image Strona poczÂątkowa       image Ecma 262       image balladyna_2       image chili600       image Zenczak 2       image Hobbit       

Podstrony

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szufladę w komodzie, w której Mariam chowała jego skarpetki. Wyjął webleya z kieszeni i
wsunął głęboko, przykrył skarpetkami. Obejrzał się z niejakim poczuciem winy i zamknął
szufladę.
Po co przyniosłem ten rewolwer? Zachowuję się jak detektyw, myślał. Zbieram
dowody. Ta broń to dowód, a więc muszę ją trzymać. Ale duszę mam na ramieniu.
Przedmioty mogą być niebezpieczne, zwłaszcza gdy sprawa dotyczy człowieka pokroju
Husajna Tamariego. Co zrobię, gdy Tamari się zjawi? Jak wtedy zareaguję, skoro już teraz
ten kawał złomu leżący między skarpetkami przyprawia mnie o strach? Obracał w ręku łuski
od MAG-a. Wyobrażał sobie, jak wyglądały pełne prochu i zwieńczone ołowianymi
pociskami.
Przeszedł do salonu, podniósł słuchawkę telefonu, wykręcił numer Chamisa Zejdana.
- Muszę porozmawiać z George em Sabą - rzekł bez większych wstępów. W
słuchawce zaległo milczenie.
- Dobrze - odezwał się Chamis po chwili. - Przyjdz jutro o ósmej rano - oznajmił
krótko i przerwał połączenie.
Nastała cisza tak głęboka, że Omar słyszał, jak krew pulsuje mu w skroniach. Myślał o
tym, czego dowiedział się od Charlesa Hallouna, o tym, na co jego rodzina może liczyć. Nie
bał się o siebie. Chciał się tylko upewnić, czy Mariam będzie miała z czego żyć, gdyby jemu
coś się stało. Był zdecydowany. Nic nie może się stać, dopóki George Saba potrzebuje jego
pomocy. Jeśli on - Omar - nie wytrwa, Husajn Tamari nie poprzestanie na Sabie. Ofiar będzie
więcej.
Aleja nie jestem ofiarą, pomyślał. Wyciągnął rękę i zaśmiał się cicho. Po raz pierwszy
od lat ręka nie drżała.
ROZDZIAA 10
Dzwięk dzwonów z Bazyliki Narodzenia Pańskiego wypełniał cały plac %7łłóbka. Był
wczesny ranek, Omar Jussef zmierzał w stronę budynku policji.
Sklepy z pamiątkami dla turystów przy południowej pierzei placu były jeszcze
zamknięte. Zostaną otwarte pózniej, chociaż w tych dniach tylko nieliczni turyści mieli
odwagę przyjeżdżać do Betlejem. Niewielu też było chętnych do kupowania figurek
Dzieciątka Jezus i Matki Boskiej, które równymi rzędami zastawiały półki i wystawy w
sklepie Giacommanów. Z sąsiadującej ze sklepem restauracji, również jeszcze zamkniętej,
dobiegała woń wczorajszego fulu. Omar nie jadał śniadań, ale zapach duszonej fasoli sprawił,
że poczuł głód. Zrobiło mu się zimno, więc postawił kołnierz płaszcza.
Szedł przez wyłożony kamiennymi płytami plac. W bladym świetle poranka ciemne
przypory ormiańskiego klasztoru naprzeciwko Bazyliki Narodzenia Pańskiego wydawały się
równie ponure jak bicie dzwonów. Kiedyś inaczej to wyglądało. Z młodych lat pamiętał, że w
kościele i wszędzie wokół tętniło życie. Ale potem miasto opanowali muzułmanie z
okolicznych obozów i wiosek, uchodzcy jak on. Ich liczba stale rosła, uznali więc, że
chrześcijańskie ongiś miasto mogą traktować jak swoje. Bazylika Narodzenia Pańskiego -
symbol Betlejem - jawiła się teraz jak ostatni bastion obrony przed obcą religią, jak oblężona
twierdza z topniejącą załogą wiernych i wydawała się miejscem bardziej odpowiednim na
pogrzeb nizli narodziny.
Areszt, w którym trzymano George a Sabę, znajdował się w podziemiach budynku
policji na rogu, tuż obok kościoła. Omar wyobrażał sobie George a siedzącego w celi i
słuchającego dzwięku dzwonów odmierzających minuty jego samotności i czas, jaki dzielił
chrześcijan w tym mieście od ostatecznej zagłady.
- Bądz pozdrowiony, ustaz - usłyszał nagle za sobą Omar. Obrócił się.
Pustą ulicą szedł w jego kierunku chudy ksiądz w czarnej sutannie z białą koloratką, w
sandałach i szarych skarpetkach. Cerę miał oliwkową, z czerniejącym cieniem gęstego
zarostu, który wyglądał tak, jakby domagał się brzytwy. Włosy kręcone, ale wątłe, za dwa lata
w ogóle ich nie będzie. Oczy za grubymi szkłami wydawały się maleńkie.
- Elias! - wykrzyknął Omar. - Cieszę się, że cię widzę. George mówił mi, że wróciłeś
z Watykanu. Rozmawialiśmy o tobie. Obaj jesteśmy dumni z twoich sukcesów.
- To prawda, wróciłem. Nie umiałem trzymać się na bezpieczny dystans - zaśmiał się.
- Wspaniale cię widzieć, Abu Ramizie. Znakomicie wyglądasz.
- Nigdy nie wierzyłem klechom i wreszcie wiem dlaczego. Szczerze powiem, zdrowie
mi nie dopisuje.
- No cóż, Abu Ramizie, tak się ucieszyłem na twój widok, że zdawało mi się, iż
wszystko musi być w najlepszym porządku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl