Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
po prostu uważać, że w ogóle niewiele mnie to obchodzi. Bo niewiele łączy mnie z dziadkiem, bo tylko oni obydwoje mają wspólne sprawy, bo w ogóle nie należę do nich. Może mógłbym się kiedyś dowiedzieć, jak było naprawdę. Ale nie zapytam o to. Ani Irminy nie będę pytał, ani od Zawistowskiego nie chcę wiedzieć, dlaczego przyszedł wtedy na dworzec. Nie wyjechałem. Zostałem na swój własny rachunek. Sam tak zdecydowałem. Okropnie duszno w tej sali... Nagle na oddziale zrobił się ruch. Szybkie kroki na korytarzu, trzaśniecie drzwi, pod- niesione głosy. Spojrzałem na dziadka. Chorzy na sali unieśli głowy. – Co to takiego? – spytał ktoś. – Chyba obiad. – Nie. Na obiad za wcześnie. – No, to co? – A bo ja wiem? Wyjdź pan i zobacz. – A co mnie to obchodzi? Niech pan sam wyjrzy. – Przecież ja nie wstaję– – No, to leż pan spokojnie. Samo się wyjaśni. – Może kto wykorkował? – W południe? – A co to, w południe nie można? – Można. Ale nie wypada. Tak się nie robi. Ktoś roześmiał się nieprzyjemnie głośno. – Będziesz już chyba musiał iść... – powiedział szybko dziadek. – Pewno to jakiś ob- chód, nie powinni cię tu zastać. Ma™ rek... Urwał. I poczułem, że bardzo chciałby mnie tu zatrzymać, ale nie wie jak. Poruszał ustami, jakby przesiewał bezgłośnie słowa, z których chce wybrać tylko kilka, niewiele, ale takich, co powiedziałyby teraz wszystko. Wstałem. Otworzyły się drzwi, weszła pielęgniarka, potem druga. Za nimi zobaczyłem mamę, patrzyła na nas. Schyliłem się do dziadka: – Nie denerwuj się, ja tu wrócę... – Proszę poprawić łóżka – mówiła głośno mama do pielęgniarek. – I okna można sze- rzej otworzyć. Przynieście kwiaty z separatki, jeden wazonik. I postawcie tu gdzieś... – Mogą cię już nie wpuścić... – szepnął dziadek. – Dam sobie radę. Nie martw się, na pewno przyjdę. – Zabieracie kwiaty temu z separatki? – spytał chory spod okna. – To znaczy, że już mu niepotrzebne. A jeszcze wczoraj z nim rozmawiałem... – Poszedł do domu. Wypisał się dziś rano – odpowiedziała mama. – Nie wierzy mi pan? To po co pan pyta? – Więc jak, nie żegnamy się? =– i dziadek wyciągnął rękę. Podałem mu swoją i uścisnąłem mocno dłoń. – Nie. Nie żegnamy się, dziadku. Mama wyszła za mną na korytarz. – Nie wiedziałam, że tu jesteś. Wpuścili cię bez mojej pomocy? – Jak widzisz. Mam swoje chody. – Po co przyjechałeś? Co w domu? – Nic. A co u ciebie? Spojrzała zdumiona. – O co ci idzie? – O nic. Przyjechałem, bo dziadek dzwonił. Nie widziałem cię prawie dwa dni, więc pytam, co u ciebie? Ten pacjent z separatki to... kiedy? – W nocy, nad ranem. Co – cię to obchodzi? – Nic. Wołają cię... – Słyszę. Idź do pokoju pielęgniarek i zaczekaj. Trafisz tam? – Mamo – powiedziałem – on już chciał się ze mną pożegnać... W otwartych drzwiach windy stał doktor Sokołowski i powtarzał: – Pani Danko, proszę prędzej! Ordynator wzywa. – Już idę, panie doktorze! – powiedziała szybko mama. A do mnie: – Pożegnać? – Tak. Pożegnać. Idź już! – odwróciłem się i odszedłem korytarzem. I wtedy, właśnie wtedy ta moja dziwna myśl, która nie dawała się dotychczas ująć w słowa i wymykała się długo nieuchwytna, nabrała nagle kształtu, jakbym zobaczył ją przy-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|