image Strona poczÂątkowa       image Ecma 262       image balladyna_2       image chili600       image Zenczak 2       image Hobbit       

Podstrony

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i sklep z bronią (rewolwerowiec z nagłym dreszczem podniecenia zobaczył rewolwery i strzelby;
przy bliższej inspekcji okazało się niestety, ze lufy mają zalane ołowiem, lecz zabrał łuk, który
zawiesił sobie na plecach, oraz kołczan prawie bezużytecznych, zle wyważonych strzał). Gdzieś
niedaleko tłoczył bez przerwy powietrze wentylator - tak jak to czynił od tysięcy lat, ale chyba
niewiele dłużej, w środku mechanizmu coś skrzypiało, przypominając, iż perpetum mobile nawet
w ściśle dozorowanych warunkach jest marzeniem idioty. Powietrze miało mechaniczny posmak.
Ich kroki odbijały się płaskim echem.
- Hej! Hej! - zawołał chłopiec.
Rewolwerowiec ruszył w jego stronę. Jake stał jak wryty przed kioskiem z książkami,
w środku, w przeciwległym rogu, spoczywała mumia ubrana w niebieski mundur ze złotymi
lamówkami - na pierwszy rzut oka uniform kolejarza. Na jej kolanach leżała starodawna, idealnie
zachowana gazeta, która rozsypała się w pył, kiedy rewolwerowiec chciał się jej z bliska
przyjrzeć. Twarz mumii była niczym stare pomarszczone jabłko. Rewolwerowiec dotknął
ostrożnie policzka, w powietrze uniósł się mały obłoczek pyłu i przez otwór w skórze ujrzeli
wnętrze ust. Zamigotał złoty ząb.
- To gaz - mruknął rewolwerowiec. - Kiedyś potrafili wyprodukować gaz, który robił coś
takiego.
- Używali go na wojnie - stwierdził ponuro chłopiec.
- Tak.
Były i inne mumie, niezbyt wiele, kilka - wszystkie ubrane w niebiesko-złote galowe
uniformy. Rewolwerowiec przypuszczał, że gazu użyto w czasie, gdy nikt tu nie przyjeżdżał i nie
odjeżdżał. Być może kiedyś, w zamierzchłej przeszłości stacja stała się wojskowym celem jakiejś
armii i dawno minionej sprawy.
Ta myśl wprawiła go w przygnębienie.
- Lepiej stąd się zbierajmy - powiedział i skierował się z powrotem w stronę toru numer
10, na którym stała drezyna. Jake jednak nie ruszył się z miejsca.
- Nie idę.
Rewolwerowiec odwrócił się zaskoczony. Twarz chłopca była skrzywiona i drżąca.
- Nie dostaniesz tego, czego chcesz, póki nie umrę. Zaryzykuję w pojedynkę.
Rewolwerowiec pokiwał obojętnie głową, nienawidząc się za to.
- Okej - powiedział, po czym przeszedł po kamiennym peronie i zeskoczył bez trudu na
drezynę.
- Dobiłeś targu! - krzyknął za nim chłopiec. - Wiem, że to zrobiłeś!
Zamiast odpowiedzieć rewolwerowiec położył ostrożnie łuk w bezpiecznym miejscu, pod
drążkiem wystającym z podłogi drezyny.
Chłopiec zacisnął pięści, twarz miał ściągniętą bólem.
Jak łatwo udało ci się oszukać tego małego chłopca, pomyślał cierpko rewolwerowiec. Po
raz kolejny intuicja doprowadziła go do trafnego wniosku i po raz kolejny daje ci się wodzić za
nos - jesteś w końcu jego jedynym przyjacielem.
Przyszła mu nagle do głowy prosta myśl (niemal wizja), że powinien dać za wygraną:
musiał tylko zawrócić, zabrać chłopca ze sobą i uczynić go zródłem nowej mocy. Wieży nie
trzeba było zdobywać w ten upokarzający, uwłaczający sposób. Niech to się stanie, kiedy
chłopiec nabierze lat, kiedy obaj będą mogli odsunąć człowieka w czerni na bok, niczym tanią
nakręcaną zabawkę.
Jasne, pomyślał cynicznie. Jasne.
Zorientował się z nagłym chłodem, że powrót oznacza śmierć dla nich obu - śmierć albo
coś jeszcze gorszego: zamknięcie w grobie razem z żywymi trupami. Utratę wszelkich władz
umysłowych. Rewolwery jego ojca przeżyłyby prawdopodobnie ich obu, otoczone parszywą
czcią jako totemy niezbyt różniące się od zapomnianej pompy benzynowej.
- Pokaż choć trochę jaj - powiedział sobie bez przekonania.
Sięgnął po dzwignię i opuścił ją w dół. Drezyna ruszyła z miejsca.
- Zaczekaj! - zawołał chłopiec i zaczął biec ukosem w stronę miejsca, gdzie drezyna miała
zanurzyć się z powrotem w mrok.
Rewolwerowiec miał ochotę przyspieszyć, zostawić go samego albo przynajmniej
w niepewności.
Zamiast tego złapał Jake'a w locie. Małe serce bębniło i trzepotało pod cienką koszulą,
kiedy się do niego przytulił.
Było teraz bardzo blisko.
Szum rzeki stał się bardzo głośny; wypełniał nieustającym grzmotem nawet ich sny.
Rewolwerowiec, bardziej z kaprysu niż z realnej potrzeby, pozwolił chłopcu zająć l swoje
miejsce przy dzwigni, a sam wystrzelił w mrok l kilka strzał, do których przywiązał cienką białą
nitkę.
Zachowany jakiś cudem łuk znajdował się w fatalnym stanie; był kompletnie niecelny
i miał zły naciąg. Rewolwerowiec wiedział, że trudno będzie polepszyć jego osiągi. Nawet nowa
cięciwa nie była w stanie pomóc spróchniałemu drewnu. Strzały nie doleciały daleko
w ciemności, lecz ostatnia, którą wypuścił i przyciągnął z powrotem, była mokra i śliska.
Zapytany przez chłopca o odległość strzału, rewolwerowiec wzruszył tylko ramionami, osobiście
jednak wątpił, by wypuszczona ze zbutwiałego łuku strzała pokonała więcej niż sto jardów.
Szum był coraz głośniejszy.
Po trzecim popasie od opuszczenia stacji znów pojawiło się widmowe promieniowanie.
Znalezli się w długim tunelu wykutym w dziwnej fosforyzującej skale. Wilgotne ściany lśniły
i migotały tysiącami miniaturowych gwiezdnych rozbłysków. Wszystko skąpane było w jakiejś
nadrealnej niesamowitej poświacie gabinetu grozy.
Ogłuszający szum rzeki docierał do nich poprzez naturalną nagłośnię, którą tworzyła
otaczająca ich skała. Mimo to dzwięk wydawał się dziwnie niezmienny, nawet kiedy zbliżali się
do skrzyżowania, które zdaniem rewolwerowca z pewnością się przed nimi znajdowało,
ponieważ tunel się poszerzył, a ściany uciekły w bok. Kąt, pod którym się wznosili, wyraznie
wzrósł.
Szyny wiodły prosto jak strzała. Nowe światło przypominało rewolwerowcowi rurki
z bagiennym gazem, sprzedawane czasami za ciężkie pieniądze na jarmarku świętego Józefa;
chłopcu kojarzyło się z niemającymi końca proporcami neonów, w jego blasku ujrzeli obaj, że
skalny tunel, w którym spędzili tyle czasu, kończy się nagle dwoma poszarpanymi blizniaczymi
cyplami, wycelowanymi w otchłanny mrok. Gdzieś niżej płynęła rzeka.
Tory biegły dalej nad niewiadomej wysokości przepaścią, wsparte na pochodzącej
z zamierzchłej epoki estakadzie, a na samym krańcu, w wydawałoby się niewiarygodnej
odległości, jarzyła się malutka kropka światła -nie fluoryzującego lub fosforyzującego, lecz
twardego, prawdziwego, dziennego światła. Malutka niczym zrobiona igłą dziurka w ciemnej
tkaninie, lecz brzemienna w złowrogie znaczenie.
- Przystańmy - odezwał się chłopiec. - Przystańmy na chwilę. Proszę.
Rewolwerowiec zatrzymał bez słowa sprzeciwu drezynę. Za sobą i przed sobą słyszał
jednostajny huk rzeki. Poczuł nagle, że nie może znieść emanującego z wilgotnych skał
sztucznego światła. Po raz pierwszy ogarnęła go klaustrofobia i potężne, niepowstrzymane [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl