Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Z całą pewnością kapitan nie miałby nic przeciw temu. Jak długo pan nawiguje... - Zwrócił się do dziewczyny. - Schodzi pani na dół? - Ależ tak, naturalnie! Schodzi, schodzi - odparł Ulbricht. - Jestem taki samolubny, strasznie samolubny... - Jeśli gryzło go sumienie, nie było tego widać. - Pani pozostali pacjenci... - Moi pozostali pacjenci są pod dobrą opieką. Czuwa przy nich siostra Maria. Nie mam teraz dyżuru. - Nie ma dyżuru! Czuję się przez to jeszcze gorzej. Powinna pani teraz odpoczywać, moja droga, a jeśli nie odpoczywać, to spać. - Daleko mi do spania, dziękuję. A pan? Pan też schodzi? Teraz droga jest łatwa. Statek płynie jak po stole. Poza tym, jak pan słyszał, tej nocy nie będzie pan już potrzebny. - Hm, cóż... - Ulbricht roztropnie zawiesił głos. - Zważywszy wszystko sądzę, że powinienem zostać na górze. Nieprzewidziane sytuacje, alarmy, awarie... Sama pani rozumie. - Oficerowie Luftwaffe nie powinni uciekać się do kłamstw. Rozumiem jak najbardziej. Rozumiem, że jedyną łatwą do przewidzenia awarią jest to, że skończą się panu zapasy, a jedynym powodem, dla którego nie chce pan zejść na dół, jest to, że nie serwujemy szkockiej do oddziałowych obiadów. Niemiec pokręcił ze smutkiem głową. - Czuję się głęboko dotknięty. - Dotknięty! - wyrzuciła z siebie. Weszli do szpitalnej jadalni. - Dotknięty! - Myślę, że tak. - Bosman taksował ją z rozbawieniem. - I paru też. - Ja?! Coś takiego! - Tak, paru też. Jest pani dotknięta, bo sądzi pani, że on woli whisky od pani towarzystwa, prawda? - Nie odpowiedziała. - Jeśli pani w to wierzy, to ma pani kiepską opinię i o sobie, i o nim. Byliście dziś razem około godziny. Czy pił w tym czasie? - Nie - odparła cicho. - Nie, nie pił. To nie opój, a wrażliwy chłopak. Jest wrażliwy, bo jest wrogiem, bo został pojmany, bo jest naszym jeńcem i oczywiście, przede wszystkim dlatego, że przez całe swoje życie musi pamiętać o tym, że zabił piętnastu niewinnych ludzi. Spytała go pani, czy schodzi na dół. Nie chciał, żeby go pytać. Chciał, żeby go do tego namawiać, nawet mu to nakazać. Za takim pytaniem kryje się obojętność, a w jego stanie można je zrozumieć jako odrzucenie. No i co się dzieje? Nasza siostra oddziałowa wysyła na urlop swoje współczucie i kobiecą intuicję i wygłasza cięte uwagi, jakich Margaret Morrison nigdy by nie czyniła. Błąd, ale łatwy do naprawienia. - Jak? - Pytanie stanowiło potulne przyznanie się do błędu. - Gapa! Trzeba go wziąć za rękę i przeprosić. A może jest pani na to zbyt dumna? - Zbyt dumna? - Zdawało się, że jest niepewna, zmieszana. - Nie wiem. - Zbyt dumna, bo on jest Niemcem? Niech pani posłucha... Wiem o paru narzeczonym i o bracie, i jest mi bardzo przykro, ale to nie... - Janet nie powinna była tego panu mówić. - Niechże się pani nie wygłupia. Nie miała pani obiekcji, kiedy opowiadała pani o mojej rodzinie. - Nie tylko o to chodzi. - Była już prawie rozzłoszczona. - Powiedział pan, że zabijali tysiące niewinnych ludzi jak popadło, że... - To nie moje słowa. Janet niczego takiego nie mówiła. Robi paru to, o co oskarżyła pani porucznika, oszukuje pani. Poza tym robi pani uniki. Dobra, ci obrzydliwi Niemcy zabili dwóch ludzi, których pani kochała. Ciekawe, ile tysięcy oni dwaj wykończyli, zanim ich zestrzelili. Ale to nie ma żadnego znaczenia, co? Nie znała pani zabitych, nie znała pani nawet ich nazwisk. Jak można opłakiwać kogoś, kogo się nigdy nie widziało? Rozpaczać z powodu bezimiennych mężów i żon, ukochanych i dzieci, ludzi bez twarzy? Aż śmieszne, prawda? A statystyki są takie nudne! Niech mi pani powie, czy brat nigdy pani nie mówił, jak się czuł, kiedy wypuszczał się w lancasterze, żeby mordować rodaków własnej matki? Ale, ale, przecież nigdy ich nie spotkał, więc wszystko było w porządku. Zgadza się? - Jest pan wstrętny... - szepnęła. - Pani uważa, że jestem wstrętny, Janet, że jestem potworem bez serca. Ja natomiast uważam, że jesteście parą genialnych hipokrytek. - Hipokrytek? Kto? - Pani. No wie pani, taki doktor jekyll i mister Hyde: siostra oddziałowa i Margaret Morrison. Janet nie jest ani odrobinę lepsza. W każdym razie ja się nie babrzę w podwójnej moralności. - McKinnon chciał odejść, ale złapała go za ramię i skupiła się, nie po raz pierwszy zresztą, na dość niepokojącej czynności zaglądania mu kolejno to w jedno, to w drugie oko. - Nie mówił pan tego na serio, prawda? Tego, że obie z Janet jesteśmy hipokrytkami. - Nie. - Ależ pan przebiegły! Dobrze już, dobrze, załatwię to z nim. - Wiedziałem, że tak będzie, panno Morrison. - A nie siostro oddziałowa ? - jakoś inaczej wyobrażam sobie panią Hyde. - Zamilkł na chwilę. - Kiedy mieliście się pobrać? - We wrześniu. Tym, co minął. - A Janet... janet i pani brat... Chyba byli ze sobą mocno zaprzyjaznieni, prawda? - Tak. Mówiła o tym? - Nie. Nie musiała. - Tak, byli mocno zaprzyjaznieni. - Jakiś czas milczała. - To miało być podwójne wesele. - Diabli... - rzucił McKinnon i odszedł. Sprawdził wszystkie otwory na pokładzie szpitalnym, ponieważ nawet ze stosunkowo niskiej wieżyczki łodzi podwodnej światło z nie zakrytego iluminatora widać z odległości kilku mil. Potem zszedł na dół, do maszynowni, zamienił kilka słów z Pattersonem, wrócił do jadalni, zjadł obiad i wszedł na teren szpitala. Na oddziale B Janet Magnusson patrzyła bez entuzjazmu, jak zmierza w jej stronę. - I znowu to samo! - Tak. - Wiesz, o czym mówię? - Nie. Nie chcę wiedzieć i nic mnie to nie obchodzi. Przypuszczam, że mówisz o sobie i swojej przyjaciółce Maggie. Oczywiście, że obu wam współczuję, bardzo współczuję i być może jutro, czy kiedy dopłyniemy do Aberdeen, na myśl o tym, co się stało, będzie mi pękać serce. Ale nie teraz, Janet, nie teraz. W tej chwili mam kilka ważniejszych spraw na głowie w rodzaju. powiedzmy, dotarcia do Aberdeen w ogóle. - Archie... - Położyła mu dłoń na ramieniu. - Nie będę nawet przepraszać. Błądzę po omacku, przecież wiesz o tym, ty draniu, co? Nie chcę myśleć o dniu jutrzejszym. - Wstrząsnął nią dreszcz, może udawany, może nie. - Dziwnie się czuję. Rozmawiałam z Maggie. To ma się stać jutro, prawda Archie? - Jeśli mówiąc jutro masz na myśli świt, to tak. Możliwe, że nawet już dziś, jeżeli księżyc wzejdzie. - Maggie mówiła, że to musi być łódz podwodna. Ty tak podobno twierdzisz. - Musi być łódz podwodna. - Jak się zapatrujesz na status jeńca wojennego? - Wcale się nie zapatruję. - Ale tak będzie, prawda? - Mam nadzieję, że nie. - Jak to nie? Maggie mówi, że poddasz statek. Nie powiedziała tego wprost, bo wie, że jesteśmy przyjaciółmi... Bo chyba jesteśmy przyjaciółmi, panie McKinnon... - Tak, panno Magnusson, jesteśmy przyjaciółmi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|