Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dobre. Twarz miał napiętą, widać było, \e myślami jest gdzie indziej. Poniechała dalszych prób nawiązania z nim rozmowy. Pete wkrótce po wyjezdzie z farmy zasnął. Zajechali przed jeden z kilku stojących niedaleko siebie odrapanych domków, z których prowadziły do wody podobnie rozklekotane pomosty. Flynt i Tyler zaparkowali tu\ za nimi. Z sąsiednich domków natychmiast wyłoniło się dwóch mocno posiwiałych, niczym się nie wyró\niających mę\czyzn w wypchanych d\insach i sportowych kurtkach, którzy zostali jej przedstawieni jako Melvin i Beau. Nazwała ich duchu w Flipem i Flapem, przekonana, \e nigdy ich nie rozró\ni. - Są tu po to, \eby cię pilnować. Gdybyś czegoś potrzebowała, zrób listę, a jeden z nich pojedzie do sklepu. Miała ochotę zapytać: I to wszystko, co masz mi do powiedzenia? Po tym, co między nami było? Po\egnali się na oczach wszystkich obecnych: Flynta, który przez cały czas niecierpliwie spoglądał na zegarek, oraz Tylera, który konferował o dwa kroki od nich z Flipem i Flapem. Równie\ Spence zdradzał wyraznie objawy zniecierpliwienia. Starając się być rozsądną, wytłumaczyła sobie w duchu, i\ nie ma nic dziwnego W tym, \e po dwutygodniowym oderwaniu od świata i przyjaciół pilno mu nawiązać kontakt z własną rzeczywistością. Ale mógł jednak odejść z nią na bok i coś powiedzieć, myślała teraz, wpatrując się w powierzchnię du\ego stawu. Jakoś się po\egnać. - Mamo, co jadają sumy?! - zawołał Pete. - Nie wiem. Pewnie muchy albo robaki. - Zobaczę, czy będą im smakowały kawałki pieczonego kurczaka. Podczas jazdy Spence zatrzymał się na chwilę przed całodobowym sklepem, w którym kupił kilka torebek pieczonych kawałków kurczaka, herbatniki o ró\nych smakach, kawę i sok pomarańczowy. Obiecał, \e w ciągu dnia przyśle jej więcej \ywności, jak równie\ telefon komórkowy ze spisem telefonów, pod którymi w ka\dej chwili będzie się mogła z nimi kontaktować. Miała cichą nadzieję, \e obiecane produkty przywiezie jej Spence, lecz zamiast niego zjawił się F1ynt. - Nie wiem, jak dalece Spence wprowadził panią w swoje sprawy, ale ma w tej chwili pełne ręce roboty. Proszę więc łaskawie wytrzymać tutaj przez kilka dni. Będzie mu łatwiej działać, je\eli nie będzie się musiał troszczyć o bezpieczeństwo pani i jej syna. Dotknęła ją sugestia, \e mo\e być dla kogokolwiek cię\arem. Ponadto nie miała pewności, czy jej więzienie rzeczywiście skończy się po paru dniach. Kto wie, jak długo ka\ą jej tutaj siedzieć, a bez samochodu ucieczka będzie co najmniej trudna. - Bardzo panu dziękuję - odparła. - I proszę powie- . dzieć Spence'owi, \eby się o nas nie troszczył. Sami o siebie zadbamy. - Jak tylko sytuacja zostanie opanowana, jeden z nas niezwłocznie się z panią skontaktuje. A tymczasem proszę nie dzwonić, chyba \eby coś wam zagroziło. Wytropienie telefonu komórkowego jest tylko trochę trudniejsze ni\ zlokalizowanie numeru stacjonarnego. Bo\e święty, w co ja się wdałam! - myślała teraz. Bała się nie tyle o siebie, co o Pete'a. Trzej przyjacide siedzieli we wnętrzu zaparkowanej w centrum miasta zamkniętej furgonetki, zaopatrzonej w elektroniczną aparaturę podsłuchową. Dwaj mieli na uszach słuchawki, lecz jak dotąd dochodziły do nich jedynie odgłosy kroków .i bli\ej nieokreślone szumy. - Nie wiemy nawet, na co czekamy - denerwował się Tyler. To on, dzięki swoim kontaktom, "zorganizował" furgonetkę, mimo \e nie był specjalistą od podsłuchu. Jednak\e wszyscy trzej, jako wytrawni agenci sił specjalnych, umieli się nim posługiwać. - Trudno przewidzieć - odparł Spence. - Za długo byłem poza grą. Ale warto poczekać. Mo\e czegoś się dowiemy. I rzeczywiście, w parę minut pózniej Tyler dał ręką znak, \eby się uciszyli. Zdjąwszy słuchawki, jął gorączkowo majstrować przy aparaturze i ju\ po chwili w ciasnym wnętrzu rozległ się męski głos: - ... to ci powiem. Bo w ciebie nikt ju\ nie wierzy, ot co! Ja, to co innego. Wiadomo, \e na mnie mo\na polegać. A czym ty mo*esz się pochwalić? - To DeI Brio - stwierdził Flynt. W tle odezwał się ledwo słyszalny drugi głos. - A tamten to Ricky - szepnął Spence. - Spróbuj zrobić głośniej. - Cholerny szmelc! - denerwował się Tyler, naciskając guziki. - O, ju\ go mam! - Gdybyś trzymał się, swoich dawnych kumpli, nie miałbym dzisiaj tego gówna na głowie! Muszę działać po omacku, a ty nawet nie ruszysz palcep1! - A czegoś się spodzipwał? śe będę się b/atał z facetami, którzy pewnie przyczynili się do zaginięcia mojej siostry? - Przecie\ zostali uniewinnieni. Znowu zaczęły się szumy, ale po chwili ponownie usłyszeli głos DeI Bria. - Harrisona tak czy tak mamy z głowy. Tamci dwaj te\ nic nam nie zrobią, są zanadto zajęci sprawą Callaghana. A jeśli chodzi o Haley, to słyszałem,., - Co słyszałeś, Frankie? Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś? - Z tego, co wiem - głos mafijnego bossa przybrał fałszywie przyjazny ton - twoja siostra być mo\e \yje. Nie twierdzę, \e tak jest na pewno ani \e nadal chciałbym się z nią o\enić, ale są pewne informacje ... - Jakie informacje? Gadaj, łajdaku! - Puszczaj moją marynarkę, stary! - Z głosu mafiosa znikł wszelki pozór \yczliwości. - Po co tu właściwie przyszedłeś? Zeby dla mnie pracować czy szukać guza? Czas płynął potwornIe wolno. Ellen nie wiedziała, czym zająć Pete'a. W domku nie było nic do czytania poza starym numerem "Playboya", który w porę zdą\yła wepchnąć za piecyk na drewno. Proponowała, by zajrzał do podręczników, ale tylko się skrzywił. Zapalił się dopiero, kiedy podsunęła mu myśl, by wziął wędkę i spróbował złowić coś na kolację. Zamiast martwić się o Sarę i zrebaki, niech lepiej siedzi z wędką nad wodą. Biedny Pete. Jest jeszći6 'diieckiem, chocia\ usiłuje grać rolę jej opiekuna. Przez chwilę miała nadzieję, \e Spence. Zapomnij o tamtych marzeniach! - skarciła się w duchu. Spence ma teraz inne, wa\niejsze sprawy na głowie. Zycie na małym ranczu, z jego kłopotami i przyjemnościami, musi mu się wydawać nieciekawe, pozbawione rozmachu. Nie mo\e zadowolić człowieka zajmującego wa\ne stanowisko i otoczonego wpływowymi ludzmi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|