niej równoległa linia górna przechodziła nad Worplesdon, Tongham, Puttenham, Elstead i Gtayshott. Między Hog s Back a Hindhead były miejsca, gdzie obie linie były odległe od siebie nie więcej niż o sześć, siedem kilometrów. Dystans ten był zbyt mały dla nieostrożnych lotników - zwłaszcza wieczorem, po zażyciu półgrama za wiele. Zdarzały się wypadki, i to poważne. Zdecydowano przesunąć górną linię o parę kilometrów na zachód. Między Grayshott a Tongham cztery opuszczone latarnie powietrzne znaczyły przebieg starej drogi Portsmouth - Londyn. Niebo nad nimi było ciche i puste. Dopiero nad Selborne, Borden i Farnham nieprzerwanie bzyczały i ryczały helikoptery. Dzikus na swą pustelnię obrał sobie starą latarnię stojącą na grzbiecie wzgórza między Puttenham i Elstead. Wzniesiona z żelazobetonu budowla była w doskonałym stanie - nawet zbyt wygodna, pomyślał Dzikus, gdy po raz pierwszy tam zajrzał, zbyt luksusowo cywilizowana. Uspokoił jednak swe sumienie obiecując sobie, że będzie w zamian przestrzegał bardziej surowej dyscypliny, oczyszczenia bardziej pełnego i całkowitego. Pierwsza noc w pustelni była rozmyślnie bezsenna. Spędził wiele godzin na kolanach, modląc się to do tych niebios, u których Klaudiusz błagał przebaczenia, to w języku ZuHi do Awonawilony, to do Jezusa i Pookonga, to do orla, swego świętego zwierzęcia. Od czasu do czasu rozpościerał ramiona niczym ukrzyżowany i trzymał je tak przez długie minuty, a ból stopniowo rósł, aż stawał się męką nie do zniesienia; trzymał je w tym dobrowolnym ukrzyżowaniu, powtarzając przy tym przez zaciśnięte zęby (a pot spływał mu po twarzy): O, wybacz mi! O, oczyść mnie! Pomóż mi być dobrym! Powtarzał raz po raz, aż do chwili, gdy z bólu bliski był omdlenia. Gdy nadeszło rano, uznał, że uzyskał prawo do zamieszkania w latarni; tak, nawet pomimo całych szyb w większości okien, pomimo tak wspaniałego widoku z tarasu. Ta sama bowiem przyczyna, dla której wybrał latarnię, stała się niemal natychmiast powodem jej ewentualnego porzucenia. Zdecydował się tu zostać właśnie dlatego, że widok był tak piękny i że z tego właśnie miejsca mógł niejako wyglądać nadejścia wcielonej istoty boskiej. Lecz kimże on jest; by dzień w dzień nieustannie pieścić swój wzrok pięknym krajobrazem? Kimże on jest, by żyć pośród widzialnej obecności Boga? Jedyne, na co zasłużył, to jakiś brudny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|