Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
hamaka zwisała z ich karków jak długi, ciężki szal. Willy udało się wstać, zanim honda podjechała dej nich, ale Bain nie był aż tak zręczny. - Co się stało? Zrzuciła pana? - zawołał Denny; wyślizgując się zza kierownicy. - Zrzuciła pana, co? - powtórzył Maurice, szczerząc zęby od ucha do ucha. Bain spojrzał na nich ze złością. Miał nadzieję, że nie wygląda równie idiotycznie, jak się czuje. - Kiedy następnym razem będziecie panowie słać; moje łóżko, to może łaskawie zechcielibyście najpierw strząsnąć piasek z prześcieradła? - mruknął mściwie. Buddy wyciągnął do niego rękę i Bain chcąc nie chcąc przyjął jego pomoc. Kiedy udało mu się wreszcie stanąć na nogach, humor poprawił mu się nieco. Nawet zdołał się uśmiechnąć, wyobrażając sobie, jak przed chwilą wyglądał. Wszyscy oni byli tacy młodzi i sprawni. - Czy szukaliście mnie? - Może zrobić panu pranie? Fale nie są dobre i pomyśleliśmy, że odwalimy trochę roboty, zanim się nie zwiększą. Słyszeliśmy w sklepie, że zbliża się do nas huragan - oznajmił radośnie Buddy. - To powinno; pomóc. - Przykro mi, że was rozczaruję, ale to tylko niż. - Bain pomyślał, że istotnie pranie by się przydało. Prawdę mówiąc, wziął ze sobą tylko jedną walizkę; i prawie wszystko co miał, było już brudne. Wszyscy obrócili głowy, gdy z osłoniętej werandy rozległ się donośny głos Franka. - Willy, jeżeli skończyłaś już prowadzić rozmowy ze swoimi przyjaciółmi pod oknami mojej sypialni, to może mogłabyś się przełamać i pokazać mi okolicę? Słyszałem, że tego popołudnia w jednej z waszych strażnic Coast Guard organizowana jest historycznie wierna rekonstrukcja walki o odzyskanie armaty Lyle'a? - Zazwyczaj nie jestem entuzjastą turystyki - oznajmił sucho Frank cofając Lincolna, a potem jadąc w stronę szosy - ale wydaje mi się, że jest to jedyny sposób, żeby znalezć się z tobą sam na sam - położył długą, wypielęgnowaną dłoń na jej udzie i Willy spojrzała na nią bezradnie. Do tej chwili udało jej się uniknąć wszystkiego poza paroma pocałunkami, nie doprowadzając przy okazji do sprzeczki, ale szczęście nie mogło trwać wiecznie. Dotarli do końca podjazdu i Frank zatrzymał się czekając, żeby podała mu kierunek. Willy wskazała aa południe. - Możemy dojechać do końca drogi w Hatteras, a potem zatrzymać się gdzieś na lunch. Pózniej pojedziemy do Rodanthe, żeby obejrzeć widowisko. - Uważam, że się mylisz, Willy - powiedział cicho: Frank, kiedy przejechali już jakieś dwie mile. Odwróciła się w jego stronę i spojrzała ze zdziwieniem. - Nie, na pewno się nie mylę. Przedstawienie zaczynają dopiero o drugiej. Będziemy mieli dużo czasu, chyba że jesteś bardzo głodny. Wiesz, poprzebierają się w te starodawne mundury. Gdzieś o tym czytałam. Frank westchnął cierpiętniczo i stwierdził cicho: - Czasami, Wilhelmino, zastanawiam się dlaczego właściwie cię kocham. Bóg mi świadkiem, chwilami myślę, że jesteś z jakiejś innej planety. Czulą, że szykuje się kolejne kazanie. Frank uważał, że powinna wszystko sprzedać i przenieść się do tego, co nazywał cywilizacją. Według niego marnowała tu życie, nie pomijał więc żadnej okazji, żeby jej to wytknąć. - Frank, ja naprawdę kocham to miejsce. Nie chcę nawet słyszeć o wszystkich życiowych okazjach, które tracę. Uwierz mi, znalazłam swoje miejsce i bez względu na to, co o tym myślisz, jest ono dla mnie najlepsze. W Waszyngtonie nie mogłabym oddychać. - To wcale nie musi być Waszyngton. W Wirginii czy w Maryland jest wiele nieruchomości, które można sprzedawać. - I mnóstwo ludzi, którzy właśnie to robią - odparowała. - Moja licencja nie obejmuje obszarów poza Północną Karoliną. Jego