Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pusty nienasycone hostessy. . . Panowie, stoję tu przed wami, błagając o pozwole- nie na natychmiastowe rozpoczęcie prac przy Pałacu Korupcji i Nikczemności. Przewodniczący był gotów wydać zgodę już w chwili, gdy zobaczył wstępny projekt stroju dla kelnerek: opiętego, jaskrawoczerwonego, ze szponami i pejcza- mi. Lecz zanim zdecydujecie, panowie, mam tu dla was, hmm, mały podarek. I to mówiąc, odwrócił swoją torbę do góry nogami, zasypując stół nowiutkimi banknotami stuszelągowymi. Rada w całej swojej historii nie wydała zgody szybciej. * * * Przytupujący na brzegu Flegetonu i ogrzewający przemarznięte pazury nad piekielnymi koksownikami flisacy jęczeli, zrzędzili i narzekali. Flagit, obserwujący szereg uczestników Pikiety Przewozników zza wielkiego kamienia, mlasnął na widok haseł niezdarnie wypisanych na trzymanych przez nich płytach pełniących funkcję transparentów. Znajdzie się kij na Seirizzima ryj! głosiły na jednym niechlujnie wykute literki. Jaka praca taka płaca! apelowało drugie. Z odczytaniem pozostałych Flagit miał spore problemy. Dzień dobry panom mruknął demon, podchodząc do demonstrantów i jednocześnie, na wszelki wypadek, wymachując pękatą czarną sakiewką. Podejrzliwe oczy przyglądały mu się nieufnie zza kapturów. Przyszedłeś negocjować? zapytał ostro kapitan Naglfar, który pykał faj- kę. W pewnym sensie tak odparł Flagit, dla lepszego wrażenia nieco moc- niej wymachując sakiewką. Phi! My, członkowie NSZZ Niesolidność Przewozników Indywidual- nych, nie negocjujemy! Wstyd burknął Flagit i udał, że zamierza odejść. Z sakiewki dobył się 140 dzwięk, jaki wydać mogła jedynie spora liczba ocierających się o siebie oboli. Trzydzieści piekielnych języków wysunęło się na dzwięk tak uwodzicielskiego pobrzękiwania. Kapitana dzgnęła w żebra masa kościstych łokci. Eee. . . ale zawsze możemy się potargować oznajmił przy wtórze szmeru poparcia. Flagit zatrzymał się i obrócił, mając nadzieję, że nie wygląda na zbyt zainte- resowanego. Zawartość sakwy znów zabrzęczała. Trzy tysiące oboli, inaczej nic z tego! zażądał Naglfar, a jego arogancki głos przetoczył się grzmotem nad mętną czernią Flegetonu. Chyba że otrzyma- my roczny dodatek na remont promów i prawo do emerytury, w takim wypadku zadowolimy się dwoma kawałkami. Rzecz jasna, jeśli wprowadzicie dwadzieścia dni urlopu w roku, prywatne programy zdrowotne i premię za wydajność, natych- miast wrócimy do pra. . . ufff! %7łebra kapitana po raz kolejny stały się ofiarą wielu łokci. Nie jestem zainteresowany mruknął Flagit, pomlaskując pod nosem. Nic dziwnego, że Nabab miał wątpliwości, czy strajk potrwa do dnia wyborów. Ale to dobra oferta wyjęczał Naglfar. Jednodniowa promocja dodał jeden z przewozników. Już się nie powtórzy poparł go drugi. Nie wymagam powtórzenia powiedział Flagit enigmatycznie. Hę? mruknął zaskoczony Naglfar, drapiąc się po czaszce i wypuszczając spore kłęby dymu. Jednorazowa. . . eee. . . przysługa ze strony jednego z was, zacnych prze- wozników. To wszystko, czego mi trzeba. Flagit machnął sakiewką jak do- świadczony rybak wędką. Jaka przysługa? spytał Naglfar. Na nic wątpliwego się nie piszę! Muszę zarezerwować przejazd promem. Dla mnie powrotny i w jedną stro- nę dla gościa. Kapitan patrzył demonowi podejrzliwie w oczy zza przymkniętych powiek. Za jego plecami rozległy się pomruki niezadowolenia. Jakiego gościa? Demona czy potępieńca? Potępieńca odrzekł Flagit, wytrzymując spojrzenie przewoznika. Opłaci się wam dodał z uśmiechem, po czym wysypał liczne monety na ka- mieniste nabrzeże. Co? Chcesz przekupstwem nakłonić mnie do złamania strajkowych zo- bowiązań i tym samym podkopać podstawy, na których opiera się nasza akcja protestacyjna? zapytał Naglfar pod piekielną presją spojrzeń pozostałych prze- wozników. Nie, chciałbym tylko wynająć na krótko czyjś prom. W takim razie w porządku! rzucił Naglfar, robiąc krok do przodu. 141 Wcale że nie w porządku! pisnął jeden z przewozników w przypływie lojalności wobec Sprawy. Dlaczego nie? To prywatne przedsięwzięcie! zaoponował kapitan. Gdzie twój kręgosłup moralny!? krzyknął ktoś z tłumu. Twój kostny w każdej chwili może znalezć się w moich rękach! Aapówkarz! Racja! Jak cię złapię, to cię tak ukarzę, że zobaczysz! Naglfar zaczął wymachiwać pięściami w powietrzu. Aamistrajk! Raczej łamignat! odkrzyknął kapitan i rzucił się na tłum, pięściami ude- rzając w kostne pozostałości po nosach. Już po chwili zewsząd otoczony był przez rozgorączkowanych bijatyką przewozników. Flagit zamknął usta, mlasnął zgorszony i ponuro zaczął chować monety z po- wrotem do sakwy. Ale jaja! mruknął pod nosem. Pomyślałby kto, że nigdy nie widzieli piętnastu tysięcy oboli naraz! Przewoznik? pisnął ktoś z masy okładających się demonstrantów. Jesteś zwykłym wozakiem! No już, uderz mnie! Tak jak trzeba. . . wez zamach i. . . auuu! Dało się słyszeć plucie zębami. W porządku. Teraz się wściekłem! A co, nie szczepiłeś się!? Cha, cha, cha! ryknął inny demoniczny głos. Wróć, to wydłubię ci oczy. . . Za pózno. . . Flagit wyprostował się, pokręcił głową i zrezygnowany jął oddalać się od brze- gów Flegetonu. Teraz już żywcem nie miał jak dostać się na drugi brzeg. Nawet gdyby dysponował odpowiednim statkiem i nawet gdyby ten nie zatonął od razu, wszyscy wiedzieli, że w mętnych, lepkich nurtach rzeki czają się niebezpieczne prądy umysłowe. Drugi brzeg był nieosiągalny. Totalnie, beznadziejnie, niewyko- nalnie. . . Pseprasam, oferta nadal aktualna? Ochrypły szept brzmiał tak wyrazi- ście, jak tylko mógł, biorąc pod uwagę, że ten, kto go wydawał, miał o trzy zęby mniej niż zwykle. Eee. . . Ty? wykrztusił z siebie Flagit na widok wyłaniającego się zza beczki Naglfara. A kogo żeś się spodziewał? Ale jak. . . ? Ty. . . a bójka? Ach, to stara stucka. Tsydziestu dwóch na jednego. Nigdy nie pats, kto ko- go bije, tylko padnij po kilku pierwsych ciosach, a potem wsystko pójdzie ślicnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|