Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sara i Jeff jedli śniadanie, zadzwonił telefon. - Kłopoty? - zapytał zaniepokojony Geoffrey, gdy Sara wróciła z biblioteki. - Telefonowali z biura w Nowym Jorku - wyjaś niła pobladła Sara. - Dawid zachorował. - Dawid był zastępcą Sary, jej prawą ręką. Zamyślona oparła się plecami o parapet i wbiła wzrok w podłogę. - Co mu się stało? - Jeszcze nie wiadomo. Obudził się w środku nocy z bólem w piersiach. Odwieziono go do szpitala. Jest przy nim żona. - Potrząsnęła powoli głową i spojrzała na Geoffreya. - Wracam. - Chcesz dzisiaj lecieć do Nowego Jorku? Nie mo żesz tego zrobić, Saro. Przecież zaledwie wczoraj stamtąd przyleciałaś! - Nie mogę? - spytała, a jej oczy nabrały twardego 178 wyrazu. - Nasza umowa nie przewiduje nagłych wy padków? - Nie o to mi chodziło i ty dobrze o tym wiesz! - odpowiedział równie twardo. - Nie mam zamiaru stawiać ci przeszkód. Myślałem o tym wszystkim, co zaplanowałaś sobie na dziś i na jutro. Sara zrozumiała swój błąd i, zakłopotana, odwróciła wzrok. Czyżby zmęczenie pozbawiło ją zdrowego roz sądku? Przecież Geoffrey miał najwyrazniej dobre intencje. - Te sprawy po prostu będą musiały zaczekać - po wiedziała łagodniej. - Najpierw sprawdzę, jak ma się Dawid. Pracuje ze mną od samego początku, od chwi li, gdy otworzyłam sklep w Nowym Jorku. I jest dla dla mnie kimś bardzo ważnym. A poza tym - zmarsz czyła brwi - ktoś musi się zająć organizowaniem benefisu. Jeżeli polecę tam jeszcze dziś, będę miała na to cały dzień. Wrócę w sobotę rano i zostanie mi jeszcze mnóstwo czasu na przygotowanie przyjęcia. - Ale już i tak jesteś wykończona! - zawołał Geof frey, zrywając się od stołu. - Popatrz, jak wyglądasz! Stanowczo za dużo na siebie bierzesz! - Czuł się winny, bo w niemałym stopniu sam się do tego przy czynił. - Dam sobie radę, Jeff. Przyjęcie jest już prawie przygotowane. Dostawy żywności i kwiatów omówio ne w najdrobniejszych szczegółach. Mogę zrobić listę pozostałych spraw i pani Fleming się nimi zajmie. Zaplanowane na dziś rozmowy telefoniczne mogę za łatwić jutro z Nowego Jorku... - Zamęczysz się, Saro! Sara westchnęła, spuściła głowę i roztarła sobie skronie. - A czy mam inny wybór? - spytała. Zaległo niezręczne milczenie. - Ja polecę do Nowego Jorku - powiedział wresz- 179 cie Geoffrey. - Powiesz mi, dokąd mam pójść i co załatwić. Mogę zacząć od szpitala, żeby sprawdzić, jak czuje się Dawid. A potem pojadę do biura. Co ty na to? - Nie mogę cię prosić o coś takiego - wyszeptała zdumiona. - Wcale mnie nie prosisz - odparł, podchodząc do Sary. - Sam ci to zaproponowałem. Chcę to zrobić, Saro! Chyba że ty się na to nie zgodzisz. - Zgadzam się! To mi bardzo ułatwi sytuację. Ale co z twoją pracą? Masz dosyć swoich zajęć... - Poradzę sobie. - Objął Sarę i podniósł w ramio nach. - A zresztą teraz moja kolej. - Twoja kolej? - %7łeby trochę popodróżować. Musisz być już bar dzo zmęczona tym ciągłym lataniem w tę i z po wrotem. - Nie uskarżam się - wyszeptała, przytulając się do Geoffreya. - Ale ja się uskarżam. Polecę do Nowego Jorku pod jednym warunkiem. - Jakim? , - %7łe będziesz chodziła wcześnie spać. W obie no- ce - A cóż innego mogłabym robić bez ciebie? - Ge offrey roześmiał się i pocałował ją. - Nie wiem - wymamrotał, nie przerywając poca łunku. Potem wyszeptał jej prosto do ucha: - A co robiłaś do tej pory? - Sama nie wiem - westchnęła z zamkniętymi oczami. Kiedy tak ją przytulał i pieścił, nie mogła skupić myśli. Pogładziła szerokie plecy Geoffreya. Znowu pocałował ją w usta. - Wiesz, na co mam teraz ochotę? - zapytał ochry ple. 180 - Na co? - Chcę pójść z tobą do łóżka. - Teraz? - Teraz. - Do którego łóżka? - wymknęło jej się. To było właściwie pytanie, czy Geoffrey ją kocha. Ale kiedy z