Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Skończyliśmy obiad szybko, niepewni, czy wytrzymamy do końca. Z powodu tych zapachów. Mahmud odprowadził nas wzrokiem pełnym pretensji, wszak uciekaliśmy mu od rozmowy. Musieliśmy jednak wytrzezwieć". Kulinarne mikstury ustawił Steward w pentrze między garnuszkami Inżyniera, który często przenosił pracę w maszynowni nad regularne posiłki. W tym dniu także spóznił się na obiad, a świadom swoich przekonań, nie obciążał Stewarda powtórnym zastawianiem stołu i w pentrze po prostu zjadał, co mu wpadło pod rękę. W tym dniu zakichał potężnie, zaszarpało mię- dzypokładziem przy drugim kichnięciu. Zanim zaczął jeść, już odłożył widelec. Co tu u pana tak śmierdzi, panie Steward? Nie widzi pan? Steward, pan pod sześćdziesiątkę, nienagannie czysty, z muszką u białej koszuli, powolny dla zasady, której na imię ostrożność i grzeczność nawet na przekór grubiańskości. Właśnie widzę. Po co komu potrzebne takie świństwo?! To indonezyjski przysmak. Dość się na to napatrzymy w Dżakarcie. Proszę to natychmiast wyrzucić. Steward widocznie uczynił ruch wzbraniający się, żeby dać wyraz rozterce. Inżynier zagroził, że sprowadzi komisję sanitarną. Wtedy Steward udał przerażenie. Zapytał: Na pana rozkaz wyrzucam, tak?, Na mój rozkaz. Steward ledwie ukrył radość, ale gorliwość, z jaką porwał mikstury z półki i wyrzucił je za burtę jeszcze przy brzegach Belgii, miała świadczyć tylko o bezwzględnym posłuszeństwie wobec rozkazów. Nazajutrz przy śniadaniu Indonezyjczyk nie zabierał się długo do swojej porcji sera i dżemu. Na nasze zachęty dziękował uśmiechem i składał ręce na piersiach, potem mówił, że jeszcze chwileczkę poczeka, mówił jakoś w przestrzeń, bezosobowo, potem wprost zaglądał do Stewarda, coraz częściej go nagabywał, blady, zrenice rozszerzały mu się napastliwie. Ale Steward był zaaferowany Kapitanem, któremu coś nie pasowało przy sterze, i wpadł do messy jak po ogień. Spieszę się! Co tam pan ma? Jajka... odpowiedział po namyśle Steward. Na miękko czy... Może być jajecznica Steward dziwnie manewrował, jeszcze nie wiedzieliśmy dlaczego. Daj pan na miękko. Steward po chwili wniósł jajecznicę, Kapitan niecierpliwił się, pieklił, nic więc dziwnego, że alarmujące gesty Mahmuda nie zostały dostrzeżone. A może zostały zlekceważone? Dopiero przy obiedzie doszedł do głosu i niestety do feralnej dla siebie prawdy. Mówił do Stewarda, żeby mu przyniósł zaprawę. Za pierwszym razem Steward miał prawo zachować się tak jak człowiek, który nie rozumie po angielsku. Przy drugim monicie zawiesił spojrzenie na niepokalanie białej bluzie, śledząc rozpryski śliny wystrzeliwane ustami Indonezyjczyka, pomieszanej z sosem, i odsunął się z wyraznym prze-Irachem w oczach. Jednak kolorowy pasażer nie dał ię wziąć na uniki. Nie jadł drugiego dania dominowała kurza pierś i po raz dziesiąty atakował. Atak wyrażał się nawet w niekłamanym obrzydzeniu, gdy widelcem obracał nagą pieczeń kurzą. Steward z głupia frant zwrócił się do nas o pośrednictwo, my już przewidywaliśmy, co się święci, i milczeliśmy. Indonezyjczyk zaapelował do Kapitana. Pierwszy po Bogu zdumiał się, że do niego zwracają się w byle sprawie; tego brakowało! Stuknął nogą w podłogę, co było równoznaczne z poddaniem się życzeniom pasażera. Dopiero po chwili syknął: Nie rozumiesz pan tych paru słów po angielsku? Przynieś pan szybko zaprawę, bo popluje nas wszystkich. Na stole pojawił się cały zestaw zapraw, prawdziwa bateria. Pieprz reprezentował najłagodniejszy odcień możliwości kolonialnych używek. Ach, mieć to do tatara w kraju, o wódkę nie byłoby trudno. Ale Indonezyjczyk podniósł się wzgardliwie i kazał to zabrać. Moje dać powiedział. Steward trzymał się starej taktyki nie rozumiał, wzruszał ramionami, ale kiedy Indonezyjczyk znów zwrócił się z interpelacją do Kapitana, pomaszerował do pentry, słychać było stamtąd rzegotanie talerzy, szklanek, łyżek. Po chwili ukazał się w drzwiach i z tej bezpiecznej odległości oznajmił: Nie ma. Można sobie wyobrazić, co się stało ze zgłodniałymi oczami Mahmuda. Akały i piorunowały. Dopiero po minucie z jego śmiertelnie rozbolałej krtani popłynął głos: Gdzie... gdzie...?! Wyrzuciłem. Co powiedział? Indonezyjczyk błagał Kapitana, który tym razem z wielkim frasunkiem komentował. %7łeby tylko nie było na mnie, że ja kazałem wyrzucić. Ostatecznie odpowiadam za samopoczucie pasażerów? Za to mi płacą. W dewizach. Co panu przyszło do głowy?! 52 tHHgh m Steward stał nieporuszony i milczał, może czasem zerknął na Inżyniera, który akurat dziś zdążył na obiad. Ale tenże białostocki chłopak załatwił się do końca z kurzym udkiem i dopiero wtedy wyznał, że on kazał wyrzucić owo śmierdziastwo. Kapitanem szarpnęło, skrzywiło mu szczęki: Dlaczego? Co panu przeszkadzało? Przecież nie pan to musiał jeść. Nie taił irytacji, jakby i ten zabieg w pentrze powinien odbyć się za jego wiedzą, ale już zreflektował się, przybrał ton tolerancji, w stosunkach z Inżynierem gładził kanty. Ktoś przecież musiał kazać wyrzucić oświadczył Inżynier spokojnie i jakby z wyrzutem. Kapitan nie darował tego i przy sposobności odpłacił uwagą 0 papierosach. A tymczasem Mahmud szalał. Nie wierzył, że ktoś był zdolny popełnić tego rodzaju bezeceństwo, graniczące ze świętokradztwem. Pobiegł do pentry, niuchał, wrócił jeszcze bardziej rozbolały, żądał od Kapitana, żeby mu wyjaśnił, co on teraz będzie jadł. To, co zostało wyrzucone, stanowiło religijny dodatek do potraw chrześcijańskich, poza tym miało wartość niejako dezynfekcyjną. Jego siostra, która także posiadała wyższe wykształcenie, wpakowała w większe szklane naczynie czystą, surową koninę porzniętą w maszynce 1 zakropioną żywą krwią barana. To zostało pomieszane z kilku garściami pieprzu. Powinno starczyć na cały miesiąc, dopóki nie dojedzie do Dżakarty. Straty nie da się odrobić. Umrze z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|