Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mi chusteczkę. Azy nie były wyłącznie oznaką smutku. Joe odszedł, ale jego ziemia była moją ziemią, jego miasto moim miastem, a jego dzieci moimi dziećmi. Naprawdę znalazłam dom, kiedy spotkałam Joego, i ten dom nadal był mój. Boję się powiedziałam pózniej Lucy, kiedy siedziałyśmy na kamieniu i patrzyłyśmy, jak Annie i Zach budują zamek z piasku, który bardziej przypominał barak z prefabrykatów. Tłum się rozpraszał, kierował się w górę rzeki, gdzie odbywał się pokaz fajerwerków. Z drugiego brzegu dobiegały krzyki rybołowa siedzącego w wielkim gniezdzie na czubku uschniętego drzewa, które Joe fotografował niecały miesiąc temu. Nie odstępuje mnie świadomość, jak wiele mogę utracić. Lucy mnie objęła. Większość ludzi w twojej sytuacji nie jest w stanie zobaczyć nic poza tym, co już utracili. Tak, ale nie wszyscy mają dzieci. Nigdy wcześniej nie pozwalałam sobie na takie myśli. Teraz nagle wszystko wydaje się tak strasznie kruche. Rzeczywiście bujałaś w obłokach przyznała Lucy. Bo wiesz, nikt nie ma aż tak beztroskiego życia. Co przez to rozumiesz? Lucy się zarumieniła. Nie miałam zamiaru... Cóż, sama wiesz. Nic. Za dużo wina i słońca i od razu gadam bez sensu. To bolało. Bujałam w obłokach? Ale nie chciałam pytać. Może Frank powiedział jej o sklepie. Frank bywa paplą, nie potrzebuje do tego wina ani słońca. Podczas gdy Annie i Zach nabierali wodę z rzeki do plastikowych wiaderek, plażą w naszą stronę pędziła Callie i border collie. Nie! krzyknęłam, ale było za pózno. Psy wylądowały dokładnie na budowli dzieci i całkiem ją rozniosły. Jeśli Elbow nadal było moim miastem, to Market Capozzich był teraz moim sklepem i to samo dotyczyło rachunków. Julie Langer, jedna ze szkolnych mam, zaprosiła na sobotę Annie i Zacha, żeby pobawili się z jej dziećmi. Tak więc zostałam sama, by podczas pracy w ogrodzie móc w spokoju martwić się problemami finansowymi. Gdyby tylko ogród stanowił odzwierciedlenie mojej duszy! Wszystkie te bujne rośliny w doskonale uporządkowanych rzędach! Ani centymetra zmarnowanej przestrzeni, ani jednej suchej łodygi. I ten afirmujący życie aromat czystej ziemi. Uwielbiałam paradoks i prawdę zawartą w zestawieniu tych dwóch słów: czystość i ziemia . Odłożyłam narzędzie do usuwania chwastów, wzięłam wiaderko z odpadkami i poszłam do zbiorników z kompostem. Sekretem naszego ogrodu był kompost, a sekretem naszego kompostu mała wilgotność, co zapewniało odpowiedni poziom azotu, oraz właściwa częstotliwość mieszania. Ta partia ładnie się rozgrzewała i wkrótce będzie gotowa do użyznienia grządek. Wrzuciłam do środka fusy z kawy, skorupki jajek i resztę kuchennych odpadków razem z magicznymi kurzymi odchodami i suchymi liśćmi, które zostawiłam z jesieni. Liśćmi, które grabił Joe. Sklep, sklep. Co z nim począć? Nie chciałam tak po prostu pozwolić mu umrzeć. Czwartego lipca stało się dla mnie jasne, że sklep to nie tylko rodzinna scheda, ale też serce naszego miasteczka, choć z fatalnie pozatykanymi arteriami. Maleńkie Elbow nie jest w stanie wspierać własnego sklepu, a Capozzim zabrakło fantazji, żeby ofertę uzupełnić o drogie wina i delikatesy. Z drugiej strony w naszym hrabstwie z dnia na dzień przybywało winnic i turystów. Joego wkurzało, że wszyscy w Sebastopolu ścinali jabłonie i sadzili winorośl, ale ja mieszkałam na południu stanu, więc mu powiedziałam: Hej, winnice odbierają klientów centrom handlowym . Mimo to ta zmiana mu się nie podobała. Nazywał hrabstwo winnic hrabstwem marudzącym. Wróciłam do kompostu czarnego jak kawa. Co wiedziałam o prowadzeniu sklepu? Absolutnie nic. Zawsze mogłam zostać przewodniczką. Musiałabym tylko zapytać, czy zatrudnią mnie na cały etat, a nie na godziny. Lecz czy w ogóle zatrudniają przewodników na etat? No i trzeba by zatrudnić opiekunkę do Annie i Zacha, kiedy po południu wrócą do domu. Tylko co się stanie z Marketem Capozzich? Zmieni się w przykrą dla oka, opuszczoną, zasnutą pajęczynami ruinę z wiszącym krzywo starym szyldem i drzwiami kołyszącymi się na zawiasach, a wystraszone opowieściami o snujących się w jego wnętrzu duchach dzieci będą sobie rzucać wyzwanie, które z nich ośmieli się wbiec na najwyższy stopień? Gdybyśmy jakimś cudem mogli go uratować... Z pomocą rodziny... Może Gina nadal by przychodziła... David i Marcella daliby radę pracować przez kilka godzin... Wtedy bardziej elastycznie mogłabym dysponować czasem. Annie i Zach spędzaliby w nim niektóre popołudnia, odrabialiby lekcje w biurze, a pózniej, gdy trochę podrosną, mogliby pomagać, jak robili to Joe i David. Wsypałam więcej liści. Zaraz, zaraz. Sklep nie dawał sobie rady, jego dni kurczyły się jak te dębowe liście, które mieszałam z kompostem. Resztki posiłku Joego rozkładały się w nim i przechodziły reinkarnację. Ostatni bajgel, skórka z ostatniego banana, pozostałości po naszym ostatnim pikniku... Odwróciłam pełną łopatę. Boże, jak Joe kochał te pikniki. Powtarzał, że pragnie przywrócić tradycję, bo tę okolicę zbudowano na przyjemności pikników. Nie tak to było, ale podobało mi się to zdanie, a poza tym tkwiło w nim ziarno prawdy: biali przybyli na te ziemie nie po to, żeby rozkładać koce pod sekwojami, ale żeby je ścinać, chociaż mniej więcej sto lat pózniej mieszkańcy San Francisco zaczęli nad rzeką budować domki letniskowe i przyjeżdżali tu, by urządzać pikniki i pływać. W Elbow Inn wisiała fotografia przedstawiająca grupę kobiet w długich sukniach z wysokimi kołnierzami oraz mężczyzn w kapeluszach i spodniach na szelkach, którzy relaksowali się na wielkim kocu w każdym razie sprawiali wrażenie, że próbują się relaksować w takim stopniu, w jakim jest to możliwe, wziąwszy pod uwagę okoliczności a przed nimi leżały różne produkty. Zanim rozpętała się wojenna paranoja, sklep oferował Wszystko, co włoskie , a teraz, wiele dziesięcioleci pózniej, ludzie rzeczywiście uwielbiali to wszystko: włoską sztukę, jedzenie, wino, styl życia. Spożywanie posiłków alfresco, na świeżym powietrzu. Stosowanie najświeższych produktów. Uprawianie ogrodu. Slow food w opozycji do fast food. Tak bliska mi idea gotowania sobie posiłków z warzyw pochodzących bezpośrednio z uprawy narodziła się we Włoszech, przeskoczyła ocean i cały kontynent i wylądowała w hrabstwie Sonoma. Wiedziałam, że wkrótce ogarnie cały kraj, ale już teraz wiele osób w Elbow i okolicy wybierało żywność organiczną i wspierało miejscowych rolników. I wtedy to zobaczyłam. Zobaczyłam sklep taki sam, ale inny, całkowicie ukształtowany. Usłyszałam nawet dzwonek nad skrzypiącymi drzwiami, który dzwonił raz po raz, bo klienci nieprzerwanym strumieniem wchodzili i wychodzili z pełnymi torbami i koszami. Dzwonienie nabierało mocy, nie milkło ani na sekundę, jak bicie kościelnych dzwonów obwieszczających zmartwychwstanie i nowe życie. Cholera jasna! krzyknęłam. Niewykluczone, że to jest odpowiedz. Przykryłam pojemnik, ściągnęłam rękawice i pobiegłam do domu. To był zwariowany pomysł, ale może się udać. Musiałam zadzwonić do Davida i Lucy. Może powinnam też zadzwonić do psychiatry. Rozdział 10
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|