bijącym sercem czekała na jego odpowiedz, drzwi do kuchni otworzyły się gwałtownie i weszła pani Fleming. - Och, przepraszam... - bąknęła zakłopotana i szy bko się wycofała. Ale czar prysnął. - No, tak... - Geoffrey powoli uwolnił Sarę z ra mion i odsunął się od niej. - Myślę, że powinienem teraz zadzwonić do mego biura, a potem na lotnisko. Dobrze by było, gdybyś mi spisała wszystkie zlecenia. Sara skinęła głową, niezdolna wydusić z siebie sło wa. Była już taka bliska prawdy! To niesprawiedliwe! Ale cóż znaczyło rozczarowanie wobec ciężaru, który Geoffrey zdjął jej z ramion. Idąc za nim do biblioteki, zdała sobie sprawę, że odczuwana ulga tylko w poło wie bierze się stąd, że nie musi lecieć do Nowego Jorku. Najważniejsza była świadomość, że mąż po śpieszył jej z pomocą. A na postawione pytanie do czeka się odpowiedzi kiedy indziej. Podczas lotu z San Francisco do Nowego Jorku Geoffrey ani na chwilę nie zmrużył oka. Spodziewał się, że czteroipółgodzinna podróż pozwoli mu się od prężyć, ale spędził ją na rozmyślaniu o Sarze. Czy go kocha? Na co dzień tak był zaganiany, że nie miał kiedy zadawać sobie tego pytania; tym bardziej nękało go teraz. Gdyby podróżował dwa razy w tygodniu, zupełnie by się zadręczył. Chyba że miałby pewność, że Sara naprawdę za nim tęskni. Albo jeszcze lepiej - żeby podróżowali razem. To byłaby prawdziwa 181 przyjemność! Mógłby się na przykład zaprosić na ten jej benefis. Lizzie może spokojnie zostać pod opieką Caryn i pani Fleming, a Sarze przyda się towarzystwo i męska opieką. Sara jest naprawdę nadzwyczajna, zadecydował, za czynając drugą whisky. Zaplanowała przyjęcie - me nu, nakrycia, kwiaty, wino, muzykę. Gdzież ona wy nalazła ten kameralny zespół, grający na instrumen tach drewnianych? I wszystkich dostawców? Kiedy zaproponował wydanie przyjęcia, był przekonany, że Sara zrzuci co się da na barki gospodyni. Tymczasem nie tylko zajęła się całością spraw organizacyjnych, ale jeszcze przekonała panią Fleming, że jest jej nie słychanie pomocna, co graniczyło z cudem. Tak, Sara była cudowna. Ale również bardzo już zmęczona. Geoffrey zauważył jej bladość i podkrążo ne oczy. Angażowała się bardziej, niż wynikało to z ich umowy. Dlaczego? Geoffrey nie miał pewności. Z miłości do niego? Chyba czas na następną whisky. W przejściu pojawiła się stewardesa, minęła Geof freya, rozglądając się, czy któryś z pasażerów nie potrzebuje jej usług. Geoffrey uniósł rękę, ale szybko ją opuścił i spokojnie patrzył, jak smukła blondynka oddala się. Dawniej nie przepuściłby takiej pociągają cej dziewczynie. Teraz interesowała go tylko jedna kobieta. Spojrzał na złotą obrączkę na palcu i zdał sobie sprawę, że dobrze jest mu w małżeństwie. Gdyby jeszcze wiedział, jaka go czeka przyszłość. Gdyby potrafił wyznać Sarze swoją miłość. Ale to mogłoby ją wprawić w zakłopotanie. Zresztą, czy by mu w ogóle uwierzyła? Przed laty kochali się naprawdę, a on nie potrafił zapobiec klęsce. Jaki sens miałyby obecnie jego zapewnienia o miłości? Lepiej ją po prostu oka zywać. 182 Przypomniał sobie, jak postanawiał zachować chłód i trzymać Sarę na dystans. Czy naprawdę wyobrażał sobie, że to możliwe, czy tylko był zbyt tchórzliwy, aby przyznać się do tego, że Sara intryguje go teraz jeszcze bardziej niż przed laty w Snowmass? Chciał być męż czyzną silnym i w pełni odpowiedzialnym za swoją przyszłość. Ale czy był taki w istocie? Kiedy w rachu bę wchodziła Sara, czuł się całkowicie bezsilny. Sara natomiast wcale nie sprawiała wrażenia bezsil nej. W Nowym Jorku Geoffrey przekonywał się o tym na każdym kroku. Wysłuchiwał hymnów pochwal nych na cześć szefowej, oglądał na własne oczy osiąg nięcia Sara McCray Originals. Odwiedził w szpitalu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|