Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mike stwierdził, że nie potrafi już bardziej siebie zadziwić. Nogi miał jak z waty, ale nawet na chwilę nie rozluznił uścisku. Lucy była przekonana, że usiłuje ją uwieść. Jednocześnie nie wiedziała, jak się bronić. Jeśli miała jakieś wątpliwości co do tego, czy nie jest Mike'em, wszystkie rozwiały się na widok stojącego przed galerią potężnego harleya. 127 R S ROZDZIAA 10 Mike dziękował Bogu, że w ciągu ostatnich paru dni uczył się jezdzić na motorze. Mógł teraz zachować fason. Lucy straciła natomiast resztki pewności siebie. - Naprawdę sądzisz, że nic mi się nie stanie? Wypluł gumę na chodnik i sięgnął po nową. - Jesteś bezpieczna jak niemowlę w kołysce - stwierdził, wręczając jej kask. Włożyła go i przywarła mocno do jego pleców. Mike nie wziął pod uwagę, że bliskość Lucy obudzi w nim dawne pożądanie. Motor zachwiał się, kiedy ruszali. Dziewczyna pisnęła. - Nic ci nie będzie! - krzyknął i skręcił w następną przecznicę. Po niecałym kwadransie byli już na miejscu. - O Boże! - jęknęła, zsiadając. - Pędziłeś jak błyskawica. Uśmiechnął się uwodzicielsko. - W ogóle jestem szybki - oznajmił. Lucy spłoszyła się nieco. Weszli do środka. Pracownia na ostatnim piętrze przypominała pracownie innych, znanych jej malarzy. Jedynie wielki materac z rozrzuconymi poduszkami i kołdrą zrobił na niej pewne wrażenie. To nie może być Mike, pomyślała. On ściele łóżko, zanim jeszcze zdąży wstać. Tylko dlaczego ten materac leży na środku pracowni? I dlaczego jest taki brudny? Trey zabrał się natychmiast do wyciągania zewsząd swoich obrazów. Niektóre z nich bardzo jej się podobały. Odnalazła w nich spokój i ciszę, 128 R S tak obce mężczyznie, który je malował. Ich klimat bardziej przypominał jej Mike'a niż Treya. - Masz ich tu bardzo dużo - powiedziała. - Zdążyłeś namalować wszystkie w ciągu dwóch tygodni? - Aa? - Trey zmieszał się na moment. - Mówiłeś, że jesteś w Nowym Jorku dopiero od dwóch tygodni. - A tak. Tutaj jeszcze nic nie malowałem. Wszystkie te obrazy przywiozłem z Tahiti. Właśnie dlatego niektóre są jeszcze zapakowane. - Masz powodzenie? Podszedł do dziewczyny i spojrzał jej w oczy, jakby miał ochotę ją pocałować. - Olbrzymie. - Nie o to mi chodzi - powiedziała, czując, że ma wypieki na policzkach. - Czy cieszysz się powodzeniem jako malarz? Trey machnął ręką. - Z tym bywa różnie. Nie wszyscy potrafią docenić wielką sztukę. Poza tym, prawdę mówiąc, pieniądze się mnie nie trzymają. Jak mam większą forsę, to lubię się zabawić. Mike zdjął skórzaną kurtkę. Czuł się jak idiota w kolorowym podkoszulku. Czy Lucy zgadnie, że to La Ferlia? A jeśli nawet, to czy nie będzie jej wszystko jedno? Dotknął ostrożnie jej ramienia. - O co chodzi?! - wystraszyła się. - Może zdejmiesz żakiet. - Nie, pójdę już - odparła, patrząc na niego z obawą. - Przecież nie powiedziałaś mi jeszcze, co myślisz! Co myślę? Nic, zupełnie nic. Nigdy dotąd nie czułam się tak zmieszana. 129 R S - I jak? Podobają ci się moje obrazy? - Jego głos nabrał nieco ostrzejszych tonów. Lucy wiedziała, ze wszyscy artyści są łasi na pochlebstwa. - Czy jestem dobrym malarzem? Dotknął jej policzka. Wiem, że nie jestem dobrym malarzem, stwierdził w duchu. Ale za to znakomitym aktorem. Nigdy bym się czegoś takiego po sobie nie spodziewał. - Tak, wydaje mi się, że masz talent - przyznała cofając się trochę. - Podobam ci się? - Tak, te kolory są naprawdę ładne. Mike pokręcił głową. - Tym razem nie chodziło mi o obrazy. Czy podobam ci się jako mężczyzna? Nie uważasz, że mam dużo seksu? - W Nowym Jorku nie zadaje się takich pytań w czasie pierwszego spotkania - odparła wymijająco - Mogę tylko powiedzieć, że w niczym nie przypominasz Mike'a. Trey pokiwał od niechcenia głową, jakby ten temat zupełnie go nie interesował. - Tak, Mike to fajny facet, tyle że potworny sztywniak. - Potrafi być czarujący - zaprotestowała Lucy. - Chyba tylko w rozmowie z księgową. Lucy uśmiechnęła się gorzko. Niestety, w słowach Treya było dużo prawdy. Dlaczego zatem nie rzuci się w jego ramiona i nie powie, że właśnie na niego czekała? Dlaczego wciąż pragnie Mike'a? - Pójdę już - powiedziała. - Na pewno uda mi się złapać jakąś taksówkę. Trey sięgnął po swoją skórzaną kurtkę. - Nie wygłupiaj się. Odwiozę cię do domu. 130 R S Nagle objął ją i pocałował. Potem jeszcze raz i jeszcze. Zapomniał, że musi udawać brata-malarza. Chciał przerwać długie tygodnie rozłąki. Zwłaszcza że Lucy, która początkowo się broniła, przywarła teraz do jego warg. Nagle przypomniał sobie pocałunek Ellen i zrobiło mu się strasznie głupio. Chciał przeprosić Lucy, ale po namyśle stwierdził, że człowiek taki jak Trey nigdy nie mówi przepraszam". Spojrzał więc tylko na nią i gwizdnął. - A teraz odwiozę cię do domu. Była zbyt oszołomiona, aby coś powiedzieć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|