palce zaciśnięte na kierownicy pobielały gwałtownie, ale właśnie wjeżdżali do miasteczka Hatteras i droga zatłoczona była nie tylko najróżniejszymi samochodami, ale również rowerami, spacerowiczami, joggerami. Był tu też dziwaczny, trzykołowy pojazd z kanadyjskimi tablicami rejestracyjnymi. - Prawdę mówiąc, Willy, nie chodziło mi p to, gdzie żyjesz, ale jak. Kobieta w twojej sytuacji... - zaklął pod nosem, kiedy niedaleko posterunku ochotniczej straży pożarnej jakiś samochód zajechał mu drogę. - Przepraszam, Willy. Pozwól, że przejadę skrzyżowanie. Znowu czekały ją pouczenia pod hasłem to dla twojego własnego dobra . Słyszała je już wcześniej i pewnie będzie wysłuchiwać ich dalej do chwili, kiedy albo się podda, albo oświadczy Frankowi prosto z mostu, że nie ma najmniejszego zamiaru kiedykolwiek zmieniać swoich postanowień. Cała trudność polegała jednak na tym, że Frank szczerze się o nią troszczył. Jako przyjaciel Kiela czuł się za nią odpowiedzialny. - Frank, słowo daję, nie chcę tego słuchać. Wiem. że uważasz mnie za niedbałą i leniwą do szpiku kości, ale Frank, kiedy chcę coś zrobić, robię to. I robię dobrze. Mam zamiar zagospodarować całą resztę mojego terenu, ale nie widzę powodu do pośpiechu. Zarobki, które uzyskuję dzięki domkom, wystarczają na pokrycie moich potrzeb, a gdy trochę się ochłodzi, mam zamiar rozpocząć budowę następnego domu, albo i dwóch. Zmieniła nieco kierunek prądu powietrza płynącego z klimatyzatora i zastanawiała się, jak ma mu wszystko wytłumaczyć nie raniąc jego uczuć. - Posłuchaj Frank, mnóstwo ludzi zjeżdża tu z wszystkich stron kraju. Kochają te okolice! To takie miejsce, gdzie nie jesteś tylko kolejnym numerem w spisie ludności. A kiedy się ochłodzi i owady oraz węże nie będą już dokuczały, obejdę całą swoją działkę, wyszukam odpowiedni teren i sprowadzę tu geodetę. Ja naprawdę prowadzę aktywne życie, Frank. Sprzeczali się spokojnie do przystani promowej w Oracoke. Frank zawrócił i Willy wskazała mu drogę do swojej ulubionej restauracji. Jakby za obopólną zgodą w czasie lunchu nie omawiali spraw osobistych. Dopiero kiedy wyruszyli na północ, do Rodanthe, Frank wrócił do poprzedniego tematu. - Willy, musisz zdać sobie sprawę, że kobieta w twojej sytuacji jest szczególnie narażona. Kobieta w jej sytuacji? Chyba chodzi mu o to, że mieszka sama. ~ Mam Spota - wyjaśniła. - Poza tym, Frank, Hatteras nie jest takim miejscem, jak myślisz. Zjechał gwałtownie z szosy na jeden z kilku parkingów z widokiem na ocean i zahamował ostro między furgonetką załadowaną deskami surfingowymi a kombi z Nowego Jorku. - Willy, czy muszę ci to tak literalnie tłumaczyć? Dobry Boże, nie zdajesz sobie sprawy, jakie plotki prowokujesz, zadając się z tymi... tymi plażowymi obibokami i podejrzanym osobnikiem, który mieszka w sąsiednim domu? - Chodzi ci o Baina? - spytała ze zdziwieniem. - To nie jest żaden osobnik, Frank. Doskonale wiesz, kto to taki. Sam mi go przecież przysłałeś. - Wszystko jedno. Obrzucił ją ironicznym spojrzeniem. - Fakt, że załatwiamy komuś coś rządowymi kanałami, wcale nie oznacza, że jest to człowiek godny szacunku. Nie mogę osobiście badać każdego przypadku. Jeżeli ktoś z innego departamentu zgłosi zapotrzebowanie, mój sekretarz sprawdza czy jest wolne miejsce i załatwia sprawę. Niewykluczone, że pracuje nad tym pół tuzina rozmaitych urzędników i w każdym punkcie może zostać popełniony błąd. Ten cały Scott był głównym tematem wszystkich środków masowego przekazu. Wygląda na to, że wpadł na trop jakichś politycznych machinacji. o których mało kto wiedział, i omal nie spowodował
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|