Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dymu popłynął nad wzgórzami. Mary Stella nareszcie odjechała i na zawsze zniknęła z jego życia. Uczciwe, błękitne oczy wpatrzone w morze nie zmieniły wyrazu. Benjamin odważnie spoglądał w swą pustą i posępną przyszłość. Białe mewy unosiły się nad wodą. Drobne, krótkie fale omywały piasek. Wieczorne odgłosy, delikatne i senne, zagłuszał nieprzerwany pomruk zatoki. KSIGA %7łYCIA WUJA JESSE A Wuj Jesse! Imię to wywołuje z pamięci jego postać, jaką miałam przed oczami podczas cudownych wakacji spędzonych w Golden Gate. Pierwszy raz zobaczyłam go, gdy stał w drzwiach swego małego domku z niskim dachem, zbudowanego na brzegu zatoki i witał nas na nowym miejscu z właściwą sobie nieświadomą grzecznością, z którą tak bardzo mu było do twarzy. Wysoka, dość niezgrabna, nieco przygarbiona sylwetka, promieniowała wielką siłą i wytrzymałością. Starannie wygolona, ogorzała twarz była poorana zmarszczkami, a gęste siwe włosy opadały na ramiona. Przejrzyste, błękitne, głęboko osadzone oczy od czasu do czasu pomrugiwały wesoło, niekiedy bywały rozmarzone, ale najczęściej spoglądały na rozległą morską toń z wyrazem pytającej zadumy, jakby szukały czegoś cennego i utraconego. Pewnego dnia miałam się dowiedzieć, czego wypatrywał wuj Jesse. Trzeba przyznać, że wyglądał dość pospolicie. Wąska szczęka, nieładne usta i kwadratowe czoło nie zostały wymodelowane według kanonów piękna, lecz choć na pierwszy rzut oka robił wrażenie brzydkiego, to wcale się go tak nie odbierało. Wrodzona szlachetność opromieniała i upiększała tę nieforemną powłokę. Wuj Jesse doskonale sobie zdawał sprawę z tego, że nie grzeszy urodą i bolał nad tym ogromnie. Wielbił wszystko co piękne. Pewnego razu nadmienił przy mamie, iż marzy, aby powtórnie przyjść na świat jako mężczyzna urodziwy. Ludzie powiadają, że jestem dobry zauważył kapryśnie. Ja zaś sobie czasami myślę, że lepiej byłoby, gdyby Pan stworzył mnie tylko w połowie tak dobrym, a za to bardziej przystojnym. Przypuszczam jednak, że On wiedział, co robi, jak przystało na dobrego Kapitana. Niektórzy z nas muszą być pospolici, bo inaczej ci piękni, na przykład obecna tu panna Mary, nie prezentowaliby się tak doskonale. Wcale nie byłam taka ładna, ale wuj Jesse zawsze mówił, że jestem, a ja kochałam go za to. Kłamał uroczo i z takim przekonaniem, że gotowa byłam mu uwierzyć. Zresztą sądzę, że on sam szczerze w to wierzył. W jego oczach wszystkie kobiety były śliczne i doskonałe ze względu tę jedną, którą kochał. Tylko raz widziałam wuja Jesse a naprawdę rozgniewanego, gdy w jego obecności jakiś mężczyzna obraził jedną z miejscowych dziewcząt. Nieszczęsny ten człowiek dosłownie wił się, kiedy wuj Jesse zwrócił się do niego z groznie zmarszczonym czołem i oczami miotającymi błyskawice. W takiej chwili wcale nietrudno mi było pogodzić prosty i dobrotliwy charakter wuja z tym szalonym, pełnym przygód życiem, jakie wiódł niegdyś. Do Golden Gate przyjechałyśmy wiosną. Mama miała kłopoty ze zdrowiem, więc doktor zalecił jej spokój i morskie powietrze. Wuj Jamęes, kiedy się o tym dowiedział, zaproponował nam mały domek w Golden Gate, który niedawno otrzymał w spadku po starej ciotce. Jeszcze go nawet nie widziałem powiedział. Ale na pewno wszystko jest tak, jak za życia ciotki Elizabeth. Była wcieleniem schludności. Klucze są u starego żeglarza, mieszkającego w pobliżu. Nazywam się Jesse Boyd, o ile dobrze pamiętam. Jestem pewien, że będzie war tam bardzo wygodnie. Domek stoi na piaszczystym brzegu zatoki, wśród malowniczych wydm, około pięć minut drogi do morza. Propozycja wuja Jamesa odpowiadała nam z powodu skąpych rodzinnych oszczędności, zatem, nie namyślając się, wyruszyłyśmy do Golden Gate. Zatelegrafowałyśmy do Jesse a Boyda, żeby otworzył dom i pewnego pogodnego wiosennego dnia, gdy swawolny wietrzyk uganiał się po zatoce i wydmach, ubijając wodę na białą pianę, a srebrzyste grzywy bałwanów zostawiały na piaszczystej plaży długie smugi, wysiadłyśmy na małej stacyjce i przemaszerowałyśmy pół mili do naszego nowego miejsca zamieszkania. Bagaże miały być przywiezione ze stacji wieczorem. * * * Domek ciotki Elizabeth oczarował nas od pierwszego wejrzenia. Wyglądał jak wielka szara muszla wyrzucona na plażę. Od zatoki oddzielał go wąski pas lądu usypany nadmorskimi kamykami i muszelkami. Za domem rósł sosnowy lasek, powyginany i poszarpany, bo wiatry miały zwyczaj dawać w nim swoje koncerty, pełne dziwacznych i przenikliwych dzwięków. Wewnątrz dom okazał się uroczo staroświecki. Pokoje miały niskie sufity z ciemnych belek, a przez kwadratowe, głęboko osadzone okna, nawet jeśli były zamknięte, wpadała morska bryza, jeśli tylko przyszła jej na to ochota. Z kamiennych schodków otwierał się przed oczami wspaniały widok na całą zatokę w obramowaniu purpurowych wzgórz. Głęboki, wąski kanał między linią piaszczystych wydm, a wysokim, poszarpanym urwiskiem z czerwonawego piaskowca stanowiący wejście do przystani, był inspiracją do nadania nazwy osadzie. Pojęłyśmy to, gdy po raz pierwszy obserwowałyśmy czarowny, złoty wschód słońca, kiedy fale światła wyłaniając się z morza i niebios, prześlizgiwały się przez ten ciasny przesmyk. Naprawdę były to złote wrota , przez które można było pożeglować do odległych, fantastycznych krain. Skoro tylko znalazłyśmy się na ścieżce biegnącej wprost do naszego domku, zaskoczył nas
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|