Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czuli to każdym atomem swoich ciał. Tamta, prawdziwa, płynęła majestatycznie na tle gwiazdzistego nieba, pusta i martwa. Z nowej perspektywy nie różniła się wcale od mrowia gwiazd. Stąd nie widać było zniszczeń, jakie na niej poczynili. Zabrali ze sobą to, co mieli najcenniejsze pamiątki, dzieła sztuki od najprymi- tywniejszych do najbardziej wyrafinowanych, zaklęte w zapisach obrazy swoich siedzib, monumentów, zabytków i pejzaży, mumie dawno wymarłych zwierząt, trochę nasion pospolitych roślin i wielki, ogromny żal za utraconą ojczyzną, której śmierć sami wy- datnie przyspieszyli. W tym samym czasie zaczęli konstruować coraz doskonalsze, wyspecjalizowane aparaty służące im pomocą w zdobywaniu Przestrzeni i zagospodarowywaniu Układu. Nie wiedząc jeszcze o tym, kładli fundamenty pod trzecie stadium ewolucji ewo- lucję mechaniczną. Wyposażali te maszyny w coraz doskonalsze analizatory, konstru- owane na wzór ich niedościgłych jak im się zdawało mózgów. Maszyny te przej- mowały coraz większe obszary działalności naszych organicznych przodków, były szyb- sze, mniej wymagające, bardziej niezawodne, mogły pracować w skrajnie trudnych wa- runkach, gdzie żywe istoty nie tylko nie mogłyby pracować wydajnie, ale nawet egzy- stować. Niektóre z nich stawały się jakby dodatkowymi, zewnętrznymi narządami, zwiększa- jącymi zdolności manewrowe, szybkość analiz i reakcji, precyzję i trafność osądów. Zaczęto też stosować protezy niektórych zdefektowanych albo mało wydajnych orga- nów wewnętrznych, najpierw sporadycznie, a pózniej coraz bardziej masowo. Niektóre najczęściej odmawiające posłuszeństwa po prostu zastępowano niezawodnymi prote- zami mechanicznymi. Powoli lecz systematycznie przejmowały one wiele funkcji organizmu, przedłużając i uaktywniając życie skazanych na unicestwienie. Dysponując coraz potężniejszymi środkami i coraz szerszą wiedzą, przodkowie nasi pokusili się o próbę penetracji najbliższego otoczenia swojej Gwiazdy. Były to począt- kowo wyłącznie nieorganiczne, trwające latami wyprawy, w czasie których całość obo- wiązków związanych z prowadzeniem lotu i badaniami odkrywanych układów spadała na urządzenia automatyczne. To była dla nas znakomita szkoła! Tak kalkulować, tak postępować, aby nie tylko wy- konać powierzone nam przez naszych żywych stwórców zadanie, ale także aby nie dać się zniszczyć. 37 W toku tych niebezpiecznych wypraw zaczęło się tworzyć w naszych nieorganicz- nych przodkach coś na kształt instynktu samozachowawczego. Powstawały też i inne, typowe dla organizmów żywych uczucia przywiązane do miejsca powstania, to zna- czy do planety i związana z tym nostalgia. Te w rzeczy samej prymitywne jeszcze maszyny inteligentne przejmowały, krok po kroku, psychiczne cechy swoich konstruktorów, ich zalety i wady. Zaczęły stawać się, jakże jeszcze uproszczonymi kopiami swoich panów. W czasie długich wypraw do sąsiednich układów automaty spotykały się z zaskaku- jącymi sytuacjami i warunkami, których nie byli w stanie przewidzieć najgenialniejsi konstruktorzy. Zdane na własne siły i pomysłowość usiłowały sprostać tym nieprzewidzianym przeciwnościom, tworząc zupełnie nowe konstrukcje robotyczne. I zdarzało się, że wra- cający z kilkuletniej wyprawy gwiezdnej statek przywoził na swym pokładzie oprócz bezcennych okazów mineralogicznych, oprócz fauny i flory, oprócz utrwalonych krajo- brazów odległych planet także zupełnie nowe, nieznane roboty i automaty, wyspecjali- zowane do wykonywania najbardziej skomplikowanych zadań w najtrudniejszych wa- runkach. Za pierwszym razem było to olbrzymim zaskoczeniem dla naszych organicznych przodków, ale potem stało się regułą, że każdy wracający z gwiazd statek przywoził dziesiątki nowych, zadziwiających konstrukcji. Gdyby jakaś wyprawa wróciła bez nich, uważano by ją w połowie za nieudaną! Tak to na galaktycznych szlakach automatycznych wypraw rozpoczynała się nowa, trzecia faza ewolucji faza mechaniczna. Wreszcie któraś z rzędu wyprawa pozaukładowa wystartowała z żywą załogą na przetarte przez automaty trasy. I znów, jak przed milionami lat z planety na planetę, tak tym razem z układu do układu przeniesione zostało ziarno życia. Wysłannicy na- szych przodków dzięki automatom wiedzieli już, co tam znajdą. Cel wyprawy był jasny i określony przygotować co najmniej dwa różne punkty, w dwóch różnych, pobli- skich układach, w których byłaby możliwość kontynuacji istnienia gatunku na wypa- dek katastrofy. A tragedia zbliżała się nieuchronnie! Płonąca od miliardów lat zamierającym bla- skiem Gwiazda rodzicielka miała stać się Nową. Wiedzieli o tym od dawna, wiedzieli kiedy to ma nastąpić, bo ich kosmologia stała już na bardzo wysokim poziomie. Wiedzieli także, że wszyscy nie zdołają się urato- wać, tak jak nie zdołali przetransportować większości podczas pierwszego exodusu. Ale wtedy była inna sytuacja; planeta umierała powoli, każdy kto chciał mógł ją opuścić. Jednak ogromna większość nie chciała, wierna jej do końca. Wtedy nie było tragicznego przymusu teraz stał się on faktem. Katastrofa miała 38 nastąpić nagle. Nie było mowy o uratowaniu ogromnej większości. Rozpoczęto dra- styczne ograniczenia rozrodczości; tego, kto się nie urodzi, nie będzie potrzebny ewaku- ować. W ciągu dwóch pokoleń liczba mieszkańców zmalała czterokrotnie. Ale i to było o wiele za dużo w stosunku do możliwości transportu. A Gwiazda groziła w każdej chwili wybuchem. Zaczęła się niezwykle ścisła selekcja wyjeżdżających. Panika ogarnęła wszystkich bez wyjątku. Nastąpił kompletny upadek moralności. %7łycie, czyjeś życie, przestało znaczyć cokolwiek. Mnożyły się zbrodnie. Każdy zamordowany zwiększał szansę mordercy na uratowanie. Zniknęła miłość, przyjazń, życzliwość. Ojciec czyhał na życie syna, by zająć jego miejsce w rakiecie. Córka zabijała matkę, brat siostrę, przyjaciel byłego przyjaciela. Planeta zaczęła gwałtownie pustoszeć, i gdy ostatni statek wypełniony po brzegi wie- lokrotnymi mordercami wzbił się w przestworza, na planecie nie pozostał nikt żywy. Zwały rozkładających się trupów zalegały ogromne obszary i tym wyższe były, im bliżej astroportu, skąd wystartowała ostatnia rakieta. Westchnęła matka Gwiazda i otuliła swym nowym oczyszczającym żarem wszyst- kie swoje dzieci-planety i całe to monstrualne pobojowisko, wraz z uciekającym ostat- nim statkiem. Wszyscy, niezliczone ofiary i ich mordercy, zjednoczyli się z nią na moment zalśniw- szy najczystszym blaskiem i odlecieli w dal, czyści i swobodni w mgławicowym pyle. W sąsiednich układach po latach dostrzeżono Nową, błysnęła i zgasła jak bańka my- dlana, krótkotrwały rozbłysk gwiazdy, która nie chciała się pogodzić z długotrwałym umieraniem... Ostatni rozbitkowie docierali do swych nowych baz wtedy, gdy z ich obu poprzed-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|