Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sam, nie miałem z kim się bawić, ani pogadać. W domu, gdy wystawałem godzinami w garażu, czas zajmowało mi wyobrażanie sobie nowych sposobów zdobycia jedzenia. Ojciec od czasu do czasu próbował coś mi podrzucić, ale bez większego powodzenia. Zrozumiałem, że jeżeli chcę przetrwać, muszę liczyć wyłącznie na siebie. W szkole nie sposób było już nic wykombinować. Wszyscy albo chowali swoje menażki, albo zamykali je w szafkach z ubraniami. Nauczyciele i dyrektor znali mnie i uważnie obserwowali. Nareszcie wpadłem na pomysł, który miał szansę powodzenia. W czasie przerwy obiadowej uczniom nie było wolno schodzić z placu zabaw, więc nikt nie będzie podejrzewał mnie o takie zamysły. Chciałem się wtedy cichaczem wymknąć do pobliskiego sklepu, gdzie mógłbym podwędzić ciastka, chleb, w ogóle cokolwiek jadalnego. W myślach szczegółowo opracowywałem tę akcję. Biegnąc rano do szkoły, liczyłem kroki, aby móc dobrze rozłożyć tempo w czasie biegu do sklepu. W ciągu kilku tygodni miałem wszystkie niezbędne informacje. Pozostawało jedynie zebrać się na odwagę i przystąpić do działania. Przewidywałem, że droga do sklepu zajmie mi dłużej, bo znajdował się on na wzgórzu, więc dołożyłem na to kwadrans. Powrót w dół zbocza pójdzie łatwiej, i na to przeznaczałem dziesięć minut. Czyli że w samym sklepie zostanie mi zaledwie dziesięć minut. Każdego dnia starałem się biec do szkoły coraz szybciej, wkładając w to tyle wysiłku, jakbym był jakimś maratończykiem. W miarę jak plan nabierał kształtów, głód ustępował miejsca marzeniom. Zniłem przy pracy w domu. Szorując na czworakach płytki podłogi w łazience wmawiałem sobie, że jestem królewiczem z opowieści "Królewiecz i żebrak". Jako królewicz wiedziałem, że w każdej chwili mogę przerwać tę komedię pomyłek. W piwnicy stałem jak wmurowany i marzyłem, że jestem bohaterem komiksowym. Ale marzenia zawsze zakłócały skurcze głodu i w myślach powracałem do planów kradzieży jedzenia. Byłem przekonany, że plan jest dopięty na ostatni guzik, lecz bałem się go wprowadzić w czyn. W czasie przerwy obiadowej chodziłem po placu i wymyślałem powody, tłumaczące mój brak odwagi. Przekonywałem siebie, że na pewno mnie złapią, albo że zle wyliczyłem czas. Podczas tych sporów samym sobą żołądek burczał i nazywał mnie tchórzem. Na koniec, po kilku dniach bez kolacji i na resztkach śniadania, zdecydowałem się. Zaraz po dzwonku na obiad wyleciałem ze szkoły i popędziłem ulicą; serce waliło mi w piersi, a płuca chciwie łykały powietrze. Do sklepu dotarłem dwa razy szybciej niż planowałem. Chodząc pomiędzy półkami miałem wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią. Wydawało mi się, iż słyszę rozmowy klientów na temat cuchnącego, obszarpanego dzieciaka. Uświadomiłem sobie, że plan nie może się powieść, bo w ogóle nie wziąłem pod uwagę swojego wyglądu. Im bardziej się tym przejmowałem, tym większy ogarniał mnie strach. Zastygłem w bezruchu, nie bardzo wiedząc, co robić. Zacząłem powoli odliczać sekundy. Przypomniały mi się wszystkie chwile, w których odczuwałem największy głód. Znienacka chwyciłem pierwszą z brzegu rzecz i wypadłem ze sklepu. W ręku trzymałem zdobycz: paczkę razowych krakersów. Gdy znalazłem się blisko szkoły, ukryłem ciastka pod koszulą, od strony, w której nie było żadnych dziur, wszedłem do środka i wyrzuciłem je do kosza w świetlicy dla chłopców. Parę godzin pózniej zwolniłem się na chwilę z lekcji i poszedłem do świetlicy. Zaczynała mi już cieknąć ślinka, ale na widok pustego kosza zdrętwiałem. Wszystko na marne, całe misterne plany i bolesne wmawianie sobie, że nareszcie się najem. Wozny wyrzucił śmieci. Tego dnia mi się nie udało, ale przy kolejnych próbach miałem więcej szczęścia. Raz nawet zdołałem ukryć swój skarb pod własnym stolikiem, lecz nazajutrz zostałem przeniesiony do szkoły po przeciwnej stronie ulicy. Właściwie tego nie żałowałem. Nikt mnie tu nie znał, mogłem kraść do woli. Nie tylko podkradałem jedzenie kolegom, ale także, mniej więcej raz w tygodniu, robiłem wypady do sklepu. Od czasu do czasu, gdy coś zwęszyłem, odchodziłem z pustymi rękami. W końcu mnie przyłapali. Kierownik wezwał Matkę. W domu dostałem porządne lanie. Rodzice wiedzieli, dlaczego kradnę jedzenie, ale w dalszym ciągu mi go nie dawali. Im większy dręczył mnie głód, tym usilniej wymyślałem strategie kradzieży.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|