Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pochwaliłam jej pomysł, zabierając do pokoju także czajniczek z esencją. A w tym POM-ie co? spytałam niecierpliwie. Nikt o nim nic nie wiedział? Marek pomógł Teresie i mojej mamusi opróżnić tacę, obejrzał się i odłożył ją na tapczan. Owszem, trochę. Mętnie sobie przypomnieli, że kiedyś szukał go tam jakiś człowiek z miasta. We wsi też o niego pytał. . . Urwał na chwilę i zajął się herbatą i cukrem. W jego głosie pojawił się ton, który sprawił, że nagle wzrosło napięcie i wszystkie zamarłyśmy w oczekiwaniu dalszego ciągu. Lucyna znieruchomiała z zębami zaciśniętymi na indyczej kości. Hrrhrrhrr. . . ? powiedziała, patrząc na Marka podejrzliwie. Cicho! zgromiła ją Teresa. Nie dław się teraz, pózniej się udławisz! Co za człowiek? spytała moja mamusia. Marek z wielką starannością mieszał herbatę. Jakiś człowiek z miasta powtórzył tonem wyzutym z wszelkich uczuć, dzięki czemu wiadomo było, że mówi coś niezmiernie ważnego. Jedna osoba twierdzi nawet, że widziała tego człowieka. Nie pamięta, jak wyglądał, ale nie był bardzo młody i miał coś na twarzy. Ta osoba przypuszcza, że nos. . . Nagły dreszcz zgrozy przeleciał po plecach całej rodziny z wyjątkiem ojca, zapatrzonego w niedoszłe gole. Gdyby nie miał nosa, ja osobiście sądzę, że zapamiętaliby go wszyscy zauważyła krytycznie Teresa. Ej, czy to przypadkiem nie ten sam? spytałam nieufnie. Wylizany? I Teresa, i Franek zeznali zgodnie, że miał rozlazły nos. . . 61 Jasne, że ten sam przyświadczyła Lucyna, usiłując dobrać się do żeber. Pytał o Mieniuszkę i Mieniuszko nie żyje. A potem zaczął pytać o nas. To jak wam się zdaje. . . ? Na chwilę zapanowało grobowe milczenie. Teresa popatrzyła na Lucynę okropnym wzrokiem. Lucyna szarpnęła żebra mocniej i kawał gnata wpadł Te- resie prosto do szklanki, rozchlapując herbatę. Teresa poderwała się z krzesła. Jak cię zaprawię tym kadłubem, to wylizany nie będzie potrzebny. . . ! Lucyna na wszelki wypadek odsunęła się nieco dalej razem z półmiskiem. Moja mamusia koiła pretensje swojej siostry, usiłując wygrzebać gnat ze szklanki, przy czym udało jej się rozlać resztę herbaty. Marek przyniósł z kuchni drugą szklankę. Teresa pomstowała, że jej cieknie z obrusa. Nie zwracałam na nie uwagi, ponieważ cała impreza zaczęła mi się układać równie złowieszczo, jak logicznie. Coś mi się widzi, że to wszystko razem nie jest takie głupie oznajmi- łam odkrywczo. Tu skarb Mieniuszków, a tu ostatnia wola stryja Antoniego. . . Możliwe, że skarb Mieniuszków był w depozycie u naszego pradziadka, możli- we, że chronili go przed prababcią, która po pierwsze coś tam z Mieniuszką miała, a po drugie nie należała, jak wiadomo, do osób łatwych w pożyciu. . . Możliwe, że właśnie zaczęli się o ten skarb upominać. . . U siebie wzajemnie? przerwała gniewnie Teresa. Nie wiem. To też możliwe. Ale raczej możliwe, że wylizany również po- chodzi z Mieniuszków, ten tutejszy Mieniuszko, nieboszczyk, miał większe pra- wa, więc go utłukł, żeby mieć z głowy, i został z tymi prawami sam. . . A nasze adresy dał mu po co? przerwała znów Teresa. Miał nas ten Mieniuszko kolejno podusić czy co? Oj, nie podusił przecież, to co cię to obchodzi? powiedziała niecierpli- wie moja mamusia. Lucyna zachichotała szatańsko nad obgryzanym szkieletem. Wylizany żyje zauważyła z naciskiem. Jeszcze ma szansę. . . Ja wyjeżdżam oznajmiła energicznie Teresa. To znaczy nie, ja uwa- żam, że trzeba to oddać potomkom Mieniuszki. . . 62 Mieniuszko nie ma potomków przypomniał uprzejmie Marek. Był ostatni. Co im chcesz oddać? zainteresowała się moja mamusia. Nie wiem. Ale wychodzi na to, że myśmy kogoś wykantowali. Ja sobie tego nie życzę. Uważam, że trzeba coś zrobić. Lucynie wypsnął się z półmiska następny kawałek szkieletu. Teresa poderwała się, gwałtownym ruchem zabrała jej sprzed nosa ruinę indyczego kadłuba i odsta- wiła na tacę. Lucyna miauknęła cienko, żałosnym wzrokiem żegnając oddalające się ulubione pożywienie, po czym pochyliła się ku mnie. A mówiłam, że trzeba przed nią schować pieniądze szepnęła smętnie. Może w twojej piwnicy. . . ? Nie ma dobrego zamka i okno jest wybite odszepnęłam ucieszona myślą, że akurat nie mam na koncie ani grosza. Co tam szepczecie? spytała podejrzliwie Teresa. Nic takiego odparła Lucyna niewinnie. Nam się też wydaje, że nasza rodzina kiedyś kogoś wykantowała. Jeżeli Mieniuszko nie ma potomków i jeżeli wylizany do tego skarbu został sam, no to cóż pozostaje? Oddać wylizanemu. . . Teresa spojrzała na nią z pełnym zgrozy niedowierzaniem. Upadłaś na głowę! Zbrodniarzowi?! Mordercy?! No przecież sama się upierasz. . . Ale my przecież nic nie mamy! przerwała z oburzeniem moja mamusia. Co wy mu chcecie oddawać?! Ani Franek nic nie ma, ani my! I ty myślisz, że on w to uwierzy? spytała Lucyna szyderczo. Przyje- chał po skarb, który nasza rodzina zaprzepaściła. A nawet jeśli uwierzy, wymor- duje nas chociażby przez zemstę. . . Związek wylizanego z Mieniuszką nie ulega wątpliwości oznajmiłam stanowczo. Cicho bądzcie, bo do czegoś dochodzimy. Pytał o Mieniuszkę, ten z tym nosem, możemy przyjąć, że to on pytał o nas, ukradł Frankowi adres w Tar- czynie, odnalazł całą rodzinę, próbował wybadać Teresę w Kanadzie, przyjechał tutaj, nie wiem, czy zamordował Mieniuszkę, ale w każdym razie osoba, której 63 szukał, nie żyje. W dodatku nie żyje razem z naszymi adresami, czyli wychodzi na to, że jesteśmy na liście. . . Stryj Antoni powiedział, że mamy coś cudzego podchwyciła Lucyna. Wylizany nie spocznie, póki tego nie odbierze. Możliwe, że ten nieszczęsny Mieniuszko ukradł mu nasze adresy tylko po to, żeby nas ostrzec, i możliwe, że właśnie dlatego nie żyje. . . Element zgrozy na nowo pojawił się w atmosferze. Tajemnice przodków dały znać o sobie znienacka i w sposób mrożący krew w żyłach, pod sufitem zadzwię- czał potępieńczo chichot zza grobu. Oczyma duszy ujrzałam Frankowego ojca, stryjecznego dziadka, Antoniego, usiłującego na łożu śmierci zrzucić ciężar z fa- milijnego sumienia. Co najmniej połowa tego ciężaru legła na nas. . .
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|