Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
już wszystko. Czarną sukienkę z długimi rękawami, którą miała wtedy na sobie, kaszmirowy kardigan w ko- lorze świeżego masła. Kiedy usiadła, patrzył na jej nogi ze szcze- rym podziwem; nieszkodliwe i zupełnie oczywiste spostrzeżenie. Był w końcu mężczyzną, a ona była piękna; można mu wybaczyć, że zwrócił na to uwagę. - Zauważyłam pana kilka razy przed naszym domem. Obejrzał się; w drzwiach pokoju stała Sarah. - Przepraszam - bąknął Archie. - Ten dom, państwa dom, to ostatnie miejsce, gdzie czułem się dobrze. - Przeżył pan naprawdę straszne chwile - powiedziała. - Chodzi pan z tym do kogoś? Archie zamknął oczy i odchylił głowę na oparcie fotela. - Boże... - westchnął z uśmiechem. - Pani jest psychiatrą. - Psychologiem - poprawiła, wzruszając ramionami. - Wykładam na Lewis and Clark College. Tak właśnie Gretchen Lowell na nas trafiła. Ogłosiliśmy się z wynajęciem domu na wydziałowej tablicy informacyjnej. Ale oprócz prowadzenia zajęć mam też pa-cjentów. - Zawiesiła głos. - O ile jest pan zainteresowany. - Chodzę na terapię - odparł Arenie, wyszukując wzrokiem miejsce, gdzie upadł, pozbawiony władzy nad własnym ciałem. Nagłe zalała go fala przerażająco wyraznych wspomnień. - Co niedzielę. - Pomaga to panu? Zastanowił się nad pytaniem. - Moja terapeutka używa dość niekonwencjonalnych metod - odpowiedział powoli - ale gdyby ją pani spytała, na pewno byłaby przekonana o ich skuteczności. - Miło mi to słyszeć - uśmiechnęła się Sarah. Archie ostatni raz rozejrzał się po pokoju, a potem zerknął na zegarek. - Muszę już iść. Dziękuję, że zaprosiła mnie pani do środka To bardzo uprzejmie z pani strony. - To byt zawsze mój ulubiony pokój - powiedziała, odwracając wzrok do olbrzymiego okna. - Kiedy te zasłony nie są zaciągnięte, widać śliwy rosnące przed domem. - Tak - mruknął Arenie i takim tonem, jakby rozmawiali o jakiejś wspólnej znajomej, dodał: - Gretchen też się tutaj podobało. 29 Archie był pewien, że Debbie zadzwoni do niego od razu po przeczytaniu drugiego artykułu Susan, bez względu na to, że jest akurat niedziela i nie minęła jeszcze siódma rano. Wiedziała, że o tej porze Archie już nie śpi. I faktycznie, siedział właśnie na kanapie i przeglądał wydruki miłosnych e-maili Lee Robinson. Czuł się jak kliniczny przypadek chorego na podglą-dactwo. Tak działa na człowieka poznawanie intymnych myśli zmarłej nastolatki. Był już po śniadaniu, a konkretnie po kawie i rzadkiej jajecznicy; zjadł tylko po to, żeby nie brać vicodinu na pusty żołądek. W niedzielę zawsze wydzielał sobie kilka tabletek ekstra. - Czytałeś? - zapytała Debbie. Archie opadł na oparcie kanapy i zamknął oczy. - Nie. Opowiedz mi, co tam jest. - Napisała o Gretchen. O tym, co ci zrobiła. Nie wiedzą nawet połowy z tego, co mi zrobiła, pomyślał. - Zwietnie. Są jakieś zdjęcia? - Jedno twoje i jedno Gretchen. Otworzył oczy. Przed nim, na stoliku, leżały tabletki vicodi-nu. Ułożył je w rządku. Wyglądały jak białe zęby. - Gretchen? Które? - Policyjne, z aresztowania. Archie znał to zdjęcie. To był pierwszy ślad, jaki Gretchen po- zostawiła w policyjnych bazach danych. Aresztowano ją w Salt Lake City w 1990 roku za zapłatę fałszywym czekiem. Miała dziewiętnaście lat, wychudłą twarz i tapirowane włosy do ra- mion, a kiedy ją fotografowano, zrobiła wystraszoną minę. Archie pozwolił sobie na mały uśmieszek. - Zwietnie. Nie znosi tego zdjęcia. Wkurzy się. Coś jeszcze? -Wziął w palce jedną tabletkę i zaczął się nią bawić. - Susan Ward zapowiada ujawnienie krwawych faktów dotyczących twojego porwania, o którym wszyscy mówili, a każdy chciałby wiedzieć, jak było naprawdę. - Zwietnie. - Archie wsunął tabletkę do ust i przez chwilę trzymał ją na języku, kontemplując gorzki, kredowy posmak. Potem popił vicodin wystygłą czarną kawą. - Posługujesz się nią - wytknęła mu Debbie. Mówiła cicho, a on niemalże czuł jej gorący oddech na szyi. - To nie fair z twojej strony. - Posługuję się sobą samym. Ona spełnia tylko rolę nagłośnienia. - A dzieci? Opiaty zawsze działały na niego tak, że kiedy dotykał swojej głowy, czaszka wydawała mu się miękka, jak u noworodka. Prze- sunął palcami po włosach na potylicy. Kiedy Ben miał dziesięć miesięcy, spadł ze stolika do przewijania. Pękła mu kość czaszki. Zawiezli go do szpitala i przesiedzieli całą noc na izbie przyjęć. Nie, poprawił się w myślach: Debbie siedziała tam całą noc. On nad
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|