Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
macje. Obiecał, że zdobędzie je do czasu ich przybycia. Patrzyła na mijane ulice z dziwnym poczuciem obcości. To nie był obszar, w którym dorastała, lecz jedynie zbiór budynków i ludzi na chodnikach, co najwyżej znajomy. Nie czuła żadnej nostalgii. To miasto było jej domem w takim samym stopniu jak tyle innych miast, w których mieszkała przejściowo w ciągu ostatniego roku. Jedyne co odróżniało je od innych, było towarzyszące jej uczucie psychicznego dyskomfortu, które narastało w miarę, jak wjeżdżali głębiej w obszar jej dziel- nicy. Dojmujące, szarpiące nerwy, wzmacniane ostrzegawczymi sygnałami instynktu. Nie powinna się tu znalezć. Powinna być daleko stąd, jak najdalej. Przyjazd tutaj był błędem. Błędem, który popełniła świadomie z powodów, których nie bardzo miała ochotę dociekać. Reggie Harris mieszkał na drugim piętrze średniej klasy apartamentowca niedaleko Prospect Park, brooklyńskiej wersji Central Parku. Ross zaparkował o parę przecznic dalej i bocznymi uliczkami doszli na tyły budynku. Przejeżdżając przez miasto, zatrzymali się na chwilę, aby kupić kapelusze i ciemne okulary, które miały ich choć trochę zamaskować. Ross poszedł i sprawdził drogę, zanim dał jej znak, by weszła. Choć był środek dnia, nie zobaczyli nikogo, lecz Kathleen czuła się bardzo niekomfortowo na otwartej przestrzeni. Ross uspokajającym gestem położył jej dłoń na karku. - Wszystko w porządku? - szepnął tak, aby nikt inny go nie usłyszał. - Tak - skłamała. - Załatwiaj sprawę. Reggie kazał im długo czekać pod drzwiami. Słyszeli stłumione przekleństwa, kiedy trzaskał niezliczonymi zamkami i szczękał łańcuchami, otwierając je po kolei. Wreszcie ukazała się blada twarz, zwieńczona strzechą tlenionych na blond włosów. Zaczerwienione oczy patrzyły na nich czujnie ze szpary w uchy- lonych drzwiach. Spojrzenie powędrowało od Rossa do Kathleen i z powrotem. Podejrzliwy wyraz złagodniał, choć nie do końca. Reggie otworzył drzwi do polowy i zaprosił ich gestem do środka. - Nie wyrobię się z robotą, jeśli będziecie mnie napastować co pięć minut - poczęstował ich tekstem na powitanie. Reszta osoby gospodarza była równie koścista i blada jak jego twarz. Zdawał się być plątaniną rozlatanych członków, będących w bezustannym ruchu. Teraz zrozumiała, czemu ma takie trudności z otwieraniem rozlicznych zamków. Ręce trzęsły mu się okropnie. Zerknęła na Rossa. Pokręcił głową. - Jest w porządku. Trochę nadpobudliwy. Reggie uporał się w końcu ze wszystkimi zamkami. Ross szybko dokonał prezentacji. - Kath, poznaj Reggie'ego Harrisa. Reggie, to jest Kathleen. W odpowiedzi głowa za drzwiami podskoczyła jak w epilep- tycznym ataku. - Ta martwa dziewczyna? Wspaniale! Zanim zdążyła zareagować, odsunął się i wpuścił ich do za- puszczonego korytarza, wypełnionego po sufit półkami, zapcha- nymi częściami komputerowymi i innymi gratami, majaczącymi w mdłym świetle żarówki. Salon, do którego ich wprowadził - jeśli tak można było określić to pomieszczenie - nie wyglądał wiele lepiej. Grube zasłony blokowały dostęp dziennego światła. Pokój wypełniała nienaturalna poświata komputerowych monitorów ustawionych na blacie i blask halogenowych lamp nad nimi. Sztuczne światło raziło w oczy po półmroku korytarza. Z grubych, archaicznych słuchawek, rzuconych na biurko, dudniła głośna muzyka. Reggie z rozpędu klapnął na kręcony fotel i sięgnął po wydruk. - Masz informacje, o które cię prosiłem? - zapytał Ross. - Adres narzeczonej Crowleya, jak chciałeś. - Masz zdjęcie? - Za kogo mnie masz? - oburzył się haker, podsuwając mu kolejny wydruk z powiększoną fotografią z prawa jazdy. - Zwietnie. Czy Kathleen może tu zostać, kiedy pójdę do tej kobiety? Reggie otworzył oczy tak szeroko, jakby miały wyskoczyć mu z orbit. Najwyrazniej ten pomysł przeraził go równie bardzo jak Kathleen. Gotowa była się założyć o każdą sumę, że jest pierwszą kobietą, która przekroczyła drzwi tego mieszkania. - Ona? Tutaj? Dlaczego? - Nie możemy ryzykować, że ktoś zobaczy ją na ulicy. To miejsce jest chronione znacznie lepiej niż bankowy skarbiec. Kathleen i Reggie wymienili przerażone spojrzenia. - Nie masz innego adresu? Któregoś z twoich przyjaciół z pistoletem albo kogoś w tym stylu? - Nikogo, komu mógłbym zaufać. Reggie skrzywił się. - Więcej z tobą kłopotu niż jesteś wart, Ross. Mam nadzieję, że mi to zrekompensujesz? - A czy kiedykolwiek zawiodłeś się na mnie? Widać było, że Reggie nie znajduje odpowiedniego argumentu. - Dobra - mruknął w końcu, odwracając się do swoich kom- puterów. - Niech zostanie, byle mi nie przeszkadzała. Kathleen pokręciła głową. - Och, jakże bym mogła odrzucić tak gościnną ofertę. - Tylko nie nadużywaj mojej gościnności, pani. Ross zbył go machnięciem ręki i pociągnął ją do holu. - Nie przejmuj się nim. To nieszkodliwy dziwak. - Nie martw się, dam sobie radę. Mam gorsze problemy. - Powinnaś być tu bezpieczna. Wrócę jak najszybciej. I mam nadzieję, że z dobrymi wieściami. - Ja też mam nadzieję - odparła, nie patrząc mu w oczy. Uniósł jej podbródek placem, zmuszając, by spojrzała na niego. - Na pewno znajdziemy wyjście.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|