Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
120 RS ROZDZIAA 11 nnabelle patrzyła na Johnny'ego, czując zarówno strach, jak i wstręt. A- Ty... i Daisy...? Johnny poruszył się na krześle niespokojnie. - Nie znaliśmy się zbyt długo, ale nie chcemy czekać. I ze względu na nasze dzieci, sądzimy, że nie byłoby dobrze, gdybyśmy po prostu zamieszkali razem - oświadczył Johnny. - Pochylił się naprzód, na jego twarzy malowało się wzruszenie. - Boże, Annabelle, nigdy w życiu nie czułem się tak jak teraz. Ani z Caroline, ani z nikim. Daisy jest najpiękniejszą z kobiet, jakie spotkałem. Nie mogę w to uwierzyć, że ona czuje do mnie to, co ja do niej. - Johnny, ja... nie wiem, co powiedzieć. Nie miałam o tym pojęcia. Znasz Daisy dopiero kilka tygodni... Niewiele krócej niż ona Bena, uprzytomniła sobie. Jeśli sprawy potoczyłyby się inaczej, czy role jej i Johnny'ego nie odwróciłyby się? - Wydaje mi się, że znam ją od zawsze. Kiedy coś jest takie, jak należy, czujesz to zaraz gdzieś w trzewiach. Annabelle miała przecież pewność, że wszystko jest jak należy, kiedy obejmował ją Ben. Po prostu nie miała takiej jak ci dwoje odwagi, by wyrazić otwarcie, co odczuwa i czego pragnie. - W gruncie rzeczy - mówił Johnny - chciałem porozmawiać z tobą o interesach. Zbliża się termin dla naszej parceli budowlanej, przy Miłej Zatoczce, i sądzę, że nie ma nadziei, że Ben nam ją sprzeda. Annabelle skinęła głową, kuląc się w środku, gdy przypomniała sobie, co powiedziała Benowi. Próbowałam wszystkiego..." Nic dziwnego, że się wściekł. Usiłowała słuchać tego, co mówił Johnny, ale z każdą chwilą ogarniały ją większe mdłości. Johnny zdawał się tego nie zauważać. - A teraz ten problem z naszym przepływem gotówki w banku - 121 RS mówił smętnym tonem. - Martwię się tą całą sprawą. Chcę powiedzieć, że teraz, kiedy zakładam rodzinę, sprawy finansowe są szczególnie ważne. Annabelle, czy mogę jakoś pomóc przebyć firmie ten trudny okres? Annabelle, patrząc w poważne piwne oczy Johnny'ego, nawet przez chwilę nie mogła wierzyć, że jest malwersantem. A jednak... Ben mówił z taką pewnością. %7łołądek odmówił jej posłuszeństwa. - Johnny, nie jestem dzisiaj w najlepszej formie. Czy moglibyśmy porozmawiać o tym innym razem? Nie czekając na odpowiedz, pobiegła do toalety. Była bardzo cierpiąca. Czuła się odpowiedzialna za to, że w ogóle przedstawiła Johnny'emu Daisy. Miała wrażenie, że wokół niej wali się cały świat. Aresztowany za oszustwo", oświadczył Ben o człowieku, w którym, według wszelkich oznak, Daisy zakochała się po uszy. Annabelle spryskała twarz zimną wodą i całym sercem żałowała, że była taka ostra w stosunku do Bena. Być może on potrafiłby się zorientować, co robić z tym galimatiasem. Ostra, to łagodnie powiedziane. Była po prostu wstrętna. I to nie z powodu Daisy pragnęła Bena - pragnęła go dla siebie. Raz już poszłaś za głosem serca i gorzko tego żałowałaś. Ben jest nieodpowiedzialny. Nigdy by z tego nic nie wyszło, wiesz o tym. Oparła się o ścianę. Rezultaty kontroli nadejdą w ciągu tygodnia. I gdy wykażą, że Johnny rzeczywiście oszukiwał firmę, będzie musiała powiedzieć Daisy prawdę. Wściekłość Bena nikła, w miarę jak mijały dni i żadne wiadomości od Annabelle nie nadchodziły. Nawet włączył ten cholerny telefon, ale aparat po prostu stał w kącie, cichy i złośliwy. Po kilku ostrzejszych wymianach zdań przyjaciele zostawili go w spokoju. Jason też powinien zniknąć, ale wyglądało na to, że chłopak kręci się pod nogami dwadzieścia cztery godziny na dobę, akurat wtedy, kiedy Ben wolałby być sam. Dziś Jason robił wszystkie głupie rzeczy, jakie robią chłopcy, gdy 122 RS postanowią być dokuczliwymi. - Jase, mówiłem ci, żebyś ściszył to radio. Nie słyszę własnych myśli. Ben rozgniewał się na chłopaka. Z czoła płynął mu pot. Jason z buntowniczym, złym spojrzeniem ściszył trochę radio. - Jezu, Ben, to Hammer. To rap i musi być głośny. Gdzie dotąd żyłeś? - Zcisz je albo je wyłączę. - Jak to jest, że nie robisz już nic fajnego? Obiecałeś, że kiedyś pójdziemy na ryby. Lato już prawie przeszło. Narzekania chłopca rozstrajały Benowi nerwy. - Mówiłem ci, że mam coś innego do roboty. Ben uznał dzisiejszego ranka, że najlepszym lekarstwem na bezsenność będzie wyczerpanie fizyczne, zaczął wiec poszerzać zagrodę dla lam, przygotowując ją na przyjęcie zakupionych alpak. Jason miał mu pomagać dzwigać słupy zwalone na stos przy garażu. Przez czterdzieści minut udało mu się przydzwigać dwa. Uskarżał się na gorąco, musiał się napić, iść do toalety. Pod nosem burczał coś o Benie, poganiaczu niewolników. Ogólnie mówiąc, chłopak był dokuczliwy i niewielki zapas cierpliwości Bena szybko się wyczerpywał. - Przynieś mi jeszcze parę słupów. Ben wygarniał łopatą ziemię z ostatniego otworu na słup. Miało się wrażenie, że słońce wysusza mózg. Jason żółwim krokiem podszedł do stosu i zamiast zająć się słupem, zaczął ciskać niedaleko od przyczepy kamieniami. Susie pędziła po nie, przekonana, że to zabawa, i szczekała, ile sił w płucach. Zaniepokojone lamy nerwowo chodziły w zagrodach, obawiając się o dziecko. - Jason, coś stłuczesz. Przestań zaraz, słyszysz? Ledwie Ben wypowiedział te słowa, gdy rozległ się brzęk. Ogromne okno z boku przyczepy ziało teraz sporą dziurą, a na trawie leżały odłamki szkła. - Jason, wynoś się stamtąd! Natychmiast! Wściekły ryk Bena 123 RS uciszył psa. Susie z podwiniętym ogonem pobiegła do budy, a chłopiec z urażoną miną szedł leniwym krokiem przez podwórze. Ben podbiegł do niego w dwóch susach, złapał go za ramiona i potrząsnął silnie raz, potem drugi. - Do cholery, co się stało z twoim mózgiem - krzyknął - że rzucasz kamieniami w przyczepę? Czy nie możesz już robić nic mądrzejszego? Opalona twarz Jasona zmarszczyła się. Wyrwał się gwałtownie z uchwytu Bena i pobiegł po rower oparty o róg szopy z narzędziami. Azy płynęły mu po policzkach